11 october 2010
Dobry dzień
W poszumie liści, lasu tchnieniu,
I treli ptaków, gdzieś ukrytych,
Szliśmy po runie i kamieniu,
Badając lasu sens zakryty.
Ścieżką, bez ścieżki, w dół i górę,
Zapach igliwia mieszcząc w sobie,
Tkając w swej jaźni nić natury,
W sercu szczęśliwi, bliscy w głowie.
Rydze czerwone, w kapeluszach,
Ukryć się chciały pośród liści,
Ale ich czerwień wzrok poruszał,
Aby się mogły smakiem ziścić.
Z masłem zbratane, no i z chlebem,
Dały nam sytość okrom smaku,
A w podniebieniach były niebem,
Szkoda że nie był z nami Bachus.
Ogień pradziadka co rozgrzewa,
Nie każąc ręki wznosić zbrojnej,
Lecz ciepło daje prosto z drzewa,
Wśród nocy gwiezdnej i spokojnej.
Wszystko to było, radość dało,
Spokój i bliskość, pośród nocy,
Ten jeden spacer, jakaś gałąź,
Grzyby i ogień co w noc skoczył.
Uścisk Twej dłoni, ciepło oczu,
I gin z tonikiem, smak kiełbasy,
To pozostanie - smaków koszyk,
I ciepło nasze, po wsze czasy.