12 may 2012
Popiół w oku
Dochodziła druga w nocy. Zadzwonił telefon. Tomek flegmatycznymi ruchami wydostał się z pościeli i podniósł słuchawkę.
-Halo.
-Tomek? Nie uwierzysz…
-Wierzę, wierzę. Co się znowu stało?
-Przyjdź szybko na most.
-Na most?! Normalny jesteś?
-Przyjdź.
-Dobra. Czekaj.
Odłożył słuchawkę. Takie rozmowy nie były dla niego, ostatnimi czasy, zaskakujące. Powyższa sytuacja powtarzała się, co jakiś czas, od kilku miesięcy i oczywiście zawsze chodziło o jakąś „ważną sprawę”.
Dzwonił Kamil. Kumpel Tomka, jeszcze, z czasów beztroskiego dzieciństwa gdy bawili się w policjantów i złodziei, nie myśląc o swojej przyszłości i kłopotach życia codziennego.
Kamil był… specyficzny. Zresztą nie odstawał w tym od swojego przyjaciela. Jak to się mówi, posiadał niesamowity dar pakowania się w kłopoty.
W pewnym sensie Tomek czuł się za niego odpowiedzialny. Był jedynakiem, a Kamil był dla niego jak młodszy brat. Przyjechali do tego miasta, trzy lata temu, razem, i z wyjątkiem kilku „wypadków” Kamila gdy musiał ulatniać się na pewien czas, trzymali się razem.
Zanim do Tomka dotarło to co się stało, minęło kilka minut. Ubrał się, zamknął mieszkanie i podążył w stronę mostu.
Gdy tylko wyszedł z klatki, uderzył go chłód kwietniowej nocy. Zapalił papierosa. Szedł szybkim krokiem. Przeszedł przez skrzyżowanie, które w przeciwieństwie do codziennego natłoku samochodów, było o tej porze zupełnie puste.
-No co jest?!
Wpadł na jakiegoś przypadkowego przechodnia, zagubionego gościa obskurnych knajp, których w tej okolicy nie brakowało.
-Cześć. Co się stało?
-Interes jest.
-Interes?! O tej porze mnie budzisz bo interes…
-Spokojnie. Zaraz się wszystkiego dowiesz. Chodź.
-Gdzie znowu?
-Chodź!
Szli w milczeniu wsłuchując się w szum rzeki i śpiewy ostatnich niedobitków tej nocy.
Znajdowali się teraz na Sosnowej. Ulicy ciemnej gwiazdy i podejrzanego towarzystwa.
Kamil otworzył drzwi pod jakimś rozświetlonym banerem knajpy i zaprosił do środka. Przy pustym barze siedział starszy facet z panią, która najwyraźniej wypiła tego wieczoru, o przysłowiowego, drinka za dużo. Na prawo od nich przy stoliku siedział On.
-Mirek. Tomek. Tomek. Mirek
-Witam. – Tomek wyciągnął rękę.
Widocznie nowy znajomy nie był zainteresowany grzecznościami. Typ człowieka, z którym na pewno, nikt nie chciał by się spotkać w taką noc jak ta.
-Siadajcie.
Ruchem ręki Mirek zamówił kolejkę dla naszej trójki.
-Kamil, o co tu chodzi? – Tomek był zmęczony, zły i do tego nie miał ochoty wplątywać się w dziwne historie.
-Co on taki? – burknął typ. –Powiedziałeś mu wszystko?
-Nie było czasu – Kamil wyraźnie czuł się skrępowany.
-Słuchaj koleś. Mamy czas do rana. Miałeś kogoś załatwić.
-Załatwiłem tylko nie było czasu…
Nie było możliwości żeby Tomek nie zgodził się na propozycje przyjaciela. Ponadto miał u niego dług wdzięczności do spłacenia.
„Interes” nie był tak kryminalny jak by się mogło wydawać. Chodziło o małą przysługę, jak zwykli określać to znajomi Kamila. Tomek, posiadając wolny pokój, idealnie się do tego nadawał.
-Chodzi o wynajęcie pokoju.
-Pokoju? Nie ma sprawy. Myślę że jakoś się dogadamy.
-No widzisz. Co się tak stresujesz. To nie mafijne porachunki – powiedział, z ledwo wyczuwalnym szyderstwem i ironią, Mirek.
Wyszli z lokalu. Tomek zapalił papierosa. Kierowali się w stronę jego mieszkania.
-Komu mam wynająć ten pokój? – zapytał śmiertelnie poważnie.
-Aaa… to taka koleżanka Mirka. To tylko na kilka dni.
-Jaka koleżanka?
-No koleżanka. Czasem lepiej więcej nie wiedzieć.
-Mam u ciebie dług więc się zgodziłem. W innym wypadku…
-Oj daj już spokój.
-Od kiedy ma tu mieszkać?
