Prose

Florian Konrad


older other prose newer

19 february 2017

Chłodomorzec (cz.I)

Za drzwiami rosną pajęczyny. Kotary, w których zasypiają suche muszki, kruche fantazje, resztki dawno widzianych filmów. Przebłyski, utleniające się cienie, wypełzłe ze ścian potwory z gumowymi ślepiami, Baby Jagi i pluszowe misie. Świat z wieczorynek, kończący się tuż przed dziennikiem, bezbronny i sielankowy. Księżyc wpada do sadzawki. Srebrnookie ryby, łuski na szczęście. Bezgłośność.
Nad Pensjonatoricum rosną mdłe chmury. Czarna woda z zatopionymi piorunami. 
Wiatr wyje. Na korytarzu wyje telewizor. Zniczyzm, Narodowe Święto Ogólnomartyrologiczne, dojrzewa wśród szmerów, kroków, salw. 
Jutro eksploduje, dziesiątki butelek po piwie ,,Lechita", (siedem złotych za pięciopak) zmieszają się z biało- czerwonymi chorągiewkami. 
Orły z logo Nike, Pumy i Adidasa. 
...zakaz pedałowania... ...pod Twoją obronę uciekamy się... Wielka Polska Katolicka... swoją barkę pozostawiam... raz sierpem, raz młotem czerwoną... 
Słowa- papier-mâché, myśli- kolaże.  Opinie w nietrwałej walucie, poglądy za półdarmo, już za pięćdziesiąt groszy możesz stać się szczęśliwym posiadaczem narodowego radykalizmu. Antysemityzm jest nieco droższy, można wymienić na części do matiza.
Myśli na wagę, zbierz osiem, a weźmiesz udział w losowaniu aparatu bioptron. Gratis do wyboru- książka ,,Jak poznać Żyda", lub
zestaw noży firmy Zepter.
 Trzynasta rocznica wyemitowania ostatniej audycji w Radiu Maryja. Znicze pod pomnikami ojca Rudzyńskiego. 
Nieprawda, że się powiesił, gdy wyszło na jaw, że jest homoseksualistą. To lewacko- masońskie kłamstwa!
Kaszpirowski na zlecenie NKWD go zamordował! Telepatycznie zmusił do samobójstwa!
Taaa... jutro całe patriotyczne pieprzenie rozleje się po ulicach, będą burdy. A, pies  z nimi. Sieczka osobowości. 
Wędrująca świadomość, poza mózgiem, raz w nogach, raz pod prawą nerką. Nigdy jednak nie władają całym ciałem. Okruszki, świetlisty łupież, rozpadanie się na atomy, płatki. Dziś potrafią unieść głowę, jutro żaden nie będzie wiedział, jak się nazywa. Poglądy są przechodnie, zmieniają się wraz z pogodą. Często bijatyki kończą się, gdy wszyscy uczestnicy zdają sobie sprawę, że za chorobę nie mogą sobie przypomnieć, o co poszło, ani do jakiej partii aktualnie należą. Przyczyny zamieszek bywają błahe: ktoś pomylił się podczas śpiewania hymnu, wygląda na Araba, albo nie przeżegnał się przechodząc obok jednej z tysięcy kapliczek.
W głębi- bezideowość, wapienny szkielet obrośnięty ulotkami, transparentami.
Światopogląd otoczony starymi radiami, adapterami. Wiekowy, nakręcany mosiężną korbką dźwięk. Bulgot przemówień, ślina z parszywych ust. Fałszywe uśmieszki, chichot, głupcy dławiący się kiełbasą wyborczą. Aferzyści, łapówkarze i zwykłe polityczne kurwy, pudrowani, w perukach, ze sfałszowanymi metrykami, idą w pierwszym szeregu. Zakrwawione baretki, ordery przybite zardzewiałymi gwoździami do piersi, w których nie bije nawet najmniejsze serce.
Dalej hordy uzbrojonych w maczety i kije bejsbolowe dzikusów. Spreje zamiast języków. 
Na końcu plankton, popychane przez wiatr niedobitki dawno rozwiązanych partii, młodzieżówki satanistyczne, durnie ze Stronnictwa Przyjaciół Alkoholizmu, feministki, lesby, narkomani, gimnazjaliści, posiwiali hippisi. Ktoś niesie portret Dmowskiego, inny- Gomułki. 
Przemarsz przez i tak zakorkowane miasto, psiarnia ochraniająca motłoch, śpiewy patriotyczne, wreszcie- bijatyki.
Fruwające kosze na śmieci, kostka brukowa, znaki drogowe wyrywane z korzeniami. Witryny zmienione w stłuczkę szklaną. Kilometr dalej- festyn. Trzask łamanych plastikowych krzesełek, smród rozlanego piwska, dym z grilla. Na scenie cholera wie skąd wytrzaśnieci gruzińscy Cyganie próbują zaśpiewać ,,Gyöngyhajú lány." Tylko patrzeć, jak któryś zarobi w japę. 
Większości tych średnio cywilizowanych Polaków pierwotnych nie chodzi o nic, poza napruciem się, podżarciem hot-doga, daniem komuś w pysk. 
Ich fanatyzm jest tylko pozorny, za dwa pięćdziesiąt zjedliby legitymacje, zrzuciliby czerwone krawaty, podtarli się flagami. 
Płatni Zdrajcy, Pachołki Tabloidów, lepcy i dający się formować. Plastusie, burakożercy, ludzie- purée.
 
***
Szpilki grzęzną w gumoleum. Wyżłobienia, miękkie wkłuwanie się. 
Szur... szur... ktoś idzie z Ignaszewską. Na pewno stary i gruby. Tego jeszcze brakowało, dzielić salę z robiącym w pampersy, stęchłym truposzem. 
Drzwi otwierają się z niemiłosiernym skrzypieniem. Uderza woń lizolu, sali operacyjnej. I przede wszystkim: śmierci. Długiej, powolnej, fetor umierania w bólach. 
Śmierci przenoszonej, wrzodziejącej, niezdezynfekowanej. Zapach ogarniętego gangreną budynku, dymu ze spalarni, szarego mydła, więznącego w krtani krzyku, ropy pod bandażami, maści witaminowej. Zapach zabliźniania się. 
-Zajmij łóżko pod ścianą. A to jest pan de Nath. Florcio.
Odwracam niemrawo głowę. Ignaszewska znowu jest wypacykowana jak klaun. Pewnie pół pensji przepieprza na kosmetyki, a efekt jest gorzej, niż tragiczny. Radzieckie tirówy lepiej się malują. 
Tuż za nią wchodzi, a raczej wpełza... kuźwa mać! Dziewczyna! Niska, pryszczata, czarnowłosa. Oczy- dwie krople krwi. 
Czerwone, jak u albinoski. Porwane jeansy, trampki, sprana i rozciągnięta koszula w kratę. Na szyi ze sto wisiorków, koralików, amulecików, rzemyków. 
-On nie jest. Udaje, udaje!
Bądź grzeczna, Kamilciu. Trach. Zamknięte drzwi. Pył sypiący się z futryn, pękający tynk.
-Udajesz, udajesz.
-No, jasne. A ty nie? 






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1