Poetry

Arsis


Arsis

Arsis, 31 august 2024

Nokturn

Noc mnie dopieszcza. Domaga się o więcej i więcej. Noc przytula się i płacze. Mimo że deszcz,
że deszcz jest taki odległy.

Powiedz mi, ach. Nie chcesz nic mówić. Wiem. Wszystko wiem…
Zatopiona w ciszy. W tej upojnej ciszy.
W milczeniu tym. W oddechu. W niczyich szeptach.

W oknie odblaski. Mnożą się i troją na szybach lśnienia.
Te wszystkie umizgi gwiazd. W liściach drzew migoty, drżenia.
W gałęziach...

Przyszła do mnie przeszłość.
Przyszła tak
jak zawsze.
Tak zwyczajnie.

Przyszła w udręce i w szacie do samej ziemi.
W powiewającej. W bezkresie pustki.

Czas przestał istnieć.
I cisza taka
spadła z wysoka.

Sfrunęła na skrzydłach czarnych.
W furkocie piór.
W muśnięciach, jakby czyjejś dłoni (twojej?)

Do płonącego gardła wlewa się ogień. W przezroczystości szkła widzę. Dostrzegam mnożące się
widma. Odbicia…

Kwiaty w wazonie.
A w kwiatach,
w tych uschniętych płatkach kurz i pajęczyny.

Pozostałość w wazonie pękniętym na wpół. Kwiaty dla nikogo.
Na stole talerz z okruchami czerstwego chleba. Przy stole odsunięte krzesło.

A więc
ktoś
tu był.

Albo nadal jest, tylko
niewidzialny.
A więc ktoś. Kto?

Za oknami księżyc
ostrzy się sierpem
w szczelinach chmur.

Za oknami noc. Noc…Noc…

To jest wszystko zniszczone. Zatarte pragnienie moje.

W pustej już szklance odbijają się nieśmiało resztki umykającego lata.

Niewyraźny zarys
czyjejś twarzy.
Szklanki, którą trzymam w dłoni.

I którą ściskam
aż do pęknięcia.
Do pierwszych kropli krwi.

Upuszczam na podłogę.
Spadają z chrzęstem kawałki rozbitego życia.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-31)

***

https://gertemmens.bandcamp.com/track/alone-in-a-city-full-of-strangers


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Arsis

Arsis, 31 august 2024

Składasz się z ciągłych powtórzeń

Czy ty mnie trochę… Czy ty mnie, choć trochę… Powiedz… Albowiem jakieś to wszystko
milczące. Utopione w piskliwej ciszy.

Czy ty mnie… -- już nic? Już niczego nie żądasz, nie pragniesz...

Jakie to wszystko chropowate.
Mosiężne klamki pokryte
zielonkawym nalotem.

Ściany pokryte kurzem, pyłem przeszłego czasu. Obrazy. Podłogowa klepka…
Świece dopalają się na lastrykowych parapetach. I drżą w nerwowych podmuchach nocy.
W echach pustych pokojów

W długiej amfiladzie wejść i wyjść. W przedpokojach…

Tak tutaj jakoś w tej nieustannej metamorfozie snów.
W tym kłębowisku oczekiwań i majaków.
Enigmatycznych symboli. W tych okrytych zasłonami gestach…

Ktoś tam stoi.
Albo coś.
Przyczajone…

W podmuchach wiatru jedynie czeluść nieujarzmiona. I nic. Jedynie nic. Albowiem nic…
Więc, co takiego przymila się do mnie poprzez skrzydlate cienie? I próbuje wskrzeszać ulotne
chwile?

Poprzez nawoływania w pustym domu...

Moje?
Nie
moje?

Niczyje…

Deszcz bije o szyby dużymi kroplami.

Rozpryskuje się na rozmazanej częściowo masce klauna, kiedy wystawiam do nieba
zatarte w połowie,
umalowane na czerwono usta.

Rozbawione do szczętu. Do tej błazeńskiej przesady. Ten uśmiech już przemijający, w który wiatr
napływa ciepły.

Skrzypią kasztany,
strzeliste topole.
Szeleszczą jak w gorączce trawy gładzone niecielesną dłonią…

Kiedy coś się przeinacza
w tym szmerze,
w gorącym oddechu.

W rozognionej
rzeczywistości
tętniącej ogniem kwiatów.

W sześcianach powietrza…
W nieskończonych wariacjach na ten sam temat.

*

Gdzieś idę nocą. Idę ulicą. Znowu idę. Wiecznie.
I wiecznie mi tęskno do ciebie.
W pełnej melancholii uciekam od siebie.

