19 september 2012
Zimny Duch rozdz. XVI - XX
Rozdział XVI
I Marzena.
Nie mogłam doczekać się tych wakacji. A kiedy w końcu nadeszły dowiedziałam się, że do babci pojedziemy tydzień później!!! Zawsze jeździliśmy w połowie lipca, a teraz mieliśmy jechać pod koniec! Nie mogłam w to uwierzyć.
W ostanie wakacje poznałam Jacka. Oczywiście, nikomu z rodziny, nic nie wspominałam. Zwłaszcza babci. Ona twierdzi, że nie ma już porządnych chłopaków, a ci mili są najgorsi. Nie mam pojęcia skąd te uprzedzenia.
Jacek był wspaniały. Poznałam go na plaży. Jego uśmiech sprawił, że cały mój świat zupełnie się zakręcił. Wynajmował pokój w bloku, naprzeciwko domu mojej babci, więc kiedy nie mogłam zasnąć patrzyłam w jego okno.
Spotykaliśmy się codziennie przez dwa tygodnie. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, śmialiśmy się ze wspólnych żartów, miło spędzaliśmy czas. Wieczorami chodziliśmy po plaży, trzymając się za ręce. Pamiętam nasz ostatni wieczór. Miałam na sobie lekką, bladozieloną sukienkę zawiązywaną z tyłu na szyi i sięgającą do kolan, a on granatowe szorty. W rękach trzymaliśmy letnie sandałki. Szliśmy po plaży w milczeniu. Było chłodno, ale przyjemnie. Zatrzymaliśmy się. Upuściliśmy buty na piasek, chwycił mi dłoń, spojrzał głęboko w oczy, a ja powiedziałam:
- Jutro wyjeżdżam.
- Wiem – odparł.
Nie chciałam się z nim rozstawać tak szybko.
- Co będzie dalej? – zapytał.
- Nie wiem… – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Niestety nie mieszkaliśmy w tym samym mieście.
Wtedy zaproponował, że nie będziemy kontaktować się do następnych wakacji. Jeżeli to ma przetrwać, to przetrwa. Rozstaliśmy się bez żadnych zobowiązań. Jedyne, co mi po nim zostało to jego zdjęcie. Nie wymieniliśmy się adresami ani numerami telefonu. Mieliśmy się spotkać w następne wakacje w tym samym miejscu, gdzie się poznaliśmy, w ten sam dzień, o tej samej godzinie.
A ja głupia zgodziłam się. Byłam pewna, że pojedziemy tam wcześniej. Jak sobie obliczyłam, mieliśmy być na miejscu dwa dni wcześniej, niż w zeszłym roku. Dla Martyny, mojej siostry, nie miało to żadnego znaczenia. Oczywiście. Ona nie poznała tak wspaniałego chłopaka jak ja. Nie było jej wtedy, gdyż pojechała na obóz harcerski.
Próbowałam namówić rodziców, żeby zawieźli nas wcześniej, ale nie zgodzili się. Może to jakiś znak? Zły znak, który mówił, że nie jesteśmy dla siebie stworzeni? Może on miał kogoś i dlatego nie chciał abym wiedziała, jaki ma adres i numer telefonu, żebym nie dzwoniła do niego? Może dla niego nic to nie znaczyło? Może już się nie spotkamy… A może… może on też się spóźni?
Tyle czasu się nie widzieliśmy, a ja cały czas o nim myślę. Dla niego się uczyłam, dla niego zdobywałam nagrody, osiągnięcia. Wszystko, co robiłam, robiłam dla niego.
Dlaczego zgodziłam się na jego propozycję? Teraz mam za swoje i już nigdy go nie zobaczę. Nie ujrzę jego brązowych oczu, jego cudownego uśmiechu. Nie poczuję już, jego delikatnej dłoni, która dotykała moich długich, kasztanowych, kręconych włosów, moich dłoni, rąk, talii. Już nigdy z nim nie zatańczę, jak wtedy, przytuleni do siebie, patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a nasze ciała były blisko siebie. Potem usiedliśmy na piasku i patrzyliśmy na zachód słońca. Odgarnął moje włosy i delikatnie pocałował… Potem przytuleni zapomnieliśmy o całym świecie. Z nastroju wyrwała nas Jolka z Kubą, którzy wyciągnęli nas do tańca.
Wracałam późnymi wieczorami. Kiedy babcia pytała się z kim byłam i co robiłam, odpowiadałam jej, że są wakacje i chcę się wyszaleć, że poznałam kilka dziewczyn, z którymi świetnie się bawię. Na szczęście babcia znała Jolkę, a ta zawsze mówiła, że jesteśmy razem. Było to takie małe kłamstewko, ponieważ nie zawsze byłyśmy razem, gdyż przeważnie czas ten spędzałam z Jackiem.
Jacek był studentem architektury. Mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań. Po skończeniu szkoły ja również chciałam wybrać się na ten kierunek.
Kiedy się rozstawaliśmy, było mi strasznie smutno. Cały czas tęsknię za nim. Wciąż mam nadzieję, że nie byłam dla niego tylko jednorazową przygodą.
Tak bardzo chciałam, żeby przyjechał… Próbowałam namówić rodziców, że pojadę do babci pociągiem. Ona na to, że mowy nie ma, że samą mnie nie puści. Ja na to, że nie pojadę sama, lecz z Martyną. Nie zgodziła się, więc zaproponowałam, że skoro oni nie mogą, to podwiezie nas ktoś znajomy. Odmówiła.
Rodzice i tak nie zostawali u babci, tylko tyle, że nas podwozili i wracali, albo spędzali wakacje gdzie indziej. Cóż to była za różnica, czy pojadę teraz, czy później? Dla nich to bez znaczenia, ale dla mnie… tak bardzo chciałam się spotkać z Jackiem.
Żałowałam, że nie powiedziałam o nim babci. Gdybym to zrobiła, to zadzwoniłabym i spytałabym się, czy przyjechał, a tak…
Pani Rosmucka! Przyszło mi na myśl. U niej przecież zatrzymał się Jacek! Na pewno powie mi czy przyjechał!!!
Zaraz po przyjeździe rzuciłam walizkę na łóżko i pobiegłam prosto do klatki naprzeciwko domu babci. Weszłam do środka i chociaż drzwi od domofonu były otwarte, zadzwoniłam.
- Słucham? – odezwała się pani Rosmucka.
- Dzień dobry – odpowiedziałam. Serce biło mi jak oszalałe. Nie mogłam się doczekać, kiedy powie: „Tak, Jacek przyjechał kilka dni temu…” – Czy zastałam Jacka? – wykrztusiłam.
Chwila ciszy, jakby się zastanawiała, o kogo pytam. Pytam o tego chłopaka, co przyjechał!!! Moje serce krzyczało.
- Chodzi o tego chłopaka, co wynajmował pokój zeszłego lata? – zapytała w końcu.
- Tak. Przyjechał? – całą wiecznością wydawała mi się ta chwila, między moim pytaniem, a jej odpowiedzią.
- Nie przyjechał. – powiedziała wolno. – Przykro mi. Nie dzwonił, że ma zamiar spędzić tu wakacje.
Cały mój świat runął jak domek z kart. Cała moja nadzieja runęła jak klocki domina… jednak nie przyjechał. Nie było go. Zapomniał. Zapomniał? A może nie mógł? Chora ciotka, siostra. Może miał wypadek? Próbowałam wytłumaczyć jego nieobecność. Numer! Wróć po numer jego telefonu! Krzyczał mój umysł, ale ja go nie posłuchałam. Zadzwoń do niego! Porozmawiaj! Porozmawiać? Usłyszeć jego ciepły głos? Szłam do domu jak na skazanie. Nogi miałam jak z waty, w głowie słyszałam głos kobiety „Nie przyjechał. Nie dzwonił”.
Weszłam do domu. Dopiero, kiedy usłyszałam głos babci pytającej się, co się stało, uświadomiłam sobie, że łzy lecą mi jak woda z rozkręconego na całą epę kranu.
- Nie przyjechał – wyszeptałam, ale nikt mnie nie usłyszał. Pobiegłam do swojego pokoju.
Następnego dnia zeszłam na obiad, ale prawie nic nie zjadłam. Babcia z Martyną rozmawiały, lecz ja prawie ich nie słuchałam. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie siostry:
- Babciu… dlaczego nie chcesz, abyśmy umawiały się z chłopakami?
Osłupiałam. Spojrzałam na babcię i sądziłam, że nie odpowie na to pytanie, że zmieni temat, ale ona odrzekła:
- Ponieważ jesteście za młode. Macie dużo czasu. Będziecie starsze i mądrzejsze, to dokonacie trafnych wyborów. A teraz: młode, głupie, naiwne – wyliczała powoli. Szczerość babci nie zna granic. – Chłopacy to cwaniacy. Trzeba dojrzeć do poważnego związku, a im w głowie tylko zabawa i nieodpowiedzialne wybryki. Oczywiście są wyjątki, muszę przyznać, ale to rzadkość.
Jej wywód przerwał dzwonek do drzwi.
- Marzenko, idź otwórz – powiedziała babcia.
- Niech Martyna to zrobi – odparłam i poszłam do swojego pokoju.
Leżałam na brzuchu w łóżku i patrzyłam na zdjęcie Jacka. Wtedy weszła Martyna.
