Poetry

Arsis


older other poems newer

28 november 2025

Faeries...

Kocham. Tak, to prawda. Tak mi jakoś. I tak jakoś za oknami tęsknie wieje wiatr.
Nie ma cię.

Jesteś?

Spójrz, właśnie podążam ścieżkami myśli, idąc wolno,
jakby aleją w parku pewnej przeszłej jesieni.

Wiatr jest wokół, ten szum,
co wnika w czaszkę.
Ten chorobliwy przesyt nicości,
której zimne dłonie obejmują moją twarz.

Przytulam się
do niczego.

Lecz, kiedy śnię…

Wiesz, tutaj jest wieczna wiosna. I maj. Ten maj jedyny.
Ten maj, który wciąż pachnie zielenią liści
i traw po niedawnym deszczu. Ten maj mój jedyny…
I te pyłki przelatujące wokół. Przede mną. Wszędzie…

Byłaś tu. Pamiętam.

Stałaś w cieniu tego rozłożystego drzewa.
(Chyba dębu. Nie pamiętam)
Obejmował cię ramionami. Zamarłem, kiedy wstrząsnęła mną zazdrość.
I takie ukłucie w sercu przeszło na wskroś. Przeszedł przez całe ciało prąd niepewności i trwogi.

Zacisnąłem mocno powieki…

Otworzyłem powoli.

Byłaś tam.
I byłaś w wirującej aureoli białych dmuchawców.
Dostępowałem wniebowstąpienia
unoszony w przestwór przesyconego wonią kwiatów powietrza.

Byłaś tam, stojąc do mnie
twarzą i w zamyśleniu.
Tęsknie przechylając głowę,
jakby w oczekiwaniu na pocałunek.

Twoje włosy czarne
poplątał wiatr.

Zasłonił oczy.

Odgarnęłaś je
nieśpiesznie dłonią.

Te kosmyki niesforne…

I wtedy spojrzałaś na mnie.
W twoich oczach szły polami poranne mgły a drobne kropelki osiadały źdźbła,
płatki kwiatów, pajęczynę drżącą, subtelną… Srebrny naszyjnik z kryształowych korali…

I dostrzegłem twój
uśmiech lekki, prawie niezauważalny.

A jednak
tam był!
Twój uśmiech…

Żwirową alejką biegły dzieci.

Ich wesoły krzyk, ich świergot.
Ich trzepot maleńkich rączek,
jakby skrzydełek maleńkich motyli.

Pełno ich tu było. Wszędzie…

Otaczały nas coraz bardziej.
I bardziej.

Nie. To nie były dzieci.
To były owady, tylko podobne na pierwszy rzut oka do ludzkich istot.
Otaczały nas w coraz bardziej szalonym locie z cichym furczeniem przezroczystych skrzydeł.

Faeries… Skrzydlate istoty. Wróżki tajemne.

Drgnęłaś, szybując lekko w powietrzu.
Zbliżaliśmy się do siebie.
I mimo że było pomiędzy nami
jeszcze mnóstwo przestrzeni,
to byliśmy już na wyciągnięcie ręki.

Na grubość kartki papieru, źdźbła trawy. Na dotyk...

I byliśmy
już.
W sobie.

Z ust twoich spijałem chciwie nektar słodyczy,
który błyszczał i olśniewał do nieskończoności żaru. Aż do zagubienia…

Tak. Jesteśmy zagubieni.

Próbujemy uciekać,
lecz te ucieczki
kończą się zazwyczaj
w tym samym miejscu oczekiwania.

Ono wraca jak bumerang.
W każdym momencie. w każdej chwili zamyślenia…

(Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-28)

***

https://www.youtube.com/watch?v=SiV8qQvhNSo






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1