-Właściwie to od dzisiaj. Mirek przywiezie ją koło ósmej.
O ósmej, Tomek, jak każdego ranka, wyszedł na wykłady. Sprawa dzisiejszej nocy nie dawała mu spokoju. Z jednej strony brzydził się wszelkich spraw Kamila, ale z drugiej strony podniecało go to i był ciekaw przyszłych wydarzeń.
Ciekawość wzięła górę. Po pierwszym wykładzie wątłe ciało Tomka ulotniło się z terenu uczelni.
Stojąc w przedpokoju zaraz po wejściu do mieszkania w drzwiach łazienki zobaczył ją.
Była naga i zalotnie uśmiechała się w jego stronę. Jej opalone, młode i gładkie ciało na dłuższą chwilę przykuło wzrok studenta. Gdy odzyskał władzę nad sobą i swoimi zmysłami skręcił do swojego pokoju, słysząc za sobą śmiech dziewczyny. Zamknął szczelnie drzwi i uchylił okno. Wyszedł na balkon. Tuż pod jego oknami budowano kolejny market. Po kilku minutach trzeźwienia na świeżym powietrzu, przyniósł do pokoju butelkę wódki, którą zawsze można było znaleźć w jego lodówce.
Pił, pił, pił. Picie pozwalało mu żyć.
Z głośników wydobywały się dźwięki chopinowskiego poloneza. –Trzeba być patriotą – myślał. Słuchanie np. Chopina w takich chwilach łączyło się z jego postawą wobec świata.
Włóczęga, poeta, niespokojny duch, który nie stroniąc od własnych problemów z prawem i środowiskiem, ceremonialnie i rytualnie brzydził się jakimikolwiek występkami innych. Czuł się lepszy od „nich”. Jako poeta musiał być skonfliktowany z najbliższym otoczeniem i przede wszystkim nie mógł być rozumiany przez ludzi. Gdy krytykował postawy swoich znajomych, nierzadko pijaków, kryminalistów półświatka, nie pamiętał o swoich niecnych uczynkach. Nie musiał pamiętać. Będąc artystą wolno mu było wszystko, na rzecz sztuki oczywiście.
Po jego biurku jechała piąta kolejka czystej gdy drzwi pokoju otworzyły się. Do pomieszczenia przesiąkniętego dymem papierosowym, alkoholem i artyzmem mieszkańca wkroczyła, dostojnym krokiem, nowa lokatorka.
Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Włosy upięte z tyłu głowy wyraźnie odbierały jej wdzięku i urody. Niewątpliwie tę stratę nadrabiały zgrabne nogi osłonięte do połowy wiosenna sukienka z podrzędnego sklepu odzieżowego oraz promienny uśmiech który nadawał blasku jej otoczeniu.
Nieznajoma została obrzucona mętnym spojrzeniem. Po kilku sekundach wyrwała butelkę z ręki Tomka i pociągnęła zdrowy łyk wódki.
-Teraz możemy się poznać. Kasia jestem.
-To… Tomek. Właściwie to tak. Tomek – wypowiedział z niezrozumiałą stanowczością.
-Będziemy razem mieszkać więc wypadało by się znać.
-Jeśli ci tak zależy.
Kolejny łyk wódki. Kolejny kieliszek.
-Czym się zajmujesz? – próbowała zagaić rozmowę.
-Ja? … Życiem. Niestety. Życiem. To nie pozwala mi na inne ambitniejsze zajęcia.
-Ciekawe. A czym konkretnie?
-Egzystencją złożoną. To znaczy zasada trzy S: ssanie, sranie, spanie.
W czasie tej wciągającej pogawędki prosty i nie skomplikowany umysł Tomka nie potrafił zrozumieć jak taka piękna dziewczyna znalazła się w towarzystwie z Sosnowej.
Nagle gigantyczny żal ogarnął jego serce. Poczuł do Kasi braterską miłość i troskę. Chciał choć wiedział że to i tak niemożliwe uchronić ją i jej ponętne ciało przed tymi wszystkimi prostymi ludźmi.
Nie wiedział do czego zmierza. Wiedział tylko, że w butelce kończy się wódka i już wkrótce nastąpi ten nieunikniony moment, gdy trzeba będzie albo iść spać albo iść w tango po mieście, które z uwagi na brak frajerów do picia kończyło się w pierwszym lepszym parku.
Czasami takie tanga przeradzały się w kilkudniowe wyprawy, w których pokonana odległość była odwrotnie proporcjonalna do ilości wypitego alkoholu zdobywanego z niepojęta wytrwałością jako lek na obcość świata.
Ku wielkiej rozpaczy Tomka nowa znajoma spostrzegając to samo co on zniknęła w ciemnościach przedpokoju.
Leżał na ziemi. Płakał. Płakał rzewnymi łzami. Był rozstrojony emocjonalnie.
