19 november 2010
" ŚMIERDZIEL "
Na pokreślonych kartkach życiorysu zapisuję już zapisaną w części historie mego zafajdanego żywota pomarszczone, szarymi dniami mych codziennych chwil znikających za zakrętem jutra. Niczym zmęczony wędrowiec na końcowej stacji mojej ziemskiej wędrówki oczekuje spełnienia marzeń, których nigdy nie zdołam dogonić. Z sąsiedztwa dobiegają mechaniczne dźwięki tartaku przygotowującego drewno na trumny. Jego muzyka zdaje się mnie uspakajać a zapach świeżego drewna jest afrodyzjakiem, jaki przygotowuje mnie do podróży w jedną stronę. Siedzę w pokoju, w którym zgromadziłem wszystkie skarby mych przegranych lat w rogu pokoju znajduje się ogromna sterta porzuconych skrawków czyjegoś bogactwa skwapliwie wyłuskanych z miejskiego wysypiska. Przy oknie znajduje się mocny dębowy stół z blatem o głębokich ranach zadanymi tępym narzędziem, lecz za to ustawiony na mocnych nogach zbudowanych z pustaków skradzionych w nocy z pobliskiej budowy. Całość wyścielona elegancko gazetami z kolorowych czasopism a na nich butelka po piwie trochę zabrudzona za to pełna napoju niosącego spokój i zapomnienie. Zza okna smutno spogląda słońce, lecz to nie z powodu, że w jego oczodołach brakuje firanek, bo zacieki pozostawione po rozlanym winie znakomicie zastępują kolorowe wzorki zasłon. Promienie światła, jakie wciskają się w strefę mej intymności zapewne już wiedzą, że droga, jaka została mi do pokonania nie zdoła już wyrządzić mi żadnej krzywdy a zawistna ręka człowieka wydrzeć ostatnich skrawków zapiekanki znalezionej na pobliskim przystanku. Uczta zapowiada się znakomita i tylko bardzo aktywne stado much zdaje się nie dawać mi pierwszeństwa w konsumpcji niby pod pozorem fetoru, jaki zda się wyczuwać od mego dania. Biorę kolejny kęs do ust popijam krótkim haustem ciepłego trunku jest cudowny spokój zaczynam cicho nucić sobie mój ostatni szlagier.
Anielski orszak niech mą dusze przyjmie, uniesie z ziemi ku wyżynom nieba, aż przed oblicze Boga najwyższego. Szkoda, że mój towarzysz pies przybłęda nie może mnie wspomóc swym głosem tylko skrzywiwszy łeb przygląda mi się jak świeżo poznanej oblubienicy. Racja powinienem się z nim podzielić, rzucam mu odrobinę mego posiłku i tak jest to połowa tego, co mam, ale wiem, że powinienem się dzielić. Podchodzi do podarowanego kawałka obwąchuje rzucony kęs dotyka delikatnie językiem i po chwili odchodzi uznając, że proponowane danie nie jest jadalne.
Nie to nie, nie smakuje ci, a wiec pocałuj się w swoją psią mordę ,ja taki delikatny nie jestem – mówię do schowanego pod stertą worków kundla, który powrócił na swoje legowisko.
