Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Porywiste podmuchy wiatru mną targają,
gdy przemykam chyłkiem ośnieżonym parkiem.
W głębiach alej rozwarte konary witają
drzew oniemiałych, nagich, z listowia odartych,
aż zda się, że coś krzyczą, żebrzą, czy błagają,
tak są mrozem skute, rdzą szronu przeżarte.
Idę przeszyty dreszczem pomiędzy te drzewa,
które śmierć zmroziła, w których ptak nie śpiewa.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Dalekich lasów kreska szara
na płótnie pól ledwie muśnięta...
Gdzie się podziała nasza wiara ?
Któż by marzenia dawne pamiętał ?
Odbija się w niebie szarość ziemi.
Płyną przez oczy krajobrazy śpiące.
Ludzie zranieni, niby zabliźnieni,
twarze zgaszone i usta milczące...
Nad pustą, przemarzniętą drogą
brzoza siwieje, stoi cała w szadzi.
Prócz ciebie nie znam prawie nikogo,
kto by mnie dotąd nie zdradził.
Zdrada, jak piórkiem kreska szara,
na płótnie dni ledwie muśnięta,
ginie w pejzażu... Choć oko się stara
jej nie pamiętać, jednak pamięta...
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Moje myśli porosły mchem,
sny splątały się w gęstej trawie
tak, że nie wiem, czy wiem to, co wiem,
czy śni mi się to na jawie.
Stronię od wrzawy, chowam się w cień
i z pola widzenia znikam.
W nieznane gąszcze, jawę i sen
wiedzie mnie ścieżka dzika.
Jeśli mnie miłość wyłowi twa,
dosięgnie pośród gęstwiny,
będę cię strzegł i rąbał drwa
u wejścia do naszej jaskini.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Jak nić pajęcza, krucha i zwiewna,
ulata, wraca jeszcze, niepewna,
źdźbeł traw, gałązek w locie się łapie,
tak jest z pogodą wczesnej jesieni.
Brzoza pożółkłym liściem się mieni,
a już czeremcha czernią w piach kapie.
Dni moje pełne ciszy i marzeń
nad puste pola i w gęstwy zdarzeń
lecą, padają nieprzytomnie,
jak w piach owoce, jak liście w trawę.
Owoce słodkie, gorzkie zarazem,
o smaku, którego nie sposób zapomnieć.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
U kresu długiej podróży
za drzwiami – z jesienią słotną,
z wiatrem marszczącym kałuże
pozostawiłem samotność.
Zaciszny pokój. W zamroczu
śmieją się skry twoich oczu.
Będziemy sobie dziś mościć
wygodne miejsce w ciemności.
Cicho, jak jeszcze nie było...
Słuchamy w siebie wtuleni
tchu, szumu krwi, szmerów w sieni.
Pst... Idzie już, zbliża się miłość...
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Drewniany mostek przy leśnym wzgórku,
spękana kora wysokich sosen,
ufne, radosne spojrzenie córki
podczas powrotu z ciepłej polany,
i drzew przy drodze znajome cienie,
na dachu w gnieździe klekot bociani,
i strumień dźwięcznej, barwnej muzyki
płynący sennie w ciszy wieczoru,
i w twoich oczach marzeń płomyki
- to już wystarczy, bym miał ostoję,
z dala od zgiełku jak niedźwiedź w gawrze
leniwie mruczał zaklęcia swoje.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Pierwsza zmarszczka na czole, pierwsza smużka cienia
(może to kosmyk włosów przez powiew odwiany ?)
- przypomniała się sama w chwili zamyślenia...
Znamy się od tak dawna, tyle już za nami.
Nasza miłość – jak dzieci – rośnie i dojrzewa...
Skończył się już wieczorny spacer po ogrodach.
Śmiejąc się, głośno tupiąc wchodzimy po schodach.
Ciepłem dłoni zmarznięte policzki rozgrzewasz.
W tygielku kipi kawa, wlewam ją do szklanek.
Nad stołem wonna para miesza się z półmrokiem.
Lampy wielki abażur patrzy żółtym okiem,
jak płynie w nas, przepływa czas nieubłagany.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Nic się przecież nie kończy, wszystko trwa, jak trwało,
w pamięci, co nie roni nawet błahej chwili,
choć nie ma dzisiaj ze mną tych, co kiedyś byli,
choć, co w proch nie runęło, to się w dym rozwiało.
Nawiedzają mnie często myśli nasycone
wspomnieniem dawnych smutków, wczorajszych radości.
Czego nikt nie pamięta, to we mnie wciąż gości,
wszystkie skarby dzieciństwa chowam w piąstkach dłoni.
Mieszkają we mnie razem prawdziwi tak samo :
mały chłopiec biegnący po piasku na plaży
i ten – już siwiejący – z mijających zdarzeń
kreślący w ciszy serca mapę pogmatwaną...
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Śnieg lepi się do okien, wkrótce koniec roku.
Siedzisz cicho w fotelu myślami zajęta
i w dłoni trzymasz kartkę zżółkłą od półmroku.
Myślisz o podarunkach na bliskie już święta.
W kątach kryją się cienie obce i nieznane.
Lampa spogląda żółtym, przymrużonym okiem,
jak rozlewam herbatę z czajnika do szklanek,
jak jej zapach się miesza ze światłem i z mrokiem.
Za oknem gałęziami drzew wichura miota.
Na świeczce tańczy płomyk, cień rzuca na ścianę.
O, jakże są mi drogie i jak bardzo kocham
twe dłonie pełne ciepła, oczy zadumane.
Mirosław Ostrycharz, 20 may 2010
Niebo przed świtem. Ponad drzewami,
ponad chmurami, mgłą i zawieją,
lśni jak odległe światło latarni
błękitnozłoty blask Albireo.
Z zamętu, z mroku mej własnej nocy
patrzę – z zachwytem, z drżeniem, z nadzieją –
jak Deneb płynie ku Albireo
i w twoje mądre zielone oczy.