Z depresji do euforii przywrócił go widok przyjaciółki od serca stojącej w progu z nową dostawą alkoholu.
Natychmiast wstał na równe nogi. Perspektywa niedługiej uciechy dodała mu sił. Sadzając Kasię przy stole jedną ręką z drugą nierozerwalnie połączoną z butelką zaczął opowiadać jakie to nieszczęścia spotykały i spotykają go w życiu:
-Czy ty wiesz droga Katarzyno że ja już w wieku 16 lat przeżyłem załamanie nerwowe z powodu nieszczęśliwej miłości. I nikt!. Nikt mi nie pomógł. Ja sam musiałem sobie z tym poradzić. Wyszedłem z tego! W wieku 18 lat musiałem opuścić do m rodzinny, za którym zresztą nigdy nie przepadałem. Właśni rodzice wyrzekli się mnie dla swojego prywatnego dobra i wygody.
Dalsza część opowieści Tomka, przerywana kieliszkami wódki, była jak i zresztą wszystkie inne jego historie fikcją literacka, której nie powstydził by się nawet najlepszy pisarz.
Wszystkie dramatyczne wydarzenia były przywoływane, oczywiście, tylko po to by wzbudzić litość w rozmówcy. W zależności od zasobności jego portfela i perspektyw na jego użycie, zajścia z młodości Tomka miały mniej lub bardziej tragiczny przebieg.
Jak większość także i ta popijawa skończyła się źle dla właściciela lokalu. Z niewyobrażalnym hałasem jak wydawało się obojgu na porannym kacu do mieszkania wpadli jak tornado Mirek i jego dwaj kumple. Była to wizyta kontrolna, która jak można się domyślać ani dla Kaśki ani dla Tomka nie skończyła się pozytywnym wynikiem.
Po tym porannym nalocie obydwoje przestali utrzymywać ze sobą kontakt, mimo że żyli w jednym mieszkaniu. Widywali się rzadko, a jeśli już do tego dochodziło wymieniali tylko ze sobą nic nie mówiące spojrzenia.
Pobyt Kaśki przedłużał się. Kamil znowu gdzieś „zaginął”, a Tomkowi potrzebna była kasa. Pieniądze za wynajem były ustalone, ale jak można się domyślić trudno było się o nie upomnieć.
Właściwie życie toczyło się swoim zwyczajnym rytmem. Tomek z tą samą determinacją wygłaszał swoje poglądy na świat, pies z tą samą determinacją wył po nocach, a robotnicy z tą samą determinacja ociągali się na budowie.
Dni były coraz dłuższe, a noce coraz krótsze. To jednak nie przeszkadzało w organizowaniu dość głośnych spotkań środowiska artystycznego, które przeważnie kończyły się nad ranem, bijatyką i wyrzuceniem gości z mieszkania. Powód? Bardzo prosty. Nikt. Nawet „rasowi” artyści nie potrafili albo nie mogli zrozumieć nieszczęścia Tomka i odpowiednio mu współczuć.
Z uwagi na to, że aktualny semestr był prawdopodobnie jego ostatnim semestrem na tych studiach Tomek nie zawracał sobie już zupełnie tym głowy. Siedząc w kuchni i przyglądając się jak Katarzyna odbywa codzienny obrzęd konstruowania czegoś na kształt posiłku z szyderstwem w oczach patrzył na jej ciało.
-Kurwisz się z nimi?
-Tak. Oczywiście że tak.
-Dlaczego? Pytam z ciekawości.
-Dla zabawy. Oni mają pieniądze na zabawę.
-Maska.
-Co?
-Maska ci spadła suko. Uważaj bo spali ci się na gazie.
-Wal się.
-Pchnij mnie. Dla zabawy. Co nie dasz rady?
Siedział na oknie paląc papierosa. Był na porannym kacu. To stało się w ułamkach sekund. Rzuciła się na niego, a on ruchem wyszkolonych, radzieckich agentów z filmów szpiegowskich, uchylając się od ataku przycisnął jedną ręką jej szyję do parapetu.
-Chyba Mirek nie chciał by pieprzyć ślepej? Co nie, piękna?
Patrzyła na niego zimnym wzrokiem. Nic nie mówiła. Nie krzyczała.
Papieros tlił się zwolna w każdej chwili grożąc opadnięciem popiołu na powiekę dwudziestoparolatki.
-Nie przeżyłeś załamania.
-Oczywiście że przeżyłem.
Mijały minuty, a papieros wciąż tlił się na okiem dziewczyny.
-Ja jestem sędzią. To ja mam prawo skazać lub uniewinnić.
-Jesteś szalony.
-Jestem bogiem.
Rozległ się krzyk, a robotnicy na budowie wciąż z tą samą determinacją ociągali się przy pracy.