- Kto przyszedł? – spytałam.
- Nie wiem. Babcia poszła otworzyć.
Odwróciłam się i usiadłam.
- Może babcia ma rację… jesteśmy za młode…
Martyna usiadła na brzegu.
- Daj spokój – powiedziała. – Co ci jest? Nie mogłaś doczekać się tego wyjazdu, a teraz zachowujesz się jak pięcioletnia dziewczynka, której zabrano lizaka.
- O co ci chodzi? – zapytałam ją.
- O co MI chodzi? O co TOBIE chodzi! W domu taka radosna, zadowolona, szczęśliwa, a tutaj… taka przygnębiona.
Nie odpowiedziałam. W drzwiach, których moja młodsza siostra nie zamknęła, stał… Jacek z bukietem czerwonych róż. Nie mogłam w to uwierzyć! Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydusiłam z siebie żadnego dźwięku. Harcereczka odwróciła się i spojrzała na niego.
- Cześć dziewczyny – powiedział. – Nie przeszkadzam?
- Co ty tu robisz? – wydusiłam wreszcie z siebie głos.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Cieszę, ale… nie spodziewałam się ciebie tutaj…
- To może ja wyjdę – oznajmiła Martyna.
- Siostra? Bardzo podobna – oznajmił. – To dla ciebie – podał mi róże, kiedy za moją siostrzyczką zamknęły się drzwi.
- Dziękuję – bąknęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale mój zasób słów zwężył się do minimum.
- Czekałem na ciebie, ale nie przyjechałaś. Sądziłem, że z twojej strony nie było to nic poważnego, więc poprosiłem panią Rosmucką, że gdyby ktoś o mnie pytał, czy przyjechałem, to żeby powiedziała, że nie było mnie, i że nawet nie dzwoniłem. Nie chciałem wyjść na zakochanego idiotę. Cały czas myślałem tylko o tobie.
Uśmiechnęłam się. Poczułam wielką ulgę.
- Skąd się tu wziąłeś? – zapytałam.
- Z Częstochowy – odparł i się uśmiechnął. – A właściwie to zadzwoniła do mnie twoja babcia.
- Babcia? – zdziwiłam się. – Dzwoniła do ciebie? Ale skąd ona wiedziała… skąd miała twój numer telefonu?
- Od Wandy Rosmuckiej.
- To one się znają?
- W końcu są sąsiadkami.
- Co ci jeszcze powiedziała? – chciałam wiedzieć.
- Powiedziała mi, dlaczego nie przyjechałaś. Tak bardzo za tobą tęskniłem.
- Ja za tobą też.
Przytuliliśmy się. Łzy napłynęły mi do oczu. Tym razem ze szczęścia, jakie mnie spotkało.
II
Nim weszli do hotelu Jarek jeszcze powiedział do swojej koleżanki:
- Trzymaj się swojej wersji, a możemy odnieść sukces – rzekł sam w to nie wierząc.
Jarek otworzył drzwi i jak prawdziwy dżentelmen puścił ją przodem.
- Dzień dobry. Jestem Dorato Jarecki, a to moja żona, Melisa…
- Państwo mają rezerwację?
- Widzi pani… Skradziono nam bagaże i dokumenty, nie mamy gdzie przenocować… pomyśleliśmy, że…
- Przykro mi, ale nie mogę państwu pomóc. Nic nie da się zrobić – pokręciła głową.
- Błagam panią… Proszę porozmawiać z kierownikiem, nie mamy gdzie się podziać, a moja żona jest w ciąży.
- Chodź Doti, przynajmniej próbowaliśmy – powiedziała Agata i już chcieli wyjść, kiedy recepcjonistka ich zatrzymała.
- Proszę chwilkę zaczekać. Zobaczę, co da się zrobić.
- Dziękujemy.
Kiedy recepcjonistka się oddaliła Agata szepnęła do Jarka:
- Myślisz, że się uda? Przecież nie mamy grosza przy duszy, za co im zapłacimy?
- Spokojnie, chyba nie pozwolą, żeby młoda dziewczyna w ciąży spała pod mostem.
- To chyba nie znasz ludzi.
- Możliwe, ale pamiętaj: czasy wraz z ludźmi się zmieniają.
- Raczej ludzie wraz z czasem.
- Na jedno wychodzi.
- Proszę za mną – usłyszeli głos recepcjonistki – kierownik chciałby z państwem porozmawiać.
Recepcjonistka zaprowadziła Jarka i Agatę do małego, lecz przytulnie urządzonego pokoiku. Przywitał ich niski, gruby, łysawy, starszy pan po czterdziestce.
- Witam, witam – mówiąc to wstał z obrotowego fotela zza biurka i podszedł do dziewczyny mocno ściskając jej dłoń. – Melisa… Agacińska, prawda?
- Tak, ale to moje panieńskie nazwisko – powiedziała niepewnie, zerkając na Jarka, on zaś odwzajemnił jej wzrok, przechylając na bok głowę.
- Tak, tak… oczywiście. Nie macie pieniędzy, nie macie gdzie mieszkać, nie macie gdzie nocować, nie macie dokumentów. Zastanawiam się, czy w ogóle jesteście pełnoletni. I nie widzę obrączek.
Zapadło długie milczenie. Ciszę tę przerwał kierownik:
- Trzeba było pomyśleć dwa razy zanim uciekliście z domu.
- Ale… – zaczęła Agata.
- Nie, nie. Nie. Żadnego, „ale” – przerwał jej. – Myślicie, że uwierzę w tę bajeczkę? Kradzież bagaży, dokumentów, i ta ciąża. Pozwolę wam przenocować, ale tylko jedną noc.
- Naprawdę? – spytali równocześnie.
- Tak. Idźcie już, zanim się rozmyślę.
- Dziękujemy bardzo. Dziękujemy – powiedziała Agata.
- Do widzenia – rzekł kierownik.
- Niemożliwe, że się zgodził… – szepnął.
- Ja też w to nie mogę uwierzyć.
- Proszę państwa za mną – powiedziała recepcjonistka. – Oto państwa pokój. Proszę się rozgościć. Za godzinę podamy kolację.
- Dziękujemy bardzo.
- Ciekawe, co musimy zrobić, zanim nas stąd wypuszczą. Przecież, za friko nas tu trzymać nie będą – stwierdził Jarek, kiedy kobieta z recepcji sobie poszła.
- Nieważne. Jestem zmęczona – mówiąc to usiadła na łóżku. – Przynajmniej nie będziemy musieli spać na ulicy – Jarek usiadł obok niej i ją przytulił.
- Będzie dobrze. Zobaczysz. Wiesz… zaczynam żałować, że cię w to wplątałem.
- Co się stało, to się nie odstanie – spojrzała na niego i się uśmiechnęła. Odwzajemnił się tym samym.
Rozdział XVII
I Diana.
Kilka lat temu kupiliśmy domek na Mazurach. Co roku przyjeżdżaliśmy tu na wakacje i miło spędzaliśmy czas. Pewnego dnia zostałam w domu zupełnie sama. Kiedy rano się obudziłam, znalazłam na stole karteczkę od mojej rodzinki, że pojechali nad jezioro, i że będą wieczorem. Byłam zła, że nie zabrali mnie ze sobą.
Nie mając nic ciekawego do roboty, przypomniałam sobie, że w domu znajduje się strych, na którym nikt jeszcze nie był. Bardziej z nudów, niż z ciekawości, weszłam na górę.
Na strychu znalazłam mnóstwo rzeczy, należących do byłych właścicieli. Miałam wrażenie, że był tutaj pokój jakiejś dziewczyny. Na stole leżało mp3 z hip – hopem i popem. W kufrze znajdowało się mnóstwo ciuchów, które były w moim stylu. Przeglądając je, przebierając i szperając, znalazłam pamiętnik. Mimo, że nie jestem osobą wścibską i nie interesuję się życiem innych, zupełnie obcych mi ludzi, zaciekawiło mnie, kto tu mieszkał i dlaczego zostawił wszystkie te wartościowe i piękne rzeczy. Ostatnie zapiski, zanotowane były 23 lipca, dokładnie 5 lat temu. Odłożyłam go na bok i przymierzyłam białą bluzkę z krótkim rękawem i długie jeansy. Wyglądałam naprawdę super. Te ciuchy były stworzone wprost na mnie. Pewnie dziewczyna, która tu mieszkała, miała podobną figurę do mojej. Dziwne, że nie zabrali takich ciuchów.
Nagle moją uwagę, przykuł pamiętnik, który odłożyłam na stół. Otworzyłam go i zaczęłam czytać. Był tak „wciągający”, że nie zauważyłam, że minęło sporo czasu.
Dowiedziałam się, że dziewczyna miała na imię Sara, przyjechała tu, po kilku latach nieobecności. Gdy wróciła, czuła się tutaj obco, nieswojo, coś ja przerażało.
W pewnym momencie, wydawało mi się, że ktoś, coś mówi.
- Co robisz? – usłyszałam.
- Piszę pamiętnik – rzekła otoczona wianuszkiem dziewczyn.
- Jak masz na imię? – zapytała druga.
- Sara… a wy?
- Ja jestem Edyta, a to Eliza, Lidka, Aniela i Natasza.
- Miło mi.
- Nam również – prychnęła Natasza.