Podnosząc porzucony kęs jak gdybym się bał, że mój przyjaciel zmieni swoją decyzje powracam do stołu siadając na turystycznym krześle kładąc przedtem następną porcję papierowych worków, aby sprężyny nie pozostawiały coraz większych śladów na mej szlachetnej części ciała. Postanowiłem oszczędzać pozostały mi anielski trunek i tym razem sięgnąłem po kubek wody zanurzając go w wiaderku z tą cieczą ,uprzednio odgarniając pozostające nieczystości. Pije powoli delektując się każdą kroplą. Zanurzam ponownie moje myśli w świeżej historii mojej walki o przetrwanie wracając myślą do ostatniej groźby eksmisji z pustostanu w starej nadającej się do rozbiórki kamienicy. Na szczęście czuję, że tym razem powinienem wygrać tą ostatnia z moich bitew instynktownie jestem przekonany, że tym razem inny człowiek nie wyrządzi mi już krzywdy. Choroba, choć powoli brała mnie w swoje władanie a moja oblubienica i wybawicielka śmierć ,już zdawała się ochraniać mnie swoim welonem spokoju. Obiecywane bramy raju zdawały się być w moim zasięgu. Przypomniałem sobie o moim ostatnim pomyśle spisania swoich dziejów krótkiej historii, bo tylko sześćdziesięciu dziewięciu lat. Pisanie jest moim nowym doświadczeniem w jednak bogatym życiorysie pod względem liczby wykonywanych zajęć, ale obecnie bardzo dla mnie intrygujące, choć zdaje sobie sprawę z tego, że nie będzie to dzieło artystyczne, nienadające się nawet do obtarcia tylnej części czyjegoś ciała, bo spisywane na papierze z worka po wapnie. Lecz zanim zabrałem się ponownie do kontynuowania mej sagi chwycił mnie ból, lecz był to ból, który niósł tym zarazem wybawienie. Jedna jest sprawiedliwość na tym marnym świecie pomyślałem w sytuacji, w jakiej się znalazłem -koniec, jaki mam nadzieje za pewien czas nadejdzie nie jest dla mnie już specjalnie niczym przykrym. I współczuje tym, którzy teraz zbierają się do drogi z pełnym żołądkiem leżąc na wygodnej kanapie i spoglądając na wszystkie pozostawiane dobra materialne, których z żaden sposób nie zdołają udźwignąć z sobą. A ja ,cóż jestem w tej komfortowej sytuacji, że mogą zabrać wszystko, co mam, aby przecisnąć się przez wąską bramę raju. Czułem, że gorączka zaczyna się podnosić. Z niepokojem zanurzyłem swoje spojrzenie w naczyniu z wodą- cholera może nie starczyć a lepiej by było nie wychodzić. Przesiadłem się, a moje łoże oddalone o dwa posunięcia zdrętwiałej stopy opadając na mięciutkie posłanie ze starych kurtek, mój nierówny oddech nie zdradzał jeszcze kroków mej zbawicielki. Postanowiłem się trochę zdrzemnąć a mój czteronożny kolega wykazywał pewne zdenerwowanie dziwiękami dochodzącymi z ulicy zaś z tartaku przez wybite okno wciskały się dźwięki rozpływające się pod sufitem pozbawionym żyrandola, jako zbędnego rekwizytu mego apartamentu.
Na chwile zasnąłem śniło mi się, że śmietnik, jaki zazwyczaj ja przeszukiwałem plądrował jakiś inny młody mężczyzna, kiedy do nie go podszedłem, by go prosić, aby zostawił to miejsce, bo to jest mój rejon otrzymałem silne uderzenia metalowym prętem z wiązanką znanych mi już słów. Kiedy udało mi się uciec dobiegając do mego legowiska zauważyłem stado gapiów śledzących panów w uniformach straży miejskiej wynoszących moje nagromadzone skarby czułem jak opadam z sił osuwając się na ziemie. Po chwili sen przerwało głośne ujadanie mego burka zaniepokojonego podejrzanymi odgłosami na dolnym pietrze, kiedy otworzyłem oczy szmery ucichły a moja psina już spokojniejsza wróciła na swoje miejsce.
Powoli zmieniłem swoją pozycje w pomieszczeniu wracając do stołu ból wydawał się być mniejszy, choć dolna część mego ciała stawała się coraz bardziej bezwładna. Ponownie sięgnąłem po długopis, ale i jego dosięgła niemoc zaraz ,gdzieś powinienem mieć jeszcze ołówek pomyślałem. Dalsze pisanie jednak było już trudniejsze brakowało mi sił, aby przyciskać go tak, aby pozostawiał ślady wystarczające do odczytania mojej bazgraniny, ale czy to ważne i tak nikt tego nie będzie czytał. Jest to tylko taka moja ostania zabawa dla zabicia czasu w oczekiwaniu na końcową stację. Kiedy szukałem ołówka wypadła fotografia córki było to zdjęcie, jakie zrobiłem jej przed absolutorium. W kilka dni po tym wydarzeniu jak zostałem aresztowany pod zarzutem przyjęcia łapówki, była to znakomicie przygotowana prowokacja przez grupkę mych pseudo przyjaciół, kiedy zostałem oczyszczony z zarzutów wykasowano także moją przeszłość. Żona wyjechała zagranice uprzednio sprzedając wspólne mieszkanie córka, choć czasami spotykała się zemną pochłonięta było robieniem kariery ,a ja już nigdy nie powróciłem na uczelnię. Początkowo usiłowałem walczyć, lecz piętno, jakie pozostawało wciskało mnie coraz bardziej w zaułki mej bezsilności. Nie czułem się pokonany a rola, jaka mi pozostała do odegrania była dla mnie jak stary źle dopasowany garnitur, lecz teraz i ja po czasie zaczynałem się dopasowywać do swego odzienia. Przerywam na chwilę pisanie zawieszając swój wzrok na haku pozostawionym nad oknem i bawię się filozoficznymi dywagacjami o życiu. A jedna jest tak zwana Boska sprawiedliwość i to nie tam po drugiej stronie, lecz tu gdzie żyłem, oddychałem, kochałem i gdzie umrę. I ta myśl to uczucie zdawało się zaspokajać mnie w zupełności, wykasowując wszystko to, co się stało dokonując jednocześnie znaku równości między tym, co było a jest teraz.