Zapuszczam się w szum samochodów,
goniąc nie wiadomo dokąd. W świetle latarni. W nocy dżdżystej.

Ciepłej,
bądź
księżycowej.

Trzymam ciebie w ramionach.
Poprzez próżnię
dotykam twojej twarzy.

Nie czuję jej,
lecz widzę,
ale tak jakby przez szybę.

W smugach mijających reflektorów.
W lśnieniach i błyskach.
I w jakiejś zdefragmentowanej formie.
W ułamkach umykającej wciąż całości.

W spływających kroplach padającego deszczu.
W zniknieniach i zjawach. W ciągłych powtórzeniach…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-31)

***

https://www.youtube.com/watch?v=RuVCOVd13kg


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Arsis

Arsis, 20 august 2024

Bądź

Idę. Stopy zagłębiają się w miękkim, wilgotnym piasku. Idę. Spójrz jak idę w tej przestrzeni
zamykanej coraz większym mrokiem nocy. Deszczu i wiatru.

Tym mrokiem coraz gęściej usianym drobinami kryształowych kropel.

Idę tutaj. A ty?
Spójrz.
Widzisz?

Idę w pochyleniu i w szumie. Czy ty idziesz ze mną?
Bo ja idę. Idę tak, jak gdybym nie szedł sam.

W dzień idę
jeszcze?
W nocy?

Pod niebem tym. Pod puchową kołdrą chmur… I w kroplach pobłyskujących w przelocie.

W ekranach spojrzeń. W dźwiękach
szumiącej ciszy,
co wypływa falą białej piany…

Co się unosi, a w nich
srebrzące płetwy ryb.
Srebrzyste łuski niknące w toni…

I ty.

Wyłaniasz się jak Afrodyta ze sztormowej nawały.
Pełna spojrzeń. Tęsknoty…

Wiesz? Mówię tak
do nikogo...

Wydaje się,
że chyba
od zawsze.

Albowiem mówiąc do ciebie
głos mój rozpływa się
w otchłani. W bezgranicy. W niczym.

A mimo to
mówię tak,
jakbyś
stała obok.

Przy
mnie.

Bądź…

… ja jestem...

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-20)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Ph4yE_EY0Io


number of comments: 3 | rating: 4 | detail

Arsis

Arsis, 11 august 2024

Weltschmerz *

(Cyklu: Określenia)

Wtedy. Tak, wtedy. Było lato. Czy początek czerwca, kiedy wsłuchiwałem się w ciszę szeleszczących
liści.

Za oknem deszcz. Mżące krople błyskały w przelocie. W lśnieniach słońca
spoza szarych chmur.

Rozpryskiwały się na parapetach
kryształy.

Kłujące w oczy odpryski.

Za sztachetami malw w pomarańczy drżące kule. Matka jeszcze żyła. Wtedy. Była w sąsiednim pokoju.

Przeżyłem ją.

Pamiętam, że byłem wpatrzony
w żywy klejnot jej spojrzenia.

Mówiła coś ze śmiechem, albo ze łzami w oczach.
Recytowała słowa zapamiętane z dzieciństwa.
Opowiadała. Wspomnienia lały się strumieniem…

W błysku okna.
W słońcu.
O poranku.
Tego, albo tamtego lata.

Przepraszam, ale muszę przerwać na chwilę.
Ponieważ kręci mi się w głowie, wiruje…

Piękny marynarz spogląda na mnie zalotnie.

Z etykiety:
Tom of Finland.

Gdzieś, spoza kryształowych kropli.
Wśród kropli, co lśnią i zamykają wewnątrz twoje oblicze.

Ech, znowu przesadziłem.

Do kogo to
mówię?

Do kogo?

Nie wiem.
Nie pamiętam…

Albowiem chyba do nikogo. Do samego siebie, jedynie.
Wiesz? W moim sercu zalęgły się motyle i łątki.
A w tym czystym nasłonecznieniu słoneczniki są raniącym oczy uderzeniem blasku.

Gdziekolwiek, na polu. Na łące. W zielsku traw przypadłych do ziemi płaczę.
I łapię chciwie hausty powietrza, majacząc o tobie w barłogu z krecich kopców.

W nikłych podmuchach owadzich skrzydeł,
co przelatują obok z cichym brzęczeniem.

W przybladłym od żaru
błękicie
kurz i pajęczyny.

Trzeszczenie sosny wyrosłej na piasku.

W czerwonych
malwach,
w anemonach...

Zaciskam mocno
powieki
oślepiony aureolą światła.

Pod powiekami pulsujący powidok skrzydlatych cieni…
Jakby ktoś szedł w gorących drżeniach powietrza, bądź płynął obłokiem nad piaszczystą drogą...

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-11)

*) Weltschmerz (niem. ) - Ból świata

***

https://www.youtube.com/watch?v=jaiAZPwHiag


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Arsis

Arsis, 4 august 2024

Nic

Przechodzę przez te uchylone drzwi. Przekraczam próg. Światło jarzy się niemrawo. Pod sufitem
plafony. Zakurzone płótna pajęczyn. Falują. Kołyszą się…

Zasłony w purpurze. W obskurnym świetle kinkietów.
W półmroku...
Zasłony ze zjawami gestów w kunsztownie zdobionym miękkim pluszu.
I w tej ciszy milczenie rzeczy. Jakieś odbite obrazy w przedmiotach, w szarych kineskopach
martwych telewizorów.

Za szklanymi ścianami gablot
nieruchome
wskaźniki.
Zegary. Pokrętła…

Unicestwione laboratorium. Skamieliny rzucające cienie
w prześwitach idących z ukosa. Od okien, księżyca.
Od nocy.

Rozsnuwa się w resztkach i kłębi
mżący szarością obłok płynącego kurzu ..

Wiesz, nie ma tu czasu. Albowiem nie ma. Jest tylko nic.

Takie --
szumiące
w uszach
-- piskliwe NIC.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-04)

***

https://www.youtube.com/watch?v=nf-Ep7yhU6A


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Arsis

Arsis, 14 july 2024

Nie było tam nic oprócz pustki

To było, gdzieś tu. Tak daleko mi do ciebie. To było, gdzieś… Nie wiem. Nie pamiętam już.
Jakieś reminiscencje przechodzą przede mną (przeze mnie?)
Jakieś widma o zatartych kształtach. O konturach miękkich jak wata.

To płynie i znika. Przepływa w swojej potędze bez trudu.

To dla nich żaden mozół,
kiedy unoszą się tak nad kamienną posadzką,
bądź dębową klepką ułożoną w jodłę,
po której stąpali za życia matka i ojciec.

A więc unoszą się w tym
pokoju pustym.
W tym przedpokoju
z drewnianym wieszakiem.

I wiszącą na nim papierową torbą, i szpicrutą po ojcu. Zakurzoną pozostałością dawnego
życia.

Lecą daleko,
ku największym ostępom samotności.

I będą tak
lecieć,
dopóki czas
będzie trwać u zarania.

I będą trwać w tych swoich halucynogennych majakach.
W tych przepływach na strunach powietrza,
co czynią wiatr i deszcz w westchnieniach zmierzchu.

W tym szumie płynącym z gwiazd od tysiącleci trwam.
I ty też trwasz, choć o tym nie wiesz. Trwasz w ciągłych powtórzeniach.

W kaskadach wirującego kurzu,
w mżących smugach
zachodzącego słońca.

Lecisz na skrzydłach wysoko.
Jak ptak, co się wspina
ku niebu
w powolnym prologu pędu.

Jesteś tam. I żyjesz.
Albowiem żyjesz
w jakiejś iluminacji
przedsennych podszeptów.

Głosów idących z otchłani czasu.

*

Matka przychodzi do mnie, stając przede mną
w jakieś takiej pozie strudzonego podróżnika.
Przynosi coś. Wykłada. Przestawia…

I mówi coś do mnie (nie do mnie?)
A więc ktoś z pewnością jeszcze tutaj jest.

Kto?

Nie wiem. Nie widzę nikogo poza mną.

Nie rozróżniam jej słów.
Nie wyodrębniam ich
z piskliwego szumu tła.

Ze szmeru umykającego czasu. Umykającego dla mnie. Nie dla niej.

A więc nie byłem świadom tych słów.
Albowiem nie byłem.
Ponieważ wędrowaliśmy w milczeniu przez jakiś park, podczas pewnego popołudnia gorącego lata.

Wędrowaliśmy alejkami pociętymi cieniami gałęzi i z kleksami
słonecznych prześwitów.

Lecz była to tylko wyrafinowana iluzja snu,
bo tak naprawdę staliśmy wciąż na wprost
siebie.
W tej jarzącej się aureoli skończonego dla matki czasu.

Stała tak nieruchomo, mimo pędu
szalejących wokół wirów.
Uderzających o skały fal.

Skąd tutaj nagle morze? Ocean cały?

Nie wiem.

Albowiem to tylko wytwór
błądzącej wyobraźni.

I ten błękit skurczył się do małego punktu i rozdwoił,
by stać się błękitem jej oczu.
Albo wiszącego nade mną nieba.