- Masz ochotę się zabawić? – spytała Eliza.
- To przyjdź tu jutro – dodała Aniela.
Znowu nastała cisza. Sądziłam, że to była moja wyobraźnia. Wydawało mi się, że pamiętnik, który czytałam, sprawił, że przeniosłam się do czasów Sary. Czułam jakby chciał mi coś przekazać, jakąś ważną informację, wiadomość… Coś, co może wpłynąć na życie jakiejś osoby.
Gdy zeszłam na dół, mój młodszy braciszek zapytał:
- Co ty masz za szmaty na sobie?
Już chciałam mu odpowiedzieć, że to nie są szmaty, tylko ekstra ciuchy, i że się nie zna, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Stroje straciły swój urok. Biała bluzka zszarzała w ciągu kilku minut, a spodnie były ponadgryzane przez mole.
- Ze strychu – powiedziałam przeciągając słowa, jakbym była zamyślona. – Znalazłam tam… – umilkłam i po dłuższej chwili odparłam bardziej do siebie niż do niego trochę ciszej: – tyle starych rzeczy…
Patrzyłam w lustro i podziwiałam swoją urodę. Miałam wrażenie, że zmieniły mi się rysy twarzy, a włosy zrobiły się bardziej skręcone niż miałam dotychczas. Także kolor stał się bardziej słoneczny.
- Lepiej nie wchodź tam więcej, bo zdziwaczejesz do końca – zadrwił Gracjan.
- Ściągnij te brudne rzeczy i chodź na kolację – zignorowała nasze teksty mama.
Z osłupienia wyrwał mnie głos taty:
- Pali się! – wyrwał mi pamiętnik z ręki, wrzucił do zlewu i rozkręcił kurek. – Diana, co z tobą? Nie zauważyłaś, że coś się pali w twojej ręce?
Nie odpowiedziałam. To było dziwne, że sam się zapalił. Szkoda, że nie przeczytam go do końca…
Poszłam do swojego pokoju i odłożyłam pożyczone ciuchy do kufra. Przechodząc koło lustra zobaczyłam swoje odbicie sprzed kilku godzin.
- Nie mogliśmy cię dobudzić rano, więc sami pojechaliśmy nad jezioro – wytłumaczył mi tata.
- A czy ja coś mówię na ten temat? – zapytałam zdziwiona. – Jutro też możecie jechać beze mnie.
- Już ci się znudziło jeziorko, którym byłaś tak zachwycona i wniebowzięta? – Gracjan udawał moje podekscytowanie, kiedy o tym słyszałam. Szturchnęłam go mówiąc ze złością:
- Nic ci di tego młokosie.
- Nie kłóćcie się przy jedzeniu – powiedziała mama.
- Co takiego porabiałaś tu sama, Diano? – zmienił temat tata.
- A, nic ciekawego.
I w tym momencie po drugiej stronie stołu zobaczyłam twarz i słoneczne, skręcone włosy Sary. Siedziała wpatrując się we mnie i nieśmiało, jakby z zakłopotaniem, uśmiechała się do mnie.
- Sara? – zapytałam ją.
- Dobrze się czujesz Diano? – zmartwiła się mama, a mój młodszy braciszek przyłożył mi rękę do czoła.
- Ach! Parzy! Parzy! – zaczął się wydzierać.
Zignorowałam go.
Sara wstała i podeszła do okna salonu. Poszłam za nią, a ona wskazała palcem miejsce za ogrodem. Było dość późno, żeby pójść zobaczyć, co tam się znajduje, ale postanowiłam, że jutro z samego rana sprawdzę co tam jest.
- Diano, co ci jest? – usłyszałam głos mamy za swoimi plecami.
- Nic mamo. Naprawdę. Pójdę się położyć, jestem trochę zmęczona.
Tej nocy miałam dziwny sen. Śniły mi się koleżanki Sary, ona sama, oraz jakaś dziewczyna, która siedziała niedaleko nich. Nie wyglądało na to, że darzy je sympatią. Potem widziałam twarz Sary w białej bluzce, którą miałam na sobie i w tych samych spodniach. Wciąż powtarzała, abym pomogła jej.
„Pomóż mi… Poszukaj Wiolę… Pomóżcie mi… To one… One… To ich sprawka, tam, w lesie… Wskazałam ci drogę… Pomóż… Proszę, pomóż. Ja jestem Sara Rejsz… Sara Re…”
Obudził mnie warkot silnika. Podeszłam do okna i stwierdziłam, że moja rodzinka pojechała nad jeziorko. Ubrałam się, a kiedy rozczesywałam włosy znalazłam spinkę, którą znalazłam wczoraj na strychu, kiedy poszłam odnieść rzeczy. Zapomniałam ją zdjąć, kiedy poszłam spać.
Wyszłam z domku na miejsce, które wskazała mi Sara. Nic nie znalazłam. Nagle zobaczyłam jakiegoś mężczyznę.
- Dzień dobry – przywitałam się. – Pan tutejszy?
- Dzień dobry. A tak się składa, że tutejszy.
- Znał pan poprzednią rodzinę, która tu mieszkała? – wskazałam palcem na nasz domek.
- Owszem. Przemiła rodzina. Mieli córkę, która wyjechała na studia do Szczecina. Była taka wesoła, żywiołowa, ale kiedy wróciła… strasznie się zmieniła. Spoważniała. Przestała się śmiać, była taka przybita, nieszczęśliwa. Została zamordowana. Nie znaleziono ciała, ale sprawcy, napisali, że nigdy już nie zobaczą córki i dołączyli jej zdjęcie. Była martwa. Wyjechali i nigdy już ich nie widziałem.
- Jak miała na imię ta dziewczyna?
- Jeżeli dobrze pamiętam to Sara. Sara Rejsz…
- Miała jakiś przyjaciół, znajomych?
- Kiedyś tak. Przyjaźniła się z Wiolettą Korną. Wszyscy byli przekonani, że to ona ją zabiła, gdyż Sara, kiedy wróciła, udawała, że jej nie zna. Poznała nowych znajomych, a o niej zapomniała. Wioli było przykro.
- Zna pan tę Wiolę?
- Ależ oczywiście. Miła dziewczyna. Jakoś nie mogę uwierzyć, żeby to ona ją zabiła i schowała ciało, a na dodatek zrobiła i wysłała zdjęcie jej rodzicom… To się w głowie nie mieści.
- Gdzie mogę ją znaleźć?
Podał mi adres, podziękowałam i poszłam poszukać Wiolę.
Gdy wracałam w stronę domu, zauważyłam, że na tarasie kłóciło się kilka dziewczyn. Stanęłam przyglądając się. Nagle zobaczyłam, że dziewczyny zaczęły szarpać się, chciałam interweniować, gdy spostrzegłam, że już widziałam te osoby. Zrozumiałam, co się stało. Sara pokazała mi jak umarła. Jedna z nich cisnęła Sarę ogromnym, niekształtnym kamieniem. Gdy upadła, przestraszyły się. Zrobiły zdjęcie i zabierając ciało w stronę lasu, zniknęły.
Wiolę znalazłam w ogródku.
- Dzień dobry – przywitałam się. – Szukam Wiolettę Korną.
- Dzień dobry – powiedziała niepewnie. – To ja, słucham? W czym mogę pomóc?
To tę kobietę widziałam w swoim śnie, chociaż nie wyglądała już młodo. Mimo to poznałam ją.
- Czy mogłabym porozmawiać z panią o Sarze Rejsz?
- O Sarze? Jesteś dziennikarką?
- Nie. Kilka lat temu kupiliśmy domek, w którym niegdyś ona mieszkała. To, co powiem może wydać się dziwne, ale… może pani pójść ze mną do tego domu?
- Po co?
- Proszę…
Gdy dotarliśmy na miejsce, z mieszkania jak z procy wyleciał Gracjan.
- O, tak szybko przyjechaliście? – trochę się zdziwiłam, kiedy go zobaczyłam.
- Nie jechałem. Miałem cię pilnować – powiedział ze złością.
- Ty! Mnie! – roześmiałam się. – Sam siebie nie potrafisz upilnować, a co dopiero mnie! To jest pani Wiola. Idziemy na strych i biada jak będziesz nam przeszkadzał.
- O, nie! Rodzice zakazali wchodzić ci na strych – rozłożył ręce, tak, abym nie mogła przejść.
- Pierwsze słyszę! – parsknęłam i chwyciłam jego rękę.
- Mama powiedziała, żebym nie wpuszczał cię na strych – rzekł dość ostro, ale ja się tym nie przejęłam.
- Zrób nam herbatę. Nie będziemy tam długo.
Gdy znalazłyśmy się na strychu, opowiedziałam jej, co się wczoraj wydarzyło.
- Po pierwsze to mów mi Wiola. Czuję się staro, gdy mówisz do mnie „pani”. A po drugie: jak znalazłaś pamiętnik Sary? Przecież jej rodzice szukali go i nigdy nie znaleźli…
- O, rety! – krzyknęłam. – To on! To ten pamiętnik! Ale… przecież… Jak to możliwe?
Wiola zaczęła wertować kartki, ale pismo było nieczytelne, zamazane.
- Nic z tego się nie dowiemy. Chodźmy zobaczyć, co chciała od ciebie Sara.
- Już tam byłam i nic nie znalazłam.
