13 november 2011
5 november 2011, saturday ( z pamiętnika wypadu do Międzyzdrojów (2) )
Jest taki moment gdy ludzi jest już sporo, a zaczynają
się schodzić kolejni. Po niektórych można wyjść na dworzec, ba można nawet
wyjechać na dworzec w oddalonym o prawie 100km Dąbiu. Innych można już na ulicy
nawigować śmiechem jak morską latarnią. W końcu jesteśmy nad otwartym morzem.
Ludzie cieszą się, gdy się spotykają z innymi ludźmi. Instynkt stadny. Dobrze,
że nie musimy wąchać swoich kloak, jak inne zwierzęta. Nieznajomi stają się
znajomymi. Są słowa powitań, uściski, pocałunki. Jak w bajce. Jednak czasem
jest to bajka o księżniczce na ziarnku grochu. Która trochę z przekąsem kręci
nosem (księżniczka, nie bajka) i lubi się dąsać. Nic dziwnego, komplementy na
przeprosiny zawsze są miłe. Tym bardziej od miłych panów. Zazwyczaj jednak los
tych księżniczek podobny jest do losu Kopciuszka i dziewczyny po prostu wiedzą,
kiedy coś uwiera w siedzenie. Może to być np.: penis, odłożony na bok, bo mężczyźni
nie noszą już przy sobie.
Gdy zejdą się już wszyscy, a w domu robi się gęsto od
dymu, nagle staje czas. I przestrzeń. I nie da rady dojść do wspólnego wniosku,
czy to ma ze sobą coś wspólnego, czy może tak naprawdę, gdyby nie było nazwane
to by nie istniało. I wtedy zaczynam rozumieć słowa księżniczki, o penisach
porzuconych w kącie. Zaczynam rozumieć i sam włączam się do dyskusji... cdn