Poetry

gabrysia cabaj


older other poems newer

25 june 2012

Miła

Bogu miła wybrana przez los
już od dziecka
nauczyła się uciekać z dala
od ludzi,
kiedy czuła zbliżający atak -
potem wracała z warzywami
z polnego ogródka,
lub miała kieszenie pełne prawdziwków,
a ja nie wracam znikąd
blada, z resztką piany w kącikach
ust.

Nie mam białych oczu, włosów ognistych,
i nie mogę wiedzieć, jak to może być,
gdy już nie zbiera się żurawin,
które później trzeba zaprawić w małych słoikach,
żeby dawać je w prezentach kuzynkom,
albo lekarzom-specjalistom.

Jak to jest, gdy człowiek upada
na chodnik, tłukąc głową,
a przypadkowi szuje z palców zdzierają
złote pierścionki.
Jak to trzeba się podnieść, opatrzyć,
upiec jabłecznik, na który się sprasza sąsiadkę,
wsiąść do pociągu, czy autobusu,
wierząc w Opatrzność i niekoniecznie
w Biskupa.

Bogumiła oparzona czymś,
podobno w szpitalu złapała sepsę,
teraz więc śpi - zawieszona dajmy na to
w nieokreślonej próżni,
a ja do niej ostrożnie wyciągam
smutną dłoń,
jakbym się bardziej bała,
że dzisiaj też mogłabym być podobnie
śmiertelna.

.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1