Mimo wszystko, że wcześniej nic nie zauważyłam, poszłyśmy do lasu, w którym Sara chciała mi coś przekazać.
- To tutaj – powiedziałam, gdy znalazłyśmy się na miejscu.
Wiola uklęknęła i zaczęła grzebać w piasku. Nie mogłyśmy uwierzyć w to, co zobaczyłyśmy. Sara wskazała mi swój grób.
- To ona… – szepnęła.
- Zadzwonię na policję.
- Nie! – zaprotestowała. – Zadzwonisz, gdy mnie tu już nie będzie.
- Dlaczego? – nie mogłam zrozumieć.
- Wszyscy sądzą, że to ja ją zabiłam. Że zazdrościłam jej nowych przyjaciół, że byłam zła, że o mnie zapomniała. Ale to nieprawda. Teraz, kiedy policja dowie się, że to ja ją znalazłam… przecież nie uwierzą, że Sara wskazała nam gdzie ją zakopano, prawda?
- Ma pani rację…
- Nie, pani…
- A, tak… Masz rację. Wiesz, kto to był?
- To Eliza. Zabiła Sarę, bo jej chłopak zostawił ją dla niej. Słyszałam jak o tym rozmawiali. „Jak coś się wyda, to zrzucimy to na Wiolkę”, mówiły. „Zabiła, bo jej zazdrościła. Nie martw się wszystko będzie O.K. Widziało ją przecież 5 osób”.
- Masz adres tej Elizy? Mam pomysł.
Dwie godziny później najpierw zadzwoniłam na policję, a potem poszłam porozmawiać z Elizą.
- A co się stało z poprzednią właścicielką? – zapytałam po jakimś czasie. Odwiedziłam tę kobietę pod pretekstem, że dopiero, co się wprowadziłam i chciałam poznać nowych sąsiadów. Przyjęła mnie nawet ciepło. Była miła i rozmowna, dopóki nie zapytałam o Sarę.
- Umarła.
- Umarła? Wie pani jak? – udałam głupią, że nic nie wiem. Miałam przy sobie kamerkę internetową i dyktafon, gdyby kamerka zawiodła. Całe zdarzenie obserwowała Wiola z Gracjanem, którego we wszystko wtajemniczyłyśmy. To był pomysł Wioli.
- Została zamordowana – zauważyłam, że się przestraszyła. Zapaliła papierosa.
- Wie pani, kto to zrobił?
- Ależ oczywiście! Wszyscy wiedzą, że była to Wioletta Korna, ale nic jej nie udowodniono. Nigdy nie powiedziała, co zrobiła z ciałem.
- Naprawdę? A dlaczego to zrobiła?
- Z zazdrości.
- Sara była piękna, prawda?
- Bardzo. Mój chłopak stracił dla niej głowę.
- I dlatego ją pani zabiła? – przystąpiłam do ataku.
- Mówiłam ci już, że to nie ja, tylko Wiola.
- Tak, ale pani również miała motyw. Co się wtedy stało?
- A co? Z policji cię przysłali?
- Nie. Chcę się dowiedzieć, w jaki sposób została zamordowana właścicielka, która mieszkała tam przede mną. Czasami mam wrażenie, że ona nie może zaznać spokoju. Powiem pani w tajemnicy, że znaleziono ją niedaleko jej domu.
- Znaleziono? – Eliza wpadła prawie w panikę. – Tam, w lesie? Przy starym drzewie?
- Nie powiedziałam, że w lesie przy starym drzewie… A, więc… Powie mi pani, jak było naprawdę?
- Nie chciałyśmy jej zabić. Chciałyśmy pokazać jej, że Artur jest tylko mój. Pobiłyśmy ją… uderzyłam ją… Miała go zostawić w… spokoju… – łzy napłynęły jej do oczu. – To był wypadek. Zadałam jej śmiertelny cios. Nie chciałam. Edyta powiedziała, że jeżeli cokolwiek naprowadzi ich tam, obwinimy o to, tę Wiolkę, o której niby to zapomniała. Ona po prostu strasznie się zmieniła. Nie wiadomo, dlaczego nie chciała się z nią spotkać…
- Dlaczego nie poszła pani na policję?
- Bałam się.
- To, dlaczego pani teraz o tym mówi? Już się pani nie boi?
- Przejrzałaś mnie… A zresztą… Przez całe życie, Sara nie dawała mi spokoju. Dziewczyny na początku wspierały mnie, ale potem… Aniela i Natasza wyjechały za granicę, Lidka miała pojechać w odwiedziny do ciotki na kilka dni, ale już nie wróciła, a Edyta… popełniła samobójstwo. Żyłam z tym tyle lat, prawie o tym zapomniałam, a tu nagle pojawiasz się ty i…
Eliza rozpłakała się na dobre. Wyszłam zostawiając ją samą. Za drzwiami zadzwoniłam na policję.
Po tym wydarzeniu, widziałam Sarę tylko raz. Przyszła mi podziękować.
- Mam coś dla ciebie – rzekła na koniec. – Wiem, że podobały ci się moje ubrania. Możesz je sobie wziąć. Są jak nowe. To w ramach podziękowań za uratowanie Wioli. Nie mogłam znieść, że one, chciały ją w to wszystko wrobić. Gdyby nie to, znaleźliby mnie wcześniej, ale… nie mogłam na to pozwolić. Żegnaj. Życzę ci udanego życia.
Jakie to było piękne… Prawdziwa przyjaźń, nawet po śmierci. Chciałabym kiedyś taką przeżyć…
II
Mieszkanie, w którym znalazła się Kamila było niewielkie i czyste. Mimo to, spędzenie tutaj nocy nie bardzo jej się podobało, ale nie miała wyjścia. Lepsze to, niż spanie pod gołym niebem. Zamknęła drzwi i usiadła na twardej podłodze, opierając się o ścianę w jednym z pokoi.
Nawet nie wiedziała, kiedy nadszedł sen. Widziała mężczyznę, który schodził do piwnicy w jakimś dużym budynku. Wchodząc do niego zauważył mnóstwo mężczyzn stojących w kolejce. Gdy dotarł do piwnicy z początku nikogo nie widział. Schodził po długich i lekko zakręconych schodach, przypominające te z bajek, prowadzące do komnaty księżniczki, uwięzionej w wieży, lecz nie były takie strome.
Po dłuższym schodzeniu zauważył następnych mężczyzn stojących w kolejce. On w przeciwieństwie do Kamili wiedział, o co chodzi. Nie bardzo rozumiała, dlaczego mężczyźni sporadycznie podawają mu kartki, na których było coś napisane drukiem. Były to teksty piosenek. Mężczyzna nie chciał ich pognieść. Wszystkie się porozrzucały i inni je brali, ale widząc wzrok przybysza oddawali mu. Kiedy dwie kartki zostały pogniecione przez psa, zbezcześcił go. Ktoś powiedział „gorgulce”, ale nie wiedziała, o co chodzi. Potem zobaczyła, że nie ma już tego mężczyzny i, że to ona krzyczy na psa, a kartki trzyma w swetrze, tak jak to robią ludzie, kiedy chcą coś dużo zabrać a nie mają ani kieszeni ani siatki. Odebrała papier i położyła go na stole (skąd on się tam wziął?) i położyła resztę. Okazało się, że pogniotła wszystkie trzymane w swetrze. Cały, jeden dłuższy bok.
Obudziło ją ciche szuranie… szszszsz… Zaczęła nasłuchiwać. Już myślała, że się jej tylko wydawało, kiedy znów usłyszała szszszsz…
Nagle przypomniała sobie historię, którą opowiedziała jej Agata, aby zachęcić ją do przeczytania książki Grahama Mastertona. Kamila uwielbia czytać, ale nigdy nie lubiła horrorów. Przypomniała sobie słowa przyjaciółki: „… za każdy miesiąc, każdy musiał zabić człowieka. Wciągali ich w ściany lub w podłogę. Siedzieli w murze i nie mogli się wydostać, bo ksiądz odciął im drogę ucieczki. Byli uwięzieni w ścianach domu wariatów. Słychać było szszszsz… jak się przesuwali”. Co ona widzi w tych horrorach? – przebiegła jej myśl i znów usłyszała szszszsz… trochę głośniej. „Nie, to niemożliwe… to tylko wyobraźnia tego Mastertona. Po co ona mi o tym opowiadała?” – próbowała się uspokoić. „Czy wiedzą, że tu jestem? Sio, głupie myśli” machnęła ręką jakby odganiała muchy. „Skoro znalazłam się w 2124 roku, to chyba wszystko jest możliwe. A jak mnie wciągną?” – przeraziła się. „Nie, nie, nie” – nie chciała dopuścić do siebie tej myśli. I znów usłyszała tajemnicze szszsz… Zamknęła oczy. Szszsz… było coraz głośniejsze.
- Jestem nienormalna! – powiedziała głośno, aby zagłuszyć szum. – Przecież horrory to fikcja! Ludzie piszą je, żeby przestraszyć innych, ale to nie na moje nerwy. To niemożliwe. Nie ma ludzi w ścianach…
Otworzyła oczy i… Krzyknęła. Jej przerażony głos odbił się echem po pustym bloku. Istota, która usłyszała jej strach uciekła z cichym piskiem do drugiego pomieszczenia.
