22 august 2022
Ballady z turnieju we Wrocławiu (cykl)
XLIV (wersja robocza)
Stanąłem w progu baraku
i zapaliłem
papierosa. Spod progu
wyszedł szczur i schował się
z powrotem pod barakiem.
Zamknąłem drzwi, usiadłem
na krześle i wsparłem się
stopami o drugie krzesło.
Po linach moich
wyprostowanych nóg
chodziła śmierć z balansem snu
w rękach. Gdy otworzyłem drzwi,
by znów zapalić,
okazało się, że pada
deszcz, którego początek
przegapiłem. (W czasie deszczu
nie trzeba przydeptywać
petów). Przechodnie
z parasolami
wyglądali tak, jakby
tracili wątek. A ja
pomyślałem, że rozumiem
więcej niż wszyscy i że
nawet gdybym obejrzał
tylko koniec lotu tych
kropel wody, pojąłbym
wszystko. Tymczasem jestem
w pracy i znów całym moim
krajobrazem jest to, co
widzę przez dwie szczeliny
w płocie z blachy, oraz to, co
znajduje się ponad tym
blaszanym ogrodzeniem.
Nigdy nie zatracę się
w miłości do cienia, bo
skończyłoby się to biegiem
z tasakiem rzeczonego
płotu, którego cztery
krawędzie są wyostrzone!
Na końcu też będzie słowo.
Bóg rozegnie kraty moich
warg i przeciśnie się przez nie.
Czyjś rymowany poemat
epicki zachwyci całą
Polskę, przez co nikt
nie zauważy owej
ucieczki z więzienia!
22 sierpnia 2022