5 may 2013
Fryzjer
Barak, gdzie umieszczono biura powiatowej rady, pomimo zwietrzałej cegły i ścianek działowych z płyt pilśniowych, trzymał się jeszcze nieźle. Pokoje małe, dwa, trzy biurka, łatwo się było zaprzyjaźnić z kimś, ale i znienawidzić również, zależy na kogo się trafiło. Panie w pokoju nie były dla mnie dobrym towarzystwem. I one także uważały, że jestem tutaj zbędna. Ale to przecież nie kto inny, to moja siostra pracowała w kadrach.
Miałam najniższą pensję, według okienek w siatce płac dla nie przygotowanych do zawodu. Ledwo starczało na ubranie. Na ciuchach zamiast płaszcza kupiłam kurtkę z misia i wyróżniałam się korzystnie wśród moich rówieśniczek ze wsi. Kierownik, przystojny i żonaty przychodząc na rozmowę siadał na moim biurku dyndając lewą nogą, a prawą wspierał o podłogę. Robił tak jednak tylko wtedy, kiedy byliśmy sami. Być może wyjazd w teren mógłby się stać okazją żeby gdzieś się zaszyć, ale nie w towarzystwie pana Stasia, kierowcy, który zapewne był kimś więcej niż kierowcą i donosił. Nie uważano mnie za puszczalską, miałam opinię niedostępnej. Zresztą przygoda z kierownikiem nie była w moim stylu. I choć zaloty kierownika wywoływały dreszczyk podniecenia, starałam się być ostrożna.
A przecież było nudno. Zbierałam pieniądze na wakacje. Lato spędzałam zwykle sama. Pojadę. Gdzie? Nad morze. Po prostu wsiądę do pociągu i pojadę. Najtaniej będzie w Międzywodziu. Urlop należy mi się w czerwcu.
Pierwszego czerwca byłam wolna. Postanowiłam jechać ot tak sobie. Najwyżej prześpię się na plaży. Ale nie było to konieczne. Na stacji w Międzywodziu wskazano mi ulice Morską. Niosąc walizkę poszłam tam i rzeczywiście, jest ogródek, na bramie wisi ogłoszenie, a głębi stoi domek z płaskim dachem. Jest wolne łóżko, proszę. I niedrogo. Na razie jestem sama w tym pokoju, bo rezerwacje łóżek są na lipiec.
Jechałam tutaj całe popołudnie, całą noc, był jeszcze wczesny ranek i zapowiadał się upalny dzień. Postanowiłam iść na plażę. Podobno bardzo blisko. Przez lasek, wydmę i już jest. Plaża olbrzymia, prawie pusta.
Usadowiłam się pod wydmą i rozebrałam do bikini. Potem się przejdę i zamoczę nogi. Pływać się nie odważę, bo woda jest za zimna. Pełne morze. Na plażę przyniosłam w torbie książkę, „Smutek tropików” Levi-Strauss’a, lekturę akurat na lato. Leżałam i czytałam trochę, nie mogąc się jednak skupić. Zjawiło się towarzystwo, liczne i zżyte z sobą, widać było, że przyjechali wszyscy razem, jacyś kursanci, czy coś w tym rodzaju. Większość kobiet, a raczej młodych dziewcząt. Był między nimi fajny chłopak. Zauważyłam go od razu.
Nie chciało mi się dłużej leżeć. Wolno, nie spiesząc się, niedbale, kołysząc się leciutko, bo nogi grzęzły w piasku, poszłam w stronę morza. Zamoczę się do kolan tylko. Czerwiec to nie jest pora na kąpiele. Szybko wróciłam, a chłopak patrzył na mnie kiedy szłam. Skupiony i poważny.
Pora na obiad. Byłam głodna. Zjem obiad w barze mlecznym. Zerknęłam na to towarzystwo. Być może będą jeszcze, kiedy wrócę.
Lecz popołudniu nikogo już nie było. Kilka samotnych osób w dużej ode mnie odległości. Posiedzę tu do zmroku. Zastanawiałam się co będę robić wieczorami. Poradzę sobie jakoś. Pójdę na spacer. Dni są długie
Wtedy poczułam czyjąś obecność za plecami. To był ten chłopak. Kręcił się niepewnie.
- Mogę usiąść? - powiedział wreszcie
Kiwnęłam lekko głową. To było przyzwolenie tylko, nie zachęta.
Usiadł. Pewno zapyta skąd jestem, czy na długo?
