27 november 2021
Clutching At Straws
(Z cyklu: Albumy muzyczne)
***
Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego.
***
Pójdę sobie. Na zewnątrz kłębi się w swoim mroku noc… Przede mną długa podróż…
W pustym, ciemnym pokoju szepczę do samego siebie.
Księżyc zagląda przez okno,
kładąc się na podłodze zimnym blaskiem…
… obserwuję ten przekrzywiony prostokąt…
Zanurzam w nim
dłonie
i twarz…
… wyczuwam wibracje zderzających się atomów…
Tykanie ściennego zegara… Zgrzyt przesuwających się trybów
i przekładni
starego mechanizmu…
…G O N G…
Boję się unicestwienia,
niespodziewanego
kolapsu cząstek
substancji czasu…
Pójdę sobie,
dokąd?
― przed siebie…
Zakładam
płaszcz,
aby wyjść
naprzeciw gwiazdom.
… zamykam za sobą drzwi…
Omiata mnie chłód
schodowej klatki,
zamkniętych na wieczność mieszkań umarłych dawno sąsiadów.
W półmroku opuszczonych pracowni milczące popiersia, porzucone w nieładzie
dłuta…
… narzędzia
zbrodni
― na kamieniu…
(To już kiedyś było, wiem…)
… na zewnątrz zamiata liście wiatr…
Stawiam
kołnierz
dziurawego płaszcza.
Na pustej, przymglonej ulicy
latarnie kołyszą swoimi zwieszonymi głowami…
…
Moje stałe miejsce jest puste.
Czeka jak zwykle na mnie.
Przyglądam się pozostawionym na blacie wilgotnym kręgom…
… alkohol rozlewa się
tak ciepło
w żołądku…
Kolejny drink.
― już nie wiem, który…
Barman poleruje szklanki, spoglądając na nie pod światło obojętnym wzrokiem.
… odbija się przede mną w lustrze szaleństwo, moja wykrzywiona, zniszczona twarz…
*
Nie ma żadnego wytłumaczenia.
Jestem bezbronny,
jak foka
― wyrzucona na brzeg.
Pochłaniam
chciwie
kęsy powietrza.
Dudni mi w pulsującej głowie nieskładny, pijacki gwar.
Ściskam w dłoni długopis
czy plastikową słomkę…
Na poplamionej kartce
― urywki jakiegoś tekstu…
Nie mogę,
nie potrafię…
W obłokach papierosowego dymu
kołują nieustannie barowe ćmy.
… spalają się w obskurnym świetle kinkietów…
W miejsce poprzednich przybywają nowe…
… męczy mnie odgłos spadających z wysoka miękkich, puszystych ciałek…
Czuję, że i mnie
zaczynają
― wyrastać skrzydła.
*
Gram w szachy na pogiętych szczątkach cywilizacji.
Moim przeciwnikiem: szaleństwo.
Właśnie
― dostałem mata…
…
Coraz większe porywy lodowatego wiatru
uderzają
w moją twarz.
Nic nie czuję.
Nic.
Już dawno stała się biała,
jak zmrożona przestrzeń
śnieżnego piekła
z łagrami nienawiści…
…
Wszystko zaczyna się dziwnie kołysać…
Przytłacza mnie
ciężar
spadających bomb…
Zawadzam wciąż nogami o jakieś żelastwo, zardzewiałe, porzucone karabiny i hełmy…
O spalone szczątki z ponurym spojrzeniem,
które odradzają się na nowo.
Które podnoszą się i pędzą,
aby zadać śmiertelne pchnięcie bagnetem
w powtarzającym się w nieskończoność natarciu…
… popełniam błąd, myśląc, że to jest wzdęty trupim rozkładem post-apokaliptyczny
krajobraz…
Walka!
Wciąż
― walka…
…
Coś strasznego zeszło do podziemi
i czai się w mrokach.
Wystrzeliwuje z każdej bramy swój okrutny jad plująca kobra.
Otwierają się czarne gardziele z cuchnącym szlamem.
… strumienie szamba zalewają wszystko, zatapiają…
Gdzieś tutaj ―
musi być
zejście
― do piekła…
…
Obrzygane farbami mury
chylą się ku upadkowi,
które podpierają bez wiary
― obrośnięte mchem, brodate fauny.
Słychać trzask łamiącego się, przegniłego drewna, odgłosy miażdżenia…
…
Jąkają się i krztuszą gołębie w kałużach.
Załamują skrzydła w nieszczęściu.
… na kolczastych drutach zwisają resztki poszarpanych jelit z siwą sierścią kozła…
Nie przeskoczył!
…
Mijam szare, bezimienne szeregi skazańców
o czarnych,
pustych oczodołach.
Wczepione w stalową siatkę po napięciem
pokrzywione,
spalone palce..
… swoisty performance nieudanej próby ucieczki…
*
Otwieram załzawione, szczypiące oczy.
Wysypują się na moją twarz czarno-białe piksele z ekranu szumiącego telewizora…
Noc?
Dzień?
Brzęk tłuczonego szkła.
Bełkotliwy
rozgwar.
… kłębiące się pod sufitem chmury…
Brakuje słońca,
ale za to
świeci się lampa w poplamionym, żółtym abażurze.
…
Coś sobie zaplanowałem,
lecz zapomniałem, co.
Miałem chyba dokądś pójść,
aby spotkać się
z własnym cieniem.
Jestem nikim.
Jeśli ktoś chce pogadać, to numer mojego telefonu jest na nogawce spodni…
Moja
wina,
wiem…
… wiem…
Wszystko jest moją cholerną winą…
Nie musicie mi już o tym ciągle przypominać…
Schylam się, aby podnieść zdeptany, ubłocony zwitek papieru.
… coś pisałem…
Upadłem.
Nie mogę się podnieść..
…kto mi pomoże wstać?
Nikt…
Tuż przed moją rozkrwawioną twarzą porusza nerwowo wąsami słodka, biała mysz…
(Włodzimierz Zastawniak, 2020-01-17)
***
Clutching At Straws – jest to czwarty album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy Marillion. Album został wydany w 1987 roku.
***
https://www.youtube.com/watch?v=4bi-xj-cpFU
https://www.youtube.com/watch?v=4bi-xj-cpFU
https://www.youtube.com/watch?v=sOgpkvZJIa8
https://www.youtube.com/watch?v=ecUWafiuj3c