„Obyś tu już nie wróciła – pomyślała – ale na szczęście to tylko mysz, uff…” – odetchnęła z ulgą.
Rozdział XVIII
I Norma.
- Norma! – usłyszałam swoje imię i z radością przywitałam swoją przyjaciółkę Sabinę, która wróciła z dwutygodniowych wakacji. Był słoneczny, ciepły dzień, więc Sabina zabrała mnie na spacer. Już dawno nie byłyśmy w lesie, ale pomysł ten bardzo mi się spodobał. Po drodze spotkałyśmy Maryśkę z Gretą. Sabina zaczęła opowiadać o wakacjach. Maryśka z zainteresowaniem słuchała opowieści Sabiny, a ja… no cóż… wraz z Gretą upajałyśmy się naturą. Od czasu do czasu dochodził do mnie jej głos. Byłam w swoim żywiole. Szalałam jak nigdy. Dziewczyny nie zwracały na mnie i Gretę zbyt wielkiej uwagi. Pochlebiało mi to. Byłam w siódmym niebie. Z Gretą zaczęłyśmy się gonić.
Naszą zabawę i cały, tak wspaniale zapowiadający się dzień, zepsuł Borys. Co za palant!
- Pobawię się z wami! – krzyknął, ale my nie chciałyśmy, aby z nami się bawił.
Greta pobiegła do Maryśki, a ja uciekałam przed siebie. Borys zaczął mnie gonić.
- Norma! – usłyszałam przerażony głos Sabiny i chciałam do niej pobiec, ale było już za późno. Borys mnie dopadł.
- Odwal się! – warknęłam.
- Nie ma mowy! – odwarknął.
- Zostaw mnie! – próbowałam się uwolnić, lecz on był silniejszy. Wbił swoje okrutne kły w moją szyję, a ja z bólu krzyknęłam. Nagle nadszedł Piotr.
- Borys, chodź tu! – zawołał go, ale on nie posłuchał.
- Idź! Wołają cię!
- I co z tego?
Już chciałam się poddać, kiedy zobaczyłam przy sobie Sabinę, Maryśkę z Gretą w ramionach i Piotra. Ta Greta ma dobrze, pomyślałam. Chłopak odciągnął ode mnie Borysa. Sabina wzięła mnie w ramiona i przytuliła. Było mi tam dobrze.
Piotr próbował przeprosić Sabkę, ale ta była twarda.
- Pilnuj go następnym razem! O mało jej nie zagryzł.
- Hej, mała, wszystko w porządku – zwrócił się do mnie.
Już chciałam mu odpowiedzieć: „W porządku? Jestem cała obolała! Nie miałam szans z tym… kundlem!”, ale się powstrzymałam i się rozpłakałam.
- Chodź Norma. Zabiorę cię stąd. A ty – zwróciła się do Piotra – pilnuj swojego psa. Kup mu kaganiec, jeżeli chcesz go puszczać, bo jest niebezpieczny. O mało nie zagryzł mojej suczki.
- On nikomu jeszcze krzywdy nie zrobił, nie wiem, co w niego wstąpiło.
- Trzymaj go lepiej na smyczy jak cię nie słucha – Sabina była wściekła.
- Ale będziesz miał gnój, Borysie – ucieszyłam się i żałośnie pisnęłam z bólu. Strasznie bolały mnie łapy. Nie mogłam iść. Sabina chyba to zauważyła i wzięła mnie na ręce. Poszłyśmy do weterynarza.
Po kilku dniach wszystko było dobrze. Znów mogłam biegać i łapać pchły w swoją sierść, które nieczęsto mnie odwiedzały, a jak już, to długo tam nie gościły. Nie były mile widziane przeze mnie i Sabinę.
Kiedy znów spotkałam Borysa, miał kaganiec i był na smyczy.
- I co? Łyso ci? – zapytałam i pobiegłam w krzaki.
- Jeszcze cię dopadnę – pogroził mi, a ja go wyśmiałam.
Dostałam nauczkę i doszłam do wniosku, że zamiast uciekać przed siebie, najlepiej biec do Sabiny lub osoby, z którą jestem na spacerze. Tak jak Greta.
II
Rano, kiedy się zbudziła nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Wczorajszy dzień pamiętała jak przez mgłę. Wstała z łóżka i wolnym krokiem podeszła do okna. Popatrzyła przez chwilę, a kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi odwróciła się.
- O, już wstałaś! – ucieszył się – nie chciałem cię budzić.
- Jarek? – odpowiedziała cichutko i trochę głośniej: – Co ty tu robisz?
- To samo co ty. Szukam Kamili.
- Co się stało? Gdzie jesteśmy?
- Nie pamiętasz, co się wczoraj stało?
- Ach, tak! – oświeciło ją nagle. – Wiesz… z początku myślałam, że jesteś wyniosłą, zarozumiałą świnią. Znałam x chłopaków takich jak ty i wszyscy byli tacy sami, ale myliłam się. Jesteś zupełnie inny. Chcesz pomóc Kamie, chociaż nie musisz i…
- Ja was w to wplątałem – przerwał jej – ja was stąd wyplączę.
- Gdzie byłeś?
- U kierownika. Pytałem, co mamy zrobić nim nas stąd wypuści.
- I co odpowiedział?
- Żebyśmy poczekali.
- Poczekali? Na co?
- Mnie się nie pytaj. Chodź, zjemy coś.
Po kilku minutach Agata ubrana i uczesana wraz z Jarkiem jadła śniadanie, kiedy niespodziewanie podszedł do nich wysoki mężczyzna po czterdziestce.
- Wracamy – odezwał się niskim głosem.
- Słucham? – spojrzała na mężczyznę z wielkim zdziwieniem.
- Meliso… sądzisz, że gdybym nie był przyjacielem kierownika pozwoliłby wam się tu zatrzymać? Z tobą chłopcze jeszcze pogadam – pogroził mu palcem.
- Ale… kim pan jest?
- Kim jestem? – oburzył się – Naćpałaś się? Żeby własnego ojca nie poznać to już szczyt wszystkiego!
- To, dlatego tu nas trzymali! – powiedział do Agaty szeptem, a trochę głośniej do mężczyzny: – Sądzi pan, że to jest pana córka? Niemożliwe. To pomyłka.
- Pomyłka? Przecież wiem jak wygląda moja córka. Meliso zbieraj się. Idziemy.
Dziewczyna spojrzała na Jarka pytającym wyrazem twarzy: „Co teraz?”
- Dobra. Wszystko wytłumaczę – zaproponował Jarek. – Nie nazywamy się tak jak podaliśmy. Po prostu mamy głupie imiona i tyle.
- Głupie imiona?
- Starodawne. Po prababci i pradziadku.
- Jak one brzmią?
- I tak nie uwierzycie, bo nie mamy żadnych dokumentów.
- Co tu robicie?
- Dzwonię na policję – powiedział kierownik.
- Nie trzeba. Załatwimy to w inny sposób. Możemy posprzątać, albo poszukać pana córkę…?
- Dobre sobie! Poszukać! Ledwo wyjdziecie i uciekniecie! – kierownik, który jeszcze stał i przysłuchiwał się rozmowie, nie mógł uwierzyć, że pomylił Agatę z Melisą. A przecież znał ją od dziecka.
- To posprzątamy cały hotel.
- I ukradniemy, co się da – dodał „ojciec” Agaty.
- Dlaczego pańska córka uciekła? – zapytała.
- Nie twoja sprawa!
- Odszukamy ją. Nie damy nogi – powiedział Jarek.
- Słucham? Czego nie dacie?
- Nie zmyjemy się.
- Chłopcze wyrażaj się!
- Nie uciekniemy!
- Jaką mamy gwarancję? Już raz nas oszukaliście podając się za Melisę i jej przygłupiego chłopaka – odparł kierownik.
- Chyba już wiem, dlaczego uciekła – szepnęła do Jarka, a on przytaknął głową.
- Chyba ich wczoraj widzieliśmy w parku. Niestety nie widzieliśmy twarzy dziewczyny – rzekł Jarek.
- W jakim parku?
- W tym przy szkole. Od nich dowie… – urwał.
- Dokończ.
- Nie, to nieważne.
- Co mamy zrobić, żebyście nas stąd wypuścili? – próbowała się dowiedzieć Agata.
- Dowiecie się w swoim czasie.
- Musimy kogoś poszukać. To ważne – powiedział chłopak.
- Moja córka też jest ważna! – ryknął zwracając się do Jarka.
- Tę… Kamilę? – wolno stwierdził kierownik.
- Tak.
- W co je wciągnąłeś chłopcze?
- I tak pan nie uwierzy.
- Oczywiście, że nie uwierzymy – ojciec Melisy był wściekły – w końcu mistrzynią w opowiadaniu bajek byłaś od dziecka. Zbieraj się. Wracamy do domu. A ty Dorato, czy jak ci tam, zostaw moją córkę w spokoju.
- Ale to nie jest pana cór… – i w tym momencie jakaś kobieta krzyknęła:
- Wezwijcie lekarza! Szybko!
Zrobił się wielki zamęt, który wykorzystali.
Rozdział XIX
I Wiktoria.
Ledwo zaczęło robić się ciepło, a lafiryndy zaczęły wychodzić na dwór jak glizdy po deszczu.