W każdym razie,
kiedy stałem tak przed nią,
oparłem się nagle o pustkę.

Która objęła mnie
ramionami
chłodnej przestrzeni.

I wiedziałem, że stała się nicość,
kiedy wpadłem do jej wnętrza,
gdyż zamiast szyi mojej matki
objąłem smukłą szyję szklanej butelki.

Taką lśniącą
w słońcu.
Mieniącą się łzami.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-07-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=Fnl28YLElaI


number of comments: 2 | rating: 4 | detail

Arsis

Arsis, 30 june 2024

Rozpad połowiczny

Na soczystej trawie. Na trawie wilgotnej. Na tej oto zielonej trawie. Na pożółkłej trawie
nieskończonego stepu…

A więc na trawie. Między kępami martwych ostów.
Na piasku równiny
w jaskrawym słońcu. W deszczu…

A więc w słońcu
jaskrawszym niż
wniebowstąpienie.

W tej luminescencji spływającej z wysoka.
Tak olśniewającej, że aż ślepej…
W tym bezkresnym oddaleniu od wszystkiego, co żywe.

Wiatr szarpie za poły koszuli jak oddech goliata cwałującego ku srebrnemu księżycowi.

I oto wyrasta w poprzek wszystkiego
przeżarta rdzą ogrodzeniowa siatka.
Jakaś granica. Tu i tam. I gdzieś indziej.

Jak sięgnąć niedowidzącym okiem.
Pokrytym bielą
nuklearnej katarakty.…

Pyłki wirują.
Płyną
powietrzem
dostojnie i lekko.

Mżące w słońcu ziarenka piasku wzniecane milczącym krzykiem przerażenia.

Na betonowych słupach wyblakłe tabliczki.
Stukające rytmicznie kawałki wyrudziałej przez lata blachy z napisem:

„Danger. Radioactive material”

Czy ty mnie słuchasz?
Ja ciebie słucham.
Słucham twojego milczenia.

Twojej opowieści o ciszy w kawalkadzie sunących powoli obłoków.
Jest taka cisza. I wiatr tężejący w załomach pamięci.
Gdzieś za wzniesieniem zielone topole,
chwieją się w tym samotnym polu zapomnienia.

Zapadam się w sobie.
Zapętlam w czasie.
Schwytany w niewidzialne lassa urojeń.

Biorą nade mną górę schizofreniczne imaginacje maniakalnych przewidzeń na jawie, we śnie.

Jestem tuż obok siebie.
Jesteśmy razem.
Ty i ja. Ja i ja-on.

Mój umarły dawno ojciec czasami konwersował z samym sobą.
Dyskutował w kłębach papierosowego dymu
z siedzącym po drugiej stronie stołu
odbiciem swojej własnej wyobraźni.
Aby wznieść na końcu toast w roli mistrza ceremonii.

A więc idziemy jak te dwa cienie,
co się wydłużają pod wieczór, przerastając na skraju drzewo.

Idziemy przed siebie? Czy naprzeciw sobie?
Aby rozpaść się w wielkim zderzeniu, w anihilacji cząstek materii i antymaterii?

Nie wiem.

Albowiem przesłaniam dłońmi twarz
w tym nagłym zrywie pamięci,
odnajdując między palcami
jedynie skrawki,
małe fragmenty większej całości.

Których blask
tak bardzo oślepia.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-30)

***

https://www.youtube.com/watch?v=DACoYaO6t3g


number of comments: 0 | rating: 2 | detail

Arsis

Arsis, 20 june 2024

Śmiercionośny serwis gracza na trawiastym korcie

Uderzył!
Świsnęło obok ucha, jakby przeleciał pocisk wystrzelony z karabinu,
Z procy Goliata – cwałującego przez soczyste trawy
Ku srebrnemu księżycowi.

Widownia o przerażonych oczach
Stanęła na palcach z czułkami w niebie.
Uniosła się bez skrzydeł, by opaść, wypuszczając powietrze z płuc,
Powietrze przepełnione swądem płonących resztek
Tenisowej piłki.

Ktoś krzyknął: Championship Point!

W wirujących pyłkach nagich reflektorów
Czai się skarlały cień –
Wbity w ziemię,
Pod ziemię.

(Włodzimierz Zastawniak, 2013-10-10)


number of comments: 0 | rating: 3 | detail

Arsis

Arsis, 16 june 2024

Kocham cię

Wiesz? Patrzę na twoją fotografię. W twoje oczy –- gwiazdy na nieboskłonie. W te migoczące
kryształy źrenic.

