9 september 2010
Stare fotografie
Obudziła się jak zwykle, zanim zadzwonił budzik. Nastawia go co wieczór z przyzwyczajenia, bo przecież od lat już nie musi się nigdzie spieszyć. Za oknem jest jeszcze ciemno. Zapala lampkę stojącą przy łóżku. Z mroku wyłaniają się kontury mebli. Nie ma ich dużo, tyle ile potrzeba, tylko to co naprawdę niezbędne. Zresztą pokój jest dość mały i niezbyt ustawny, ma kształt prostokąta, tzw „kiszki”. Mieści się tu tylko łóżko, szafa, stół, dwa krzesła i jej ulubiony fotel. A tuż koło drzwi wejściowych, za parawanem, jest umywalka przy której codziennie się myje. Rozbiera się do pasa i mimo swego wieku – ma już ponad 85 lat - potrafi jeszcze sięgnąć szczotką, aby umyć sobie plecy. Nie chce żeby widziano ją rozebraną. Daje sobie świetnie radę sama. Całe życie była bardzo szczupła i dość giętka, więc traktuje to nawet jako swego rodzaju ćwiczenie rozciągające. Oczywiście że wolałaby zanurzyć się w wannie, pełnej pachnącej piany. Dawniej lubila wieczorne kąpiele, czuła się potem lekko i łatwo jej się zasypiało. Ale teraz kapiel nie jest dla niej wskazana ze względu na problemy sercowe. Nic groźnego, czasem łapią ją duszności, więc lekarz woli żeby raczej brała prysznic. Łazienki są na każdym pietrze, ale i tak jest to cala wyprawa. Oczywiście z pomocą siostry Marty byłoby szybciej i wygodniej, jest to dla niej żenujące korzystać z pomocy kogoś przy tak banalnym zajęciu jakim jest mycie się ! Więc rezerwuje sobie prysznic 3 razy w tygodniu – i jest to zupełnie wystarczające.
Lustro nad umywalką jest oświetlone, co dla niej jest bardzo ważne, może dokładnie wklepać krem w twarz i uczesać włosy. To zresztą zajmuje jej najwięcej czasu. Ma siwe, sięgające prawie do pasa włosy. Mimo że już dość przerzedzone, nie daje się namówić na ich obcięcie. Nie chce wyglądać jak inne pensjonariuszki z krótkimi, skręconymi trwałą ondulacją włosami. Co prawda rano ma sporo zajęcia z ich uczesaniem, a wieczorem z rozczesywaniem i nakładaniem papilotów (ma taki własny patent, nigdy nie lubila walków ani lokówek), ale do śniadania zawsze zdąża. To wyrobiło w niej pewną dyscyplinę i lepsza organizację czasu. Dlatego wstaje tak wcześnie, prawie o świcie, żeby zdążyć przed przyjściem siostry Marty. To ona co rano rozwozi na ich piętrze śniadania i kawę. Nie może przecież pokazać jej się z rozczochraną głową, albo co gorsza, w papilotach.
A więc najpierw długo je rozczesuje, spuszczając głowę w dół, aby nadać im jako takiej puszystości. Używa do tego szczotki z naturalnego włosia, wtedy włosy tak się nie elektryzują. Upina je w kok, a potem specjalnym grzebieniem ze szpikulcem „spulchniała” całość. Nie lubi kiedy włosy wyglądają na przylizane.
Potem ubiera się, wkłada buty na niewysokim obcasie, zegarek, jedyny pierścionek jaki jej pozostał, kolczyki i tak gotowa siada przy stole, splata ręce na udach, czekając na siostrę Martę.
Siostra Marta zjawia się punktualnie o ósmej. Gorąca czarna kawa z niewielką ilością śmietanki i parę grzanek z konfiturami - to jej tradycyjne śniadanie. Chwila pogawędki z siostrą Martą - jak się spało, jaka dziś pogoda, trochę plotek o sąsiadkach. Dzisiaj jest wielki dzień : generalne sprzątanie wszystkich pokoi na piętrze. Jest przy tym trochę zamieszania, ale jej to wcale nie przeszkadza. Dzień mija o wiele szybciej. Siostra Marta przyniosła jak zwykle gazetę. Poczyta ją sobie popołudniu, siedząc wygodnie w swoim fotelu. Wie że zaśnie już nad pierwszą stroną, ale bardzo lubi te swoje drzemki. Zdaje sobie doskonale sprawę z rzeczywistości, z tego gdzie jest, ale podczas tych popołudniowych drzemek odpływa w inny świat, nie wie dokładnie jaki, przeszły czy przyszły. Wspomnienia mieszają się z marzeniami, tworząc coś w rodzaju opowieści o jej życiu. A możne jest to historia o życiu kogoś zupełnie innego, trochę tylko do niej podobnego. W tamtym sennym świecie jest o wiele więcej światła niż tu w pokoju, i ona czuje się tak dobrze, tak lekko, tak swobodnie. W tych momentach jest chyba nawet szczęśliwa. Potem budzi się. Właściwie to siostra Marta budzi ją, przynosząc podwieczorek ; zwykle herbatę i parę kruchych ciasteczek. Te ciasteczka nie mają takiego smaku, jak te które jadała dawniej, zanim się tu wprowadziła. Tamte miały więcej czekoladowych grudek, przyjemnie rozpuszczających się w ustach i smak skórek pomarańczowych. Ale takich już dzisiaj się nie robi.
Przed generalnym sprzątaniem, najważniejszą rzeczą jest dokładne przykrycie łóżka i krzeseł plastikową folią, żeby nic się nie zachlapało przy myciu podłóg. Fotel, jako że zajmuje najwięcej miejsca, wynoszony jest na korytarz. Siada na nim wtedy, pośród rożnych innych mebli, walizek i tego wszystkiego co pensjonariusze wyciągają spod łóżek, bo to głownie tam zbiera się kurz. Jest przy tym wszystkim sporo ruchu i bieganiny. Cały pensjonat pachnie rożnymi środkami czyszczącymi i pastą do podłogi. To tak jakby zbliżały się święta. Siostry pomagają potem niektórym pownosić to wszystko z powrotem. W takim posprzątanym i przewietrzonym pokoju przyjemnie będzie poczytać gazetę i napić się herbaty. Ale zanim to nastąpi, trzeba jeszcze pościągać folie, poukładać od nowa kosmetyki na półeczce pod lustrem, pościelić po swojemu łóżko, zasunąć jak trzeba firankę. Kiedy siada wreszcie w swoim fotelu, czuje ulgę i jakby poczucie z dobrze spełnionego obowiązku. Przysuwa fotel do okna. Lubi te wczesnojesienne, dość silne jeszcze promienie słońca. Są takie ciepłe. Padają na jej twarz. Przymyka z błogością oczy. Dawniej miała też taki fotel, tylko że z wikliny, ogrodowy. Siadała w nim często przed domem z jakąś książką i czytała, albo po prostu odpoczywała, przymykając, tak jak teraz, oczy. Wtedy nie myślała jeszcze, że takie chwile są jedyne, że z takich chwil pamięć rzeźbi wspomnienia. Teraz też, w pamięci przesuwają się obrazy, ale nie rodziny czy jakiś znajomych ludzi. Te obrazy to po prostu czyste nieba, trawy, kwiaty, słonce, fragment jakiegoś ganku, chyba u niej, nie jest tego pewna. Ten ganek wyciosany był z białego kamienia, tak białego, że w słońcu prawie oślepiał.
Promienie słońca przesunęły się teraz na jej dłonie. Jak ten czas jest nieubłagany. Siedzi tak już prawie godzinę, a jej wydawało się, ze dopiero przed chwilą wzięła do ręki gazetę, której dzisiaj nawet nie otworzyła. Popatrzyła przez okno. Pokój jej znajduje się od strony parku. Nie ma w nim dużo drzew, ale za to są olbrzymie, bardzo stare. Trochę dalej, z równo przystrzyżonego trawnika, wyrasta stara fontanna. Fontanna dawno już zapomniała do czego służy, ale i tak jest tu prawie jedyną ozdobą. Drzewa zasłaniają widok, ale jesienią kiedy opadną liście, możne dojrzeć poprzez nagie konary drzew, żelazne ogrodzenie, bardzo wysokie, a zaraz za nim jest ulica. Czasem kiedy nie możne spać słyszy, nawet późno w nocy, warkot silników przejeżdżających samochodów. W ciągu dnia przysłuchuje się czasem tramwajom, z tym ich charakterystycznym, metalowym zgrzytem kół. O tej porze musi być bardzo przepełniony. Wszyscy jadą do pracy, do szkoły. Miasto huczy, tętni życiem. Wyobraża sobie ten rozbiegany tłum, ludzi spieszących się o każdej porze dnia do pracy, do domów, na spotkania, na obiady, po zakupy, na koncerty. I czasem tylko, chciałaby znów być elementem tego miejskiego, anonimowego pejzażu. Należeć do czegokolwiek, nawet do tego banalnego, czasem okrutnego, ale żywego tłumu, żywych prawdziwych ludzi. Dawno już nie wychodzi poza ogrodzenie. Nie chce oglądać zdziwienia w ich oczach. Nie ma zresztą potrzeby wychodzić. Nie została jej już żadna sprawa do załatwienia. Woli sobie te ulice wyobrażać. Morze rzeczywistość zawiodłaby ją. A wtedy nie miałaby już o czym myśleć.
Z zamyślenia wyrywa ją dzwonek. Nie musi patrzeć na zegarek, jest punktualnie szósta. Pora na kolację. Wstaje powoli, podchodzi do lustra, poprawia włosy, maluje lekko usta. Zawsze to robi przed zejściem do refektarza. Bierze swoją brązową torebkę z dwiema krótkimi, sztywnymi rączkami i wychodzi na korytarz. Po drodze dołącza do innych pensjonariuszek. Zjeżdżają w dół windą. Jadalnia jest już pełna ludzi. Siostry uwijają się jak w ukropie, roznosząc wazy z zupą, kompoty, chleb. Ale zawsze z uśmiechem. Czasem nakrzyczą na rożne marudy, które ciągle by coś chciały ; a to jeszcze chleba, a to serwetkę, a to czemu nie ma sadzonych jajek, tylko ciągle ta sama zupa, to już trzeci raz w tym tygodniu. Siostry próbują wyjaśniać że to nie ta sama, wczoraj była z zielonego groszku, dzisiaj z marchewką. I tak biegają miedzy kuchnią a stolikami. Siostra Marta ociera pot z czoła. Jest najgrubszą z sióstr i zawsze żartuje, że Pan Bóg i ją stworzył na swoje podobieństwo.
Kolacja dobiega końca. Koniec jeszcze jednego dnia. Wracają grupami do pokoi, czasem zatrzymują się na krotką pogawędkę przy drzwiach, dokładnie na tyle czasu, ile potrzeba na przekręcenie klucza w zamku. A za drzwiami wita cisza wysprzątanego, wywietrzonego pokoju. Zapala lampkę, górne światło jest zbyt ostre, razi ją w oczy. Rozbiera się, wiesza ubrania w szafie, nie lubi jak coś leży na fotelu. Zdejmuje kolczyki, pierścionek i zegarek. Myje się, wkłada nocną koszule. Wykonuje jeszcze parę skłonów. Robi to od lat. Parę skłonów w przód, potem w bok. Wślizguje się do zimnego łóżka. Świeża pościel pachnie jeszcze krochmalem. Zanim zgasi lampkę, patrzy na kolejną kartkę w albumie ze starymi, pożółkłymi już trochę zdjęciami. To jest ciągle ten sam album czarno-białych zdjęć. Zna je na pamięć. W albumie jest dokładnie 31 stron, na każdy dzień miesiąca jedna. I tak już od lat, odkąd tu jest. Na dzisiejszej kartce dwie, dużego formatu fotografie. Szykowna kobieta w średnim wieku, z burzą ciemnych, trochę pofalowanych włosów. Uśmiecha się. Otacza ją grupa młodych ludzi, kobiet i mężczyzn. Przy jej wiklinowym koszu siedzi trójka dzieci, ubranych w marynarskie bluzy. Na drugim planie, czarnawa plama - to z pewnością morze. Ot, taki zwykły obrazek z wakacji. Album wypada jej z rąk. Zasnęła. Jutro znów
będzie je oglądać. Tak jak od lat ; o tej samej porze, w tym samym miejscu.