Pewnego chłodnego dnia spacerując po osiedlu z przyjaciółką i kuzynką natknęłyśmy się na grupę dziewczyn, które od razu jak nas zobaczyły, zaczęły na nas najeżdżać jakimiś tanimi tekstami. Ja postanowiłam je olać, ale Małgośka i Amanda zaczęły im odpowiadać.
Kiedy przechodziłyśmy obok mojej klatki znów je spotkałyśmy i znów zaczęłyśmy się kłócić. Tym razem dołączyłam do dziewczyn. Jedna z nich – straszna nudziara, bo za każdym razem, kiedy ją spotykałam puszczała wciąż ten sam tekst – nastraszyła nas swoim braciszkiem. Zaczęłam się śmiać i powiedziałam:
- A co mi zrobi twój braciszek?
Znów jakiś suchy tekst i mowa o jej bracie.
- Sie boję – odrzekłam.
Po chwili (dziewczyny stały przed klatką, a ja na krawężniku przy trawniku, tamte się zmyły) nadeszli dwaj chłopacy. Jeden z nich był napakowany. Tego drugiego poznałam natychmiast – to był brat jednej z tych lafirynd. Otworzył drzwi na oścież i wszedł do klatki, tamten za nim i zaczęli wrzeszczeć. Podeszłam pod domofon.
Kiedy przestali na nie krzyczeć stanęli pod drzwiami blokując je i zaczęli się na mnie wydzierać. Chociaż mam donośny głos nie udało mi się ich przekrzyczeć, więc patrzyłam się na nich jak na głupków. Próbowałam im wytłumaczyć, że do jego siostry nic nie mam, że sama zaczęła, ale i tak nie usłyszeli. Kiedy chciałam coś jeszcze powiedzieć powstrzymałam się, gdyż jednemu z nich drgnęła już ręka, w której trzymał butelkę z piwem. Nie chciałam, żeby na mojej głowie zrobił tulipana (to był jedyny moment, w którym się wystraszyłam, ale to była sekunda, góra dwie), więc powiedziałam obojętnym głosem:
- Ja nic do niej nie mam.
Jeszcze coś powiedzieli, a potem:
- Do domu! Już!
Jak nie zareagowałam (bo nie będę przecież słuchała rozkazów jakichś ćpunów, bo naćpani też byli, a po drugie blokowali wejście) ten drugi powiedział:
- Słyszałaś?! Idziesz stąd!
Nadal stałam patrząc się na nich i czekając aż sobie pójdą.
- Do domu! – powtórzył, więc odpowiedziałam spokojnie:
- Ja tutaj mieszkam.
Brat tamtej suczy się odsunął, a ten drugi chwycił mnie za bluzę, „wprowadził” do klatki i trzasnął drzwiami. W życiu tak szybko się nie poruszałam, to były dosłownie nanosekundy!
Dziewczyny szły już na górę, więc do nich dołączyłam. Po chwili wyszła sąsiadka zobaczyć, co się dzieje. Ze schodów schodziła ciocia mówiąc, że już jadą do domu.
Razem z Gośką stanęłyśmy pod klatką (tym razem to ona opierała się o drzwi), gdyż przeszła nam ochota na spacer. Zaczęłyśmy między sobą najeżdżać na tę lafiryndę i śmiać się z niej, że musi się braciszkiem wyręczać, bo sama nie potrafi się obronić i takie tam. Amanda dała jej nieźle popalić.
Kilka tygodni później jej braciszek wrócił do kicia.
II
Nie mogąc już zasnąć postanowiła, że poszuka tej przeklętej wnęki. Nie miała zamiaru kolejnej nocy spędzać w pustym bloku. Nie miała również ochoty na rozglądanie się i zwiedzanie miasta.
Szła przed siebie myśląc o tym, co się stało. Dlaczego się tu znalazła? Dlaczego akurat ona? Dlaczego Jarek pokazał właśnie JEJ, to miejsce? Czy uda się jej stąd wydostać? Gdzie ma teraz iść? O co w tym wszystkim chodzi? Jak to możliwe, żeby przenieść się o 120 lat w przyszłość? Miałaby teraz ze 137 lat… O 50 lat za daleko…
Robiąc różne obliczenia i zadawając sobie retoryczne dla niej pytania, znalazła się przy skarpie. „No tak. Tutaj wszystko się zaczęło”. Pomyślała. Brama była otwarta. Weszła i idąc ścieżką zauważyła, że drzwi na skarpie są uchylone. Ominęła je i poszła za budynek. Miała nadzieję, że kamień, który ją tu przyprowadził będzie miał owe tajemnicze wejście. Zaczęła się rozglądać, ale nie zauważyła ani wejścia, ani samego kamienia. Nagle jej wzrok przykuła granatowa płachta zwisająca z korony drzew. Podeszła do niej i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest to jej jeansowa kurtka, którą miała na sobie owego feralnego dnia, kiedy Jarek zaciągnął ją do jaskini. Założyła ją i sprawdziła kieszenie, w których trzymała zawsze jakieś drobne. Z radością znalazła 40 euro. Jeżeli nie znajdzie wnęki, będzie mogła wynająć pokój. Wyszła ze skarpy.
Długo spacerowała nim postanowiła wrócić do miejsca, w którym prawdopodobnie znajduje się wnęka. Minęło kilka godzin. Chodziła bez celu, co jakiś czas przysiadając na ławce. Odwiedziła miejsca, które znała. Odszukała źródełko w lesie Dalmana, umyła się i napiła. Musiała oszczędzać na wynajem pokoju. W końcu wróciła na Osiedle Leśne.
Nie miała wyboru. Musiała wejść do sklepu warzywnego i pomieszczenia, z którego wyszła. Nie była pewna, czy mężczyzna, który poprzedniego dnia ją zaatakował, będzie w środku.
Weszła do sklepu i poczęła się rozglądać. Drewniane drzwi były lekko uchylone. Usłyszała rozmowę, która toczyła się przed kasą:
- Panie Szarnacie. To naprawdę jest miłe z pana strony, ale… cóż… nie wiem czy powinnam… – Kamila schowała się za jednym ze straganów i przysłuchiwała się rozmowie. Mężczyzna zwany Szarnatem był tęgim człowiekiem po czterdziestce, z gęstą, ciemną brodą i bujną czupryną. Przekonywał swoją pracownicę, żeby stałym, bogatym klientom dawała mały poczęstunek, a potem namawiała do ich kupna. Kamila nie miała pojęcia, o co chodzi. Oboje nie zwrócili na nią uwagi, gdy weszła do sklepu. Poczekała chwilę. Poznała ten głos. Tak, bez wątpienia. To był TEN facet. Zaciekawiło ją, co miała im dawać. Pewnie coś, co trzymał w tym miejscu za drzwiami. Kokaina? Heroina? Amfetamina? Marihuana? Co takiego było warte takich grubych pieniędzy?
Strach, jaki czuła podchodząc bliżej drzwi sprawił, że przez przypadek dotknęła stoiska z ziemniakami, które poczęły się staczać. Przerażoną dziewczynę zauważył brodacz.
- To ty! – krzyknął. – Sprzątnij tu – nakazał kasjerce i zaczął zbliżać się do Kamili. W jego ręce dostrzegła tasak. „A więc to tym chciał mi odrąbać rękę”. Pomyślała. Wybiegła ze sklepu, ale tym razem mężczyzna tak łatwo nie rezygnował. Mimo swej ogromnej budowy miał świetną kondycję.
Próbowała biec najszybciej jak mogła, ale czuła, że siły już ją opuszczają, a on jest coraz bliżej i zaraz ją dogoni. Nagle usłyszała przerażający wrzask. Odwróciła się i idąc tyłem zobaczyła mężczyznę – tego samego, przed którym uciekała. Zatrzymała się. Brodacz został zaatakowany przez wielkiego czarnego psa. Widziała go jak biegł z naprzeciwka, ale nie widziała jak zagłębia swoje potężne kły w udo mężczyzny. Psie zęby wbiły się głęboko, aż rozerwały mięśnie, a brunatno – czerwona krew zaczęła wypływać ze wszystkich stron. Ból był tak ogromny, że za każdym ruchem, jaki wykonywał, odczuwał jak kły ocierają się o jego kości. Jego przerażające krzyki zgromadziły mnóstwo gapiów, ale nikt nie mógł mu pomóc. Próbował uwolnić się od zwierzęcia, lecz był zbyt słaby.
Zaczęło się ściemniać. Kamila odwróciła się i jak najszybciej oddaliła. Szła prosto przed siebie. Przeszła przez ulicę na czerwonym świetle nie zdając sobie sprawy, że została zanotowana. Sygnalizator wygłosił jedno zdanie: „Kamila Saher, lat 137, ostatnie zameldowanie niezidentyfikowane”.
Dotarłszy do pustego mieszkania gdzie nocowała, położyła się i głęboko zasnęła. Minęło kilka godzin, gdy poczuła jak coś miękkiego położyło się u jej nóg, lecz niczego nie mogła dojrzeć, gdyż było bardzo ciemno. Zza oknem niebo było zupełnie czarne, a lampa, która stała przed budynkiem już od dłuższego czasu miała przepaloną żarówkę. Kamila była zbyt zmęczona i przestraszona, aby dotknąć tego „czegoś”. „Może to tylko mysz…” pomyślała dobrze wiedząc, że to nie mysz, tylko coś o wiele większego. Spała.