I tak mi jakoś, kiedy obrysowuję owal twojej twarzy.
Albowiem jesteś w moich oczach czerwoną różą o zapachu jaśniejszym niż słońce.

Tak oto kartkuję zakurzone stronice swojego życia.
Coś pomiędzy wierszem a powieścią.

Pełno tu tego.

Skreślone w tym
albo w innym
języku (miłości)

Oddane w estetyce zagadkowego symbolu. Emocjonalnych skojarzeń.

Dużo tu tego.

Tych zapisanych kartek. Wierszy...
Tej całej gmatwaniny słów.
Tej nieskończoności postrzegania świata.

Srebrzą się na krawędziach zakurzone na półkach foliały Beksińskiego, Aleksandra Błoka…

W pomarańczowej jutrzni, o świcie
(w czerwcu, albo któregoś innego dnia gorącego lata)

Patrzę na ciebie, moja jedyna.
I gładzę dłonią
twoją szyję. Całuję…

Odchylasz głowę,
zamykając powiekami niebo.

Kiedy tu piszę.
I śnię o tobie
na jawie i we śnie.

Wiesz? Dzisiaj jest wiatr
w tym ogrodzie,
co wydawał się już beznadziejnie cichy i pusty.

Ale teraz śpiewa.
Kołysze się ulotną chwilą anemonów.

W półcieniu i w słońcu. W zmierzchającym dniu późnego lata.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-16)

***

https://www.youtube.com/watch?v=HuymFexipsA


number of comments: 1 | rating: 4 | detail

Arsis

Arsis, 14 june 2024

Wychodząc w słońce światłością się staję

W słońcu. W stepie. W dalekich echach nie wiadomo czego. Na tej równinie pod wielkim kloszem
kobaltowego nieba…

Jestem tutaj w tej udręce oczekiwania (na ciebie?)
nie wiem. Być może. Kiedy wychodzę z bunkra.
Kiedy się opieram o betonową ścianę łapię chciwie hausty skażonego powietrza…

Powyginane żelazne pręty fundamentów. Rozdarte trzewia.
W blokach betonu. Pomiędzy blokami…

To się przekształca.
Faluje na wietrze.
Podarte łachmany. Zawieszone.

Leżące obok. Wszędzie…Kiedy idę. Albo, kiedy nie idę.

Kiedy się przeciskam rodnymi kanałami nuklearnej śmierci. Wychodzę w światło.
W jaźń jaskrawszą od gwiazdy. Wyłaniam się. Wnikam w ciepło powietrza.

I wyłaniam się w tym wyłanianiu
do nie wiadomo czego. W nadziei wniebowstąpienia.

Cały w świętości.

Z ramionami rozwartymi szeroko, jak krzyż wynoszony w męce,
przez kogoś
przytłoczonego jego ciężarem. Przez kogoś, kogo już nie ma.
Wyłaniam się w nieziemskiej infule, jarząc się na krawędziach.

W rozbłyskach neutronów.
Spopielony radiacją.

Gdzieś z tyłu.
W półmroku.
W nocy podziemi.

Trzask drzwi w ogromnym przeciągu. Metaliczne
uderzenie. I jeszcze raz. I jeszcze…
Takie ciągłe uderzenia kowalskim młotem.

Skrzypienie
zawiasów.
Przeciągłe.

Ciągnące się długą frazą…

Kiedy mówię w gorączce. Kiedy śnię, śniąc dalej na jawie. Słyszę wołanie.

Tam.
W głębi niczego, gdzie bez powietrza w mur wrasta skrzydlata trwoga.

Wśród okrzyków. Wśród niewyraźnych słów
zdegradowanych milczeniem.

A więc rozkładam szeroko ramiona, unosząc wysoko głowę.
Jakbym szedł w rozstrzelanie przez cząsteczki blasku.
Idę wolniej po gruzie, ciągnąc za sobą szatę asymetrycznego cienia. W odorze rozkładu.

W cichym chrzęście rozbitego szkła.
W zwojach splątanych kabli. Popękanych kineskopów.

Wśród nowotworowych guzów
naciekających ściany
cichym szmerem nieskończonego wzrostu.

Wśród pyłu.

Rury znikające w głębi…
Dziurawe. Pozrywane. Pogięte...

Coraz więcej tu tego.
Rozbłysków gamma.
I całej menażerii zwidów
nacierającej zamaszystym krokiem.

Nacierającej na coś, co było kiedyś człowiekiem.

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-06-14)

***

https://www.youtube.com/watch?v=qn9Uo-Kz7L8


number of comments: 0 | rating: 4 | detail


  10 - 30 - 100  






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1