Prose

Towarzysz ze strefy Ciszy


older other prose newer

2 june 2010

rozmowy moje (2)

po tej rozmowie nie mogłem dojść do siebie długo. zawsze uważałem się za człowieka logicznego i sprawnie myślacego, światopogląd skrytalizowany, choć nigdy nie dokonczony. każdy pogląd był przemyślany i uzasadniony. ale sprawność, z jaką człowiek tamten wytracał mi słowem oręż z ręki była paraliżująca.
Boże święty, gdybym ja miał tak błyskawiczny umysł jak tamten człowiek...
chaos...
jak zawsze natłok mysli, zbyt wiele by je powiedzieć, zbyt szybkie by napisać. ale tym razem wiało z nich poczucie porażki, smak niedosytu, pomruk pokory, nadzieja na rewanż któregoś lepszego dnia... nic w nich odkrywczosci...
w takie zdruzgotane nastroje stopy zawsze mnie wiodły same. wszak umysł gotował sie od nadmiaru innych, cięższych myśli. dosć by nie zajmować sie drobiazgami takimi jak... kierunek błądzenia...
zaszedłem na stary cmentarz. pare zapleśnialych nagrobków, kamienny, stary, przez Boga opuszczony kościoł bez dachu, ściany jakby już przez ziemię przygarnięte i tulone ramionami bluszczu. miejsce zapomniane jak ja. znak, że wciąz jestem blisko serca strefy Ciszy. w zadumie wszedłem wybitą w ścianie dziurą do- onegdaj- wnętrza. ciało samo znalazło kamień by na nim usiąśc. ubywa jedna troska- kierunek marszu. zostają same te ciężkie zmagania wewnetrzne. nieważne gdzie jestem.
"Boże, stworzyłeś takiego mądrego i inteligentnego człowieka"- wspomnienie mojej z nim rozmowy wciaż było żywe-"dałeś mu jako i mnie wolną wolę, jakze to mozliwe ze... on byl ateistą... jakąż to ścieżką można dojść do takich wniosków, uchyl mi rąbka tajemnicy, powiedz mi którędy jego myśli biegły"- mojej wewnętrznej tortury nie było końca. tyle lat przemyślen i tak niewiele to warte?
wnet ustaje zimny wiatr, drzewa nieruchomieją, staje się nieco jaśniej i cieplej. zdumiony odwracam głowę i widzę bialą postac wchodzącą tą sama wyrwą w murze, ktorą ja wszedłem. sunie jakby po ziemi nie rusząjac nawet nogami. siada naprzeciw mnie i patrzy na mnie. cisza zdaje sie trwać wieki, spojrzenie-jakże głębokie- też. nie moge wydusić z siebie słowa. zreszta i tak miałem swieżo w pamięci, że moje słowa nie mają tyle mocy ile chciałem, by miały.
"kim jesteś wędrowcze?"- pytam po wieczności milczenia- "jak tu dotarłeś? przecież to miejsce jest tak ukryte, że trudno by się spodziewać nas dwóch tutaj tego samego dnia"
postać- ktorej po wyglądzie nawet wieku nie potrafie odgadnąć- po chwili odpowiada.
-widzisz chłopcze, niezreczna to sprawa. jestem Bogiem. a przyszedłem tu za twoim głosem, wszak tyle razy mnie zawołałeś. myślałem że mnie potrzebujesz"
-katastrofa... jak to Bogiem? dlaczego tu? dlaczego ze mną? dlaczego akurat teraz jak... te moje słowa..... to chyba mój zły dzień- myśle
-człowiek, który cie w te rozterke wpedził to człowiek bardzo wielkiej wiary i pokory- mówi wedrowiec nie czekajac na moje pytania
szok!
-ateista wielkiej wiary?? co za paranoja! a niby jak on do takich wniosków doszedl?
- on do nich nie doszedł. sam mu to powiedziałem- powiedziała postac wzruszajac ramionami- a wielkiej wiary z niego człowiek bo uwierzył mi za pierwszym razem. spójrz na siebie. ile razy ja ci mówiłem że istnieje a ty nie chciałeś wierzyc? wątpiłeś, szukałeś, błądziłeś, czasem grzeszyłeś. uparciuch z ciebie. a on.. ciach! i mi uwierzył.
zdumienie moje przekroczyło wszelkie znane dotąd poziomy...
- czy nie sądzisz.... Boze.. powiedzmy Boze.... ze to niejako nielogiczne, żebyś sam rozpowiadał ludziom o swoim nieistnieniu? jaki w tym cel?
wedrowiec zaśmiał sie długim szczerym i ciepłym śmiechem
-ej chłopcze, chłopcze... dostałeś lekcje pokory od logiki człowieka a wciąż chcesz sie targac na zrozumienie logiki mojej? i moich celów? podoba mi sie twoja ambicja, ale jedną rade ojcowską ci dam... używaj rozumu, który ci dałem nieco lepiej. to i w rozterki takie nie bedziesz wpadał po rozmowie z ludzmi.
wedrowiec wstał i wciąż śmiejąc sie życzliwie zaczął sie oddalać
- bo jak na razie marnujesz sporo czasu swojego-powiedział stojąc w przejściu przez mur- i jak sie okazuje mojego też. i tamtego człowieka też. ja sie chociaż tutaj troche pośmiałem ale tamten mądry człowiek nie zyskał nic na rozmowie z toba. tylko urosła w nim pycha i zadrgała w posadach wiara w ludzi takich jak ty. pomyśl nad tym.
siedziałem sparaliżowany niedorzecznością sytuacji.
-zle ze mną- pomyślałem- chyba wariuje, chyba dziś nie jestem sobą.
czarne myśli zagnałly mnie w letarg. wnet zapadłem w twardy sen.
obudziłem sie na zamszałej posadzce owego kościoła.
obudziłem sie bogatszy o myśl, że nie ma światyń, o których zapomniał Bóg. czasem tylko ludzie przestają do nich przychodzić.
jakiś czas pózniej ktoś mi powiedział, że są tez światynie, do których Bóg nie jest juz przez ludzi wpuszczany. są kapłani, którzy nie lubią jak sie im zarzuca kłam... nawet jeśli robi to Bóg...
a podobno niektóre są nawet tak zatłoczone, że dla Boga juz tam nie ma miejsca.... świątynie podobno są jak ludzkie głowy... złota myśl potrafi przyjsć także i do tej najniepozorniejszej...






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1