Rozdział XX
I Dominika.
Generalne porządki skończyłam wcześniej niż przypuszczałam. Rozpuściłam 20 warkoczyków, które zrobiła mi siostra kilka dni wcześniej, zebrałam pasmo włosów po obu stronach głowy i zrobiłam cienką kiteczkę. Resztę włosów, które sięgały mi do ramion zostawiłam rozpuszczone. Był słoneczny dzień, więc założyłam czerwoną bluzkę z krótkim rękawem i dekoltem odsłaniającym obojczyki. Włożyłam jeansy i wyszłam z domu. Postanowiłam pójść po koleżankę, która mieszka klatkę obok. Do naszego spotkania zostało jeszcze pół godziny. Przyszła po mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy zadzwoniła domofonem, ja akurat cały pokój miałam zagracony, śmieciami, ciuchami i papierami. Nie spodziewałam się, że ułożenie wszystkiego i redukcja zbędnych rzeczy pójdzie mi tak szybko.
Przed klatką Ady stało trzech chłopaków: Kacper, Wojtek i Artur. Zazwyczaj nie lubię, kiedy ktoś stoi przed nią, gdy idę po koleżanki, ale tym razem nie przeszkadzało mi to. Podeszłam do domofonu i wcisnęłam guzik. Po chwili usłyszałam kobiecy głos:
- Słucham?
- Dzień dobry, jest Adrianna?
- Nie, Adrianna wyszła. A kto mówi?
- Dominika – przedstawiłam się.
- Adrianna wyszła ze Sonią, gdzieś powinny być niedaleko – poinformowała mnie mama Ady.
- Aha. Dziękuję. Do widzenia – odpowiedziałam.
Postanowiłam je poszukać. Pewnie będą na którejś z ławek za blokiem, albo przed szkołą, na murku. Będąc kawałek dalej, odwróciłam się dosłownie na dwie sekundy i zauważywszy, że Kacper się na mnie patrzy, uśmiechnęłam się do niego. On również posłał mi swój cudowny uśmiech. Byłam już przy ostatniej klatce, kiedy podszedł do mnie jakiś młokos i chwycił me ramiona w swoje dłonie.
- Sheena! – krzyknął. – Sheena! Nie poznajesz mnie? – wpatrywał się we mnie swoimi wielgachnymi oczami. Był krótko ostrzyżony, trochę wyższy ode mnie i strasznie chudy. Miał zielony T – shirt i granatowe bojówki. Odgoniłam go i poszłam dalej bez słowa.
- Sheena!- dogonił mnie jego głos. Szedł za mną. Skręciłam w lewo, idąc za blok. „Nasza” ławka była zajęta przez kilku chłopaków, którzy grywali czasami w baseball.
- Nie jestem Sheena! – odparowałam.
- Sheena! To ja! John, twój brat!
- Nie jestem Sheena – powtórzyłam.
- Co się z tobą dzieje? Sheena!
- O co ci chodzi? Jestem Dominika, a nie…
- Nic nie pamiętasz? Nie pamiętasz?
- Co mam niby pamiętać? A tak nawiasem mówiąc to nie mam brata, tylko dwie siostry.
- Siostry? Skąd! Masz brata. Mnie. Sheena, co się stało? Nie pamiętasz mnie? Londynu? Tamizy?
- Nigdy nie byłam ani w Londynie, ani nad Tamizą. Nawet za granicą – poinformowałam intruza. – Odczep się, dobrze?
- Ile lat tu mieszkasz? – zapytał z zainteresowaniem wyczekując mojej odpowiedzi.
- Dwa lata, tak? – odpowiedział sobie, kiedy zastanawiałam się, czy mu odpowiedzieć, czy nie.
- Nie, nie dwa lata. Chyba z 14.
- 14 – powtórzył ze smutkiem. Błysk w jego oczach zgasł. – 14… na pewno? W takim razie… Przepraszam, ale… tak bardzo przypominasz Sheenę.
- A co się z nią stało? – zainteresowałam się.
- Nieważne.
- Hej! – oburzyłam się – podlatujesz do mnie i robisz scenki przed chłopakiem, który mi się podoba, a teraz nic nie chcesz mówić – zdenerwowałam się. – Powiedz, chociaż co się stało?
- No dobra. Sheena… Jest bardzo podobna do ciebie. Ma identyczne oczy i włosy...
- Nie są naturalnie kręcone. Lubię zmiany w uczesaniu. Miałam ochotę na loki – wskazałam palcem na moją czuprynę – no to mam. Opowiadaj co się z nią stało.
- Zaginęła jakieś dwa lata temu… przeze mnie.
- Przez ciebie? – zdziwiłam się, jednocześnie zachęcając aby powiedział coś więcej.
- Tak. Będziemy tak stać, czy może się przejdziemy?
- Przejdźmy się, ale nie w tamtą stronę – pokazałam wzrokiem na drogę, którą przyszliśmy – chodźmy tędy – zaproponowałam wskazując na ławkę, gdzie siedziała „część drużyny baseballowej”.
- O.K. Sheena to moja siostra. Miała 15 lat, kiedy zaginęła. Zabrałem ją na imprę do kumpla, na drugi koniec Londynu. Świetnie się bawiliśmy. W pewnym momencie Sheena gdzieś zniknęła. Jakby wyparowała. Oczywiście nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, nikt nic nie wiedział. Myślałem, że… miałem nadzieję, że… że odnalazłem ją.
- Ale co ona miałaby robić tutaj, w Polsce, w Obornikach?
- Nie wiem. Po prostu jesteś do niej podobna, tylko, że… – zaczął dostrzegać i wymieniać różnice między mną, a Sheeną.
- W jaki sposób mogłabym ci pomóc?
- Sam nie wiem.
Rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, w końcu zerknęłam na zegarek i powiedziałam:
- Miło się z tobą rozmawia, ale pewnie czekają na mnie koleżanki.
- Tak, jasne. Nie zatrzymuję cię.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy i, że znajdziesz siostrę.
- Ja też mam taką nadzieję. Dzięki.
- Za co?
- Za wszystko.
Już chciałam iść, kiedy usłyszałam jego głos:
- Poczekaj… podasz mi swój numer telefonu i adres? – zapytał niepewnie.
Wymieniliśmy się i poszłam na murek. Nie myliłam się. Dziewczyny już tam były.
- No, nareszcie jesteś! – przywitały mnie.
- Nawet nie wiecie, co się stało!
- Rozmawiałaś z Kacprem – próbowała zgadnąć Sonia.
- Chciałabym – odpowiedziałam i zaczęłam opowiadać im o Johnie, kiedy nadeszła Karolina.
- Cześć.
- Cześć. Kacper jest jeszcze przed klatką? – zmieniłam temat.
- Nie zwróciłam uwagi.
- On ma taki piękny uśmiech – rozmarzyłam się.
- Ta znowu zaczyna – to była Karola.
- Mogę zmienić temat. Proszę bardzo – i zaczęłam od początku opowiadać swoją dziwną przygodę. Kiedy skończyłam Sonia zapytała:
- Chcesz się bawić w detektywa?
- Za dużo „W11” i „Detektywów” oglądasz – usłyszałam głos Ady.
- Ja naprawdę chciałabym mu pomóc.
- Spodobał ci się? – dopytywała się Karolina.
- Nie! – zaprotestowałam. – Polubiłam go. Tylko tyle.
- No, no…
- Co: no, no. Ada!
- A Marchewka?
- Przestań!!! – oburzyłam się.
- Jaka marchewka? – zdziwiła się Karolina.
- Nie słyszałaś? Dominice Kacper kojarzy się z marchewką – odpowiedziała za mnie Adrianna.
- On jest rudy?
- Skąd!!!! Ma szerokie bary i zwęża się ku dołowi. Jak marchewka – wyjaśniłam.
Jeszcze przez jakiś czas rozmawiałyśmy sobie na inne tematy i żartowałyśmy ze wszystkiego.
Po jakimś dłuższym czasie dostałam list od Johna:
Droga Dominiko,
Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Sheena wróciła do domu!!! Okazało się, że straciła pamięć, nie wiedziała gdzie się znajduje i kim jest. Nawet nie wiedziała jak znalazła się u pewnej, dobrej rodziny, muszę przyznać, gdyż zaopiekowali się nią. Sheena dopiero niedawno odzyskała pamięć i wróciła. Chyba tylko Ty zdajesz sobie sprawę, jaki jestem szczęśliwy, po tym jak się po raz pierwszy spotkaliśmy. A tak przy okazji, to mam nadzieję, że i Ty znalazłaś swoje szczęście przy boku tego chłopaka, o którym mi tyle pisałaś.
Winny jestem Ci przeprosiny za to, że tak długo nie pisałem, ale ostatnio jestem bardzo zajęty. Niedługo znowu przyjeżdżam do Polski. Mam nadzieję, że się spotkamy. Poznasz Sheenę. Zadzwonię, gdy będę w Obornikach, pozdrawiam Cię gorąco
John
Niestety jego już też nie widuję. Pomyślałam sobie, kiedy czytałam fragment dotyczący Kacpra. Tak wiele się zmieniło. Dwa lata temu poszedł do wojska i od tamtego czasu chyba tylko dwa razy go widziałam. Nie przychodził już tutaj, nawet, kiedy skończył służbę. A nawet, jeśli, to ja go niestety, ale nie widziałam. Przynajmniej John odnalazł swoją siostrę.
II
- Ale się wpakowaliśmy!
- Nic mi nie mów. W pokoju były kamery i podsłuch.
- Wiesz… myślałam, kim może być osoba, którą musimy poszukać i chyba już wiem, kto to może być.
- Naprawdę? Kto?
- Krzysiek.
- Krzysiek?
- Krzysiek.
- Nawet jeśli to on, to… chyba już nie żyje.
- Właśnie. Ale to mnie zastanawia. On kazał nam poszukać Kamę i kogoś, kto nas widział. Na pewno jest to chłopak, bo powiedział, że on już swoje zrobił.
- Powiedział osobie trzeciej. Ale to nie znaczy, że jeszcze żyje. Zastanów się. Ile miałby teraz lat? Ponad sto dwadzieścia!
- Sto czterdzieści jeden. I to mnie właśnie zastanawia.
- Fantastycznie. To leżymy.
- Może jednak żyje?
- Sam już nie wiem. A dlaczego akurat on?
- Sądzę, że to jest Krzysiek, bo pewnie zaciekawiło go to, że tak dziwnie się zachowujesz. Objechał wokół szkołę i wrócił. Szedł za nami i widział jak znikamy.
- To jest całkiem logiczne. A jeśli to nie on?
- To, kto? Ja obstaję na Krzysztofie.
- Nie wydaje mi się. Nie był zbyt zachwycony jak go wyciągnęliśmy. Nie. To nie on.
- Nikogo innego tam nie było!
- A woźna?
- Nie. To musiał być facet. Wyraźnie mówił, że to „on”.
- No nie wiem… potem użył zamiennika, wiec równie dobrze może to być dziewczyna.
- Teraz to już niezły mętlik mam w głowie…
- Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę.
Po dłuższej chwili czekania, nadszedł Jarek.
- No, nareszcie. Co tak długo? – powiedziała. Widać było, że nie była zadowolona, że zostawił ją samą na prawie trzy godziny.
- Długo? Nie miałaś być u fryzjera?
- Gdzie? Przecież nie mamy kasy!
- Czego nie mamy?
- Forsy, kasy, szmalu. Pieniędzy. Wszystko O.K.? – Agata była wściekła.
- Tak, ale miałaś zmienić fryzurę dla niepoznaki. Co zrobimy jak twój ojciec cię znajdzie? Policja nas szuka, a ty tu siedzisz jakby nigdy nic.
- Policja? Pewnie po tej akcji w hotelu. Zaraz, zaraz… ojciec? Słuchaj Jarek. Znajdźmy jak najszybciej Kamę, bo robi się tu niebezpiecznie.
- Jarek? Cóż to za imię mi nadałaś? Zbyt… oryginalne. Daj jakieś inne. I kogo mamy poszukać? Kamę? Jaką Kamę?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem nim zrozumiała. To nie był Jarek, tylko ktoś do niego podobny.
- Już wiem! Poczekaj chwilę.
„Mam nadzieję, że chwilę” – pomyślała.
W tym samym czasie, kiedy Agata rozmawiała z Doratem, Jarek niespodziewanie powiedział do pewnej dziewczyny:
- No, no! Niezła fryzurka! O mało cię nie poznałem!
- Co tu robisz? Miałeś na mnie czekać w parku!
- Ja na ciebie? Nie, ty na mnie! Kto cię obcinał?
- Byłam w „Odlotowej fryzurze”. Wiem, że tam jest drogo, a musimy oszczędzać, ale po pierwsze nigdy tam nie byłam, a po drugie mają tam spory ruch i pewnie nikt mnie nie zapamiętał. Podoba ci się?
- W ciemnych włosach jest ci bardziej do twarzy, ale nie spodziewałem się, że je aż tak krótko obetniesz.
- Musiałam. Nie chcę, żeby policja nas znalazła.
- Gliny nas szukają? Za tę akcję w hotelu?
- Za jaką akcję w hotelu? O czym ty mówisz?
- Agata…
- Agata? Dorato! Musimy wyszukać mniej rzucające się imiona! Na przykład: Firlej i Andelta, albo: Achmet i Wisłoka, albo…
- O Boże! Co to za imiona teraz się nadaje! Wisłoka! – przerwał jej Jarek.
- Przecież podoba ci się to imię…
- Zaraz, chwila, moment. Byłaś u jakiegoś drogiego fryzjera? – impuls dotarł do jego mózgu – skąd miałaś na to forsę?
- Forsę? Jaką forsę?
- No, na fryzjera.
- Przecież mamy trochę euro… zanim uciekłam z domu wzięłam swoje oszczędności.
- Ty jesteś… Melisa?
- No, a niby, kim mam być?
- No tak! Nazwałaś mnie przecież Dorato! – drugi impuls dotarł. – Chodź, coś ci pokażę.
soNorm� 4Ntl0��lign:justify;text-indent:35.4pt'>„Olek, 26, gdansk, szybkie samochody, laski, imprezy, niezle cialko. Lapiesz sie?”
- Ale stary! – powiedziała. – Nie odpisuję.
Majka odpisała na SMS – a, którego dostała od: „Sabrina lat 15, mieszkam w gliwicach, interesuja mnie faceci, filmy i sport, a u facetów cenie szczerosc i osobowosc. A ty kim jestes?”
W sumie na 20 SMS – ów odpowiedziały nam 3 osoby.
Następnego dnia dostałyśmy wiadomość od dziewczyny, co do Idy wysłała pustego SMS – a o treści: „Nie szukam sama sobie wejdz”.
- Długo nad tym myślała – skwitowała Ida.
- Aż całą noc – dodałam.
Kilka godzin później dostałam SMS – a SZANSY od nieznanego mi numeru. Odpisałam. Pisałam z nim przez pół godziny. Dowiedziałam się m.in., że ma na imię Tomek, 19 lat i mieszka w Poznaniu. Interesują go dobre filmy, książki i zwierzęta. U dziewczyn ceni dobre poczucie humoru i piękny uśmiech. Właśnie zdał maturę i chce studiować na politechnice.
Pisaliśmy ze sobą przez miesiąc. Pewnego dnia dostałam od niego SMS – a: „Spotkamy sie?” Bez zastanowienia odpisałam, czy przyjedzie. Owszem, zgodził się, ale pod warunkiem, że prześlę mu zdjęcie. Wysłałam.
Spotkaliśmy się następnego dnia w barze. Bardzo miło nam się rozmawiało. Cały czas mnie rozśmieszał opowiadając zabawne historyjki. Postanowiliśmy, że się jeszcze spotkamy. Kiedy potem rozmawiałam z dziewczynami, Ida rzekła:
- Ty szczęściaro. Do mnie sami po trzydziestce pisali!
- Ja nie odpowiadałam na żadne esy. – powiedziała Majka - Czasami Sabrina pisała, to jej odpisywałam. Głównym tematem byli faceci.
- A ja nadal piszę z bojami, ale z żadnym nie dłużej niż jeden, dwa dni – stwierdziła Jolka.
- A ja tylko z Tomkiem piszę – odparłam.
- Myślisz, że coś z tego będzie? – zapytała mnie Majka.
- Z pewnością. Nawet, jeśli miałaby być to tylko przyjaźń – odparłam.
II
Polana już nie istnieje. Wąski, aczkolwiek długi pas lasu został wycięty. Stało tam tylko jedno drzewo, które wówczas odstawało od reszty. Za lasem była wolna przestrzeń. Miejsce to Agata wraz ze swoim rodzeństwem i znajomymi nazywała tundrą, ze względu na to, że rosła tam trawa i kwiaty. Drzewa tuż za lasem, które kojarzyło się Jarkowi z brukselką, gdyż ich korona przypominała właśnie to warzywo, nadal stały „na swoim miejscu”.
Teraz zamiast lasku i polany wybudowane zostały bloki, chodniki i place zabaw dla dzieci. Także las po drugiej stronie ulicy został zagospodarowany. Nie mogła uwierzyć, że ona, dziewczyna z początku XXI wieku dożyje czasów, w których zamiast natury ujrzy tutaj osiedle.
I tak nie mając, co robić, postanowiła się rozejrzeć.
Znajdowały się tu trzy- i czteropiętrowe bloki, między nimi były place zabaw dla dzieci, boiska do gry w kosza i piłki nożnej, a także dużo zieleni. Za rurami znajdował się ogrodzony, ogromny plac, gdzie widniała tabliczka: „WYBIEG DLA PSÓW”. Umieszczone tam zostały drzewa i krzaki, a nierówny teren zawierał mnóstwo ścieżek. Całe miejsce zostało oświetlone wysokimi lampami. Zza ogrodzeniem zaczęto budować kolejne bloki. Jeden z nich był już prawie gotowy. Stał w stanie surowym, czekając, aż wprowadzą się do niego ludzie. Nie należały już one do tego osiedla.
Zaczęło się ściemniać. Kamila nie pomyślała o tym, aby poszukać jakiegoś noclegu. Dopiero, kiedy słońce zaczęło zachodzić, stwierdziła, że nie ma gdzie spać. Nagle wpadła, zdawałoby się, na świetny pomysł. Przenocuje w jednym z pustych mieszkań w bloku zza wychodkiem dla psów.