- Na pewno nie jest pani stąd? - zapytał – A ja mu powiedziałam, że z Warszawy, choć to nie była prawda. W Warszawie wsiadłam do pociągu, lecz do Warszawy musiałam dojechać autobusem. I co z tego? Bo przecież byłam z pod Warszawy i to dawało mi przewagę nad nim.
- O! To daleko – zmartwił się – ja z Wrocławia.
Przyjęłam do wiadomości.
- Co pani czyta? – pytania się spodziewałam – więc powiedziałam mu że dzieło naukowe.
- Studiuje pani? – prawie wykrzyknął, tak jakby poczuł satysfakcje, a jednocześnie respekt.
Kiwnęłam głowa nic nie mówiąc, nie powiem przecież, że zdawałam, ale mnie nie przyjęli. A on wydawał się onieśmielony.
- Jestem fryzjerem - rzekł
Tym razem spojrzałam w jego stronę nie kryjąc ciekawości. Usiadł wygodniej. Siedzieliśmy blisko siebie. Chłopak przystojny. Taki żylasty, chudy, umięśniony. Pewno wydaję mu się ładna. Na plaży zawsze się na mnie patrzą, nie wiem czemu. Milczeliśmy. Nie wypadało pytać o cokolwiek. Sam mi powiedział, że jest na wczasach pracowniczych. Jego spółdzielnia ma tu ośrodek. A te dziewczyny to koleżanki z pracy.
- Żadna z nich mi się nie podoba.
Pomilczał chwilę.
- Pani mi się podoba.
Trudno, odważę się, zapytam
- A jak pan ma na imię?
Zmieszał się.
- Przepraszam. Jestem Mariusz
Chciałam powiedzieć – to świetne imię dla fryzjera, ale się powstrzymałam. On mi się też podobał. Wydaje się, ze nie miał więcej jak dwadzieścia lat. Ja byłam trochę starsza.
- Jestem po wojsku – powiedział tak, jak gdyby to było ważne. Było ważne. W ten sposób dał mi do zrozumienia, że jego przyszłość nie jest zagrożona. Jest wolny.
- A pani, taka sama?
- Tak.
- Czeka pani na kogoś? – Powiedział to niepewnie, ale jak ktoś, kto jest zainteresowany odpowiedzią.
Nie skłamię. I tak by wyszło na jaw, że nikt tu nie przyjedzie, wiec powiedziałam mu, że chcę odpocząć w samotności. Widać było, że nie jest przekonany, lecz najwyraźniej się odprężył. Położył się na piasku. Ja też się położyłam, a on mnie pocałował w ramię. Uznałam to za oczywiste, wszystko do tego prowadziło, lecz wypadało się sprzeciwić dlatego powiedziałam
- Och!- i odsunęłam się.
To nie był jednak duży dystans. Po chwili znowu leżeliśmy przytuleni.
- Jak masz na imię – szeptał
- Magdalena.
Nic nie zaszło pomiędzy nami, ot takie sobie pocałunki, o tyle czułe i namiętne, że trudno było się rozstawać, kiedy zrobiło się naprawdę chłodno.
- Czy pójdziesz ze mną na kolację? – mówiliśmy już sobie po imieniu.
Zgodziłam się nie od razu. Z pewnym wahaniem. Tak wypada. Trzeba się przebrać. Poszedł do siebie, ja do siebie. Spotkamy się na ulicy Morskiej. Wiedział gdzie mieszkam, znał ten dom.
Knajp było kilka, to przecież miejscowość letniskowa. Smażalnia ryb? A nie. Odpada. Prowadził mnie do restauracji, takiej prawdziwej, bez samoobsługi. Z kelnerem, który podszedł, ale nie od razu. Miałam kłopot z wyborem dań, chciałam, żeby wypadło niezbyt drogo, skąd mogłam wiedzieć ile ma pieniędzy, sama za siebie nie zapłacę, stać mnie jedynie na bar mleczny. Zamówił wino. Lubię wino. Schabowy? Luksus, bo w domu prawie się nie jada.
Mariusz wiedział jak się zachować, widocznie bywał w restauracji, a mimo to wydawał się onieśmielony. Pytał mnie jak to jest w Warszawie, co studiuję. Mówiłam, że filologię polską, bo na tym mnie nie zagnie. Nie pomyślałam, że to za wcześnie na wakacje, lecz nie był zorientowany i ta wątpliwość wcale nie przyszła mu do głowy.
- Czy mogłabyś się przenieść?
- A gdzie?
- A do Wrocławia
Był czymś przejęty, zaaferowany. Udałam, że nie wiem o czym myśli, a przecież było oczywiste, że mu zależy na mnie. Wino wypite do obiadu (schabowy i kapusta. A może i pieczarki, nie pamiętam) sprawiło, że byliśmy rozluźnieni i rozmowni.
- Na razie mieszkam z rodzicami w bloku – rzeczowo mnie poinformował – ale należę do spółdzielni.
Ja z siostrą wynajmowałyśmy pokoik. Bez wody i kanalizacji. Nie, tego mu nie powiem. Moja dyskrecja sprawiła jednak, że zaczął podejrzewać mnie o związek. Teraz był czujny. Zadawał pytania podchwytliwe. Musiałam opowiedzieć mu o siostrze. Jest panną i pracuje w kadrach. Rodzice? Już nie żyją. (mama żyje, lecz tego mu nie powiedziałam, bo mama po udarze sparaliżowana. We trzy w pokoju jest nam ciasno, ale emerytura mamy umożliwiła jego wynajęcie).
Być może chciał zaimponować; chwalił się stanem swojego posiadania. Kupi malucha. Jest na liście. Lecz nie ma jeszcze prawa jazdy. Rzeczywiście, to było coś. Samochodami jeździłam jedynie autostopem i tym służbowym w teren z panem Stasiem. A przecież zdawałam sobie jasno sprawę, że nasza znajomość nie ma szans przetrwania. Liczyłam jedynie na spędzenie czasu, spacery, wspólne wylegiwanie się na piasku, pocałunki.
Wino zbliżało nas. Był czuły. Pochylił się w moją stronę i trzymał mnie za rękę. Miałam wypieki, czułam to. Od wina. Podobał mi się, ale nie aż tak. Po wyjściu z knajpy szliśmy objęci w stronę Morskiej. Coś mówił, obiecywał. Byliśmy podnieceni. Opowiadał jak to u niego jest, jaką ma dobrą pracę. I czy nie chciałabym przyjechać do Wrocławia?
- Czy to możliwe?
- Ależ tak.
Byliśmy już przed domkiem, w którym wynajmowałam łóżko.
- Mogę wejść?
Nie widać było właścicielki, więc weszliśmy. Pokój był pusty, nikt się nie wprowadził.
- Nie zapalajmy światła – szepnął. Usiedliśmy na moim łóżku. Nie było innej możliwości, a za to łóżko zapłaciłam, było moje. Pieszczoty stały się namiętne i wkrótce trzeba było się rozebrać. A potem działo się to wszystko, co się na ogół zwykle dzieje. Nie wiem czemu, nie miałam z tego powodu satysfakcji, ale udałam, że tak jest.
Wyszedł przez okno w środku nocy.
Rano się zachmurzyło, jak to w czerwcu i było chłodniej. Plaża pusta. Gdzie go szukać? Nie umawialiśmy się, bo dla mnie było oczywiste, że się spotkamy znów na plaży. Postanowiłam wrócić po południu, pewno przyjdzie. Ale nie przyszedł tego dnia.
Potem widziałam ich z daleka. Całą gromadką szli wzdłuż brzegu. Już byli blisko. Wstałam. Podbiegnie do mnie. Ale nie, tak jakby mnie nie zauważył. Przeszli. Nie rozumiałam, co się stało.
Resztę urlopu spędziłam leżąc w słońcu, lub snując się po Międzywodziu. Tamci przenieśli się gdzieś dalej, plaża rozległa, w prawo, w lewo, wydaje się, że nie ma końca. Woda wciąż zimna.
Znów padało.
Spotkaliśmy się na ulicy. Miałam wyjechać następnego dnia. Zaczęłam z nim swobodną pogawędkę.
- Dlaczego się nie widujemy?
Wydawał się dziwnie obojętny. Szybko traciłam pewność siebie, ale chciałam dowiedzieć się, dlaczego?
- Wyjeżdżam jutro – powiedziałam.
Teraz popatrzył jak gdyby z odrobiną żalu.
- Szkoda.
- Dlaczego mnie unikasz? Nie zechcesz nawet się pożegnać?
- Nie
- Co się stało?
Rozglądał się niespokojnie, nie mogąc się zdecydować; powiedzieć, nie powiedzieć i wreszcie prawie krzyknął
- Bo zaciągnęłaś mnie do łóżka.
- Bo ja się chciałem żenić z tobą, ale ty jesteś zwykła dziwka.
Wróciłam z Międzywodzia opalona. Przede mną jeszcze całe lato. Będzie się chodzić na glinianki. W biurze zrobiło się dość szaro, no i ten wstrętny zapach kurzu. Budynek niski, mroczny. Czym się zająć? Kierownik na urlopie.
Nuda.