Tym razem poczułem ból w klatce piersiowej a więc i ten organ jest już zużyty jak się mogę domyślać, bo ostatni raz byłem badany w schronisku pięć lat temu a organizm nie ustępował racząc mnie kolejnymi dolegliwościami. Ale mimo mojej sytuacji stawałem się coraz twardszy na trudy i nie dogodności a moje wymagania ograniczały się do minimum, którego tak naprawdę nigdy nie poznałem, obniżając próg swoich wymagań wobec siebie i świata. Zdecydowałem się zjeść ostatni kawałek mego posiłku odganiając stado much włożyłem go do ust popijają go solidnym łykiem mego trunku, znakomite pomyślałem. Będąc wyraźnie zadowolony ponownie chwyciłem za ołówek, koślawe litery pozostawiane na siwym papierze przypudrowanym delikatnie resztkami wapna wydawały się nietrwałe jak los jego autora, lecz zawarta w nim treść byłaby wystarczającym bodźcem zniechęcający do naśladowani mojej postawy i drogi, jaką postanowiłem pójść w końcowym odcinki moje sztafety o życie. Z niepokojem stwierdziłem, że miejsce, w jakim się znajduje w opisie mego żywota jest dalekie od zakończenia a siły zdają się coraz bardziej mnie opuszczać. To jednak był znakomity pomysł z tym pisaniem i choć istnieje obawa, że nigdy nie dokończę swego dzieła to jest to znakomite wypełnianie czasu oczekiwania. Także łokcie, na których się wspierałem pisząc swoje dzieło życia zadawały się nie wytrzymywać próby pisarskiej drętwiejąc i boląc mnie coraz bardzie czułem coraz większe zmęczenie. Moment, do jakiego się zbliżałem w mojej relacji wywoływał zawsze u mnie największe poruszenie a był to moment, kiedy przekonałem się o wartości uczucia, jakie miała do mnie moja żona, jej zachowanie zdruzgotało ostatecznie me chęci do powrotu i walki.
Nagle ołówek, którym pisze łamie się ręka opada nie spodziewanie na blat stołu jednocześnie czuje ogromny przerażający ucisk w piersiach ból jak granat rozrywa moją klatkę piersiową. Głowa opada na dłonie ze spojrzeniem przerzuconym poza okno chwyta resztkami spojrzenia skrawki pogodnego słońca. Krótki głęboki oddech jest ostatnim haustem mej wolności zabranej na drugą strone.Przez niedomknięte powieki chwytam ostatnie zapisane obrazy widzę wchodzących ludzi jedna z tam znajdujących się kobiet podchodzi do niego. Dotykając jego krtani i mówi- nie żyje. Ostatnia myśl, jaka jeszcze usadawia się w jego umyśle jest –zdążyłem.
Czując się w pełni wyzwolony powoli zdaje się odpływać na drugi brzeg.Policja wraz z komisją dokonującą eksmisji wychodzi z walącego się budynku, przed domem grupka gapiów obserwuje stróżów porządku i dobrobytu. Jedna z obserwujących to zdarzenie osób pyta młodego człowieka.
Przepraszam, co się tam stało -?
Nic zmarł taki jeden śmierdziel- zaraz przyjedzie po niego karawan nie ma, na co patrzeć – komentuje pospiesznie sytuacje odpowiadający mężczyzna i wsiada do eleganckiego samochodu opuszczając miejsce zdarzenia. Zapach drewna z tartaku zdaje się splatać w rytmiczne dziwieki maszyn przez otwarte okno, ktoś wyrzuca resztki pozostawionych śmieci pośród nich fruwa niezapisana do końca kartka szarego papieru z historią, jaką zawierała. Zapowiada się ładne ciepłe słoneczne popołudnie, choć jutro pozostaje jak zawsze nie odgadnionym dalszym ciągiem zdarzeń naszego wspaniałego świata.