21 november 2024
Drżenia niewidzialnych membran
Słyszysz jak gram? Usłysz, pomimo szumu. Pomimo piskliwej w uszach ciszy.
Odbija się od ścian pustego domu echo przeszłego czasu.
Trwam. I ty trwasz. Trwamy razem
w tej maestrii umierania.
Zaciskam powieki. Otwieram…
Za oknami zieleń drzew.
Szeleszczące liście
dębów, kasztanów.
Za oknami dzień. Słońce pałające spoza chmur.
Tylko te okna. Odrapane.
Zaciągnięte story…
Te okna…
Wiesz. Upiłem się.
Ładunek w teście nuklearnym o kryptonimie
„Boltzmann”,
miał siłę 12 kiloton.
Na pożółkłej stronie starej gazety prototypowa lampa do naświetlań.
Pod nią, na stole, spalone kawałki skóry z czarną sierścią kozła.
Na ścianie zarys śmiertelnego odbicia. W lustrze stojącego trema...
Na pierwszej stronie Las Vegas Sun,
uśmiechnięta tancerka
przymila się do obiektywu z bielmem katarakty na oczach.
Zatrzęsło w posadach,
okienne szyby
wypadły z ram.
Urządzenie RDS-6s w pierwszym sowieckim teście termojądrowym
eksplodowało z silą 400 kiloton.
Pochmurne niebo semipałatyńskiego poligonu jądrowego rozbłysło piorunującym światłem.
Na stepie. Na wilgotnej trawie. Po której ojciec szedł wtedy, malejąc,
kiedy oddalał się coraz bardziej. Zatapiał się w ciszę. I kulał na lewą nogę. Utykał...
Poranione oczy w domu na pustkowiu.
Oczy umarłego od dawna ojca. I oczy nieżywej matki.
Skąd tyle tego, skąd? Tych widm,
co były kiedyś obojętnymi za życia ludźmi ?
Nadpalone obrazy na ścianach. Na ścianach… Na popękanych…
Portrety. Zdjęcia.
Pergaminowe twarze…
Spierzchnięte gorączką usta…
Czyje?
Moje?
Twoje?
Całkowicie obce…
Zaciśnięte w kreskę bez wyrazu, bez emocji. Bez wiary...
I oboje spoglądają na mnie zasklepionymi czarną ziemią oczodołami, gdzieś spomiędzy
głębokich warstw przeszłego czasu.
Przechodzą obok mnie jak ślepcy,
widząc bez oczu geometrię
nieprzestrzenną, przezroczystą.
I obmacują wszystko w wielkim zdziwieniu,
jakby odkrywali na nowo
tajemnicę swojego dawnego życia.
Opukują lekko opuszkami palców. Przedmioty. Rzeczy pozostawione w nieładzie.
W niedokończeniu…
Nawołując się w ten sposób poprzez drżenia,
które są wychwytywane, tylko przez nich.
Ponieważ są zbyt nikłe, na tej nazbyt niewidzialnej membranie.
Na ścianach szara pleśń
i szron nuklearnej zimy.
Ślady czyichś rąk. Rozczapierzonych palców i ust.
Co były przytknięte
do zimnej powierzchni spękanego tynku.
A więc to tu ojciec całował swoją jedyną Marię,
która go nawiedziła tuż przed śmiercią. To tu dostąpił aktu wniebowzięcia,
mimo że jego truchło leży teraz na podłodze w stosie rozsypanych piór. W pyle rozkładu.
Postępującej
atrofii.
Na pustyni. Na pustkowiu...
Zatrzaśnięte drzwi
żelbetowego
bunkra.
Stalowe wrota…
Na pustyni słońce zaświeciło po raz drugi.
Wtedy…
Schron atomowy ma na ścianach rdzawe smugi od nawracających deszczów.
Od tych ciągłych nawrotów piskliwej w uszach melancholii.
Ups…
Butelka wypadła mi z dłoni.
Roztrzaskała się o podłogę,
*
Budzę się…
Rozwieram pozlepiane oczy,
które widzą
podwójnie. Potrójnie…
Postrzępione światło
wysypuje się z ekranu telewizora szumiącą kaskadą mżących pikseli.
*
Tu przerywam pisanie,
ponieważ coś mną
za bardzo wstrząsnęło…
I pełno tu kształtów znikomych w zapachu
przepływającego kurzu. W zapachu uschniętych fiołków…
W pyłkach, które idą powietrzem. Przechodzą lekkim podmuchem po skroniach...
(Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-21)
***
https://www.youtube.com/watch?v=os87VyXpd-E