22 february 2017
Gnil cz. IV.
IX. DeformacjankaByłaś moja pierwszą. Facetowi szalenie trudno jest się przyznać do braku doświadczenia w tych sprawach. To niemęskie, upokarzające, wręcz haniebne. Przynajmniej powinno takie być. Bo społeczeństwo w znacznej większości składa się z myślących stereotypami durniów. Zrobiliśmy ,,to" w samochodzie, potem na rozłamanej wersalce w ,,świątyni". I co niby się we mnie zmieniło? Będąc starym prawikiem czy nie- jestem tym samym człowiekiem. Nigdy nie robiłem problemu z przenoszonej cnoty, z bycia prawie trzydziestoletnim dziewiczkiem. Lecz gdybym tylko się rozgadał przed kimkolwiek, z miejsca zostałbym wyśmiany. Że pierdoła, nieudacznik, a może i krypto- gej. A już na pewno zatwardziały onanista.Ludzie nie zrozumieliby tej ambiwalencji, że mogę to robić, mogę nie. Że niczego tak naprawdę nie muszę, nie odczuwam maniakalnej potrzeby, konieczności znalezienia partnerki.I że jak ognia boję się ,,wpadki". Bo nienawidzę dzieci, w głębi serca rozumiem wszystkich tych pijanych, bądź naćpanych furiatów, o których z potępieniem grzmią Wiadomości. Kto wie, może gdybym został tatusiem mimo woli, dołączyłbym do grona zapłakanych misiów, co pobili ze skutkiem śmiertelnym, rzucili o ścianę lub o podłogę rozwrzeszczanym bachorem, doprowadzeni do szewskiej pasji dali o kilka klapsów za dużo, a poniewczasie, wytrzeźwiawszy ronią krokodyle łzy. Nie nad zabitym, bądź trwale okaleczonym małym potworem. Nad własnym, na zawsze zmarnowanym życiem.Zdaję sobie sprawę, jak okrutnie brzmią te słowa, jak nieludzka może się wydać taka postawa. Dlatego stawiałem sprawę jasno- żadnych dzieci. Nie chciałem grać w rosyjską ruletkę.Zanim cię poznałem chodziłem z jedną panną, czysto platonicznie. Magda, ,,Miss skoliozy" jak ją nazywałem w myślach. Miała plecy wygięte w parabolę. Podobno- jak twierdziła- to wina wybuchu elektrowni w Czarnobylu. Była wtedy ciążą. Znaczy w życiu płodowym. Prenatalna Magda zdeformowana przez eksplozję reaktora w ZSRR. Dziecko Czarnobyla, dziewczyna popromienna. Była dość miła. Kalectwo nie spowodowało u niej zgorzknienia. Nie jestem dysmorfofilem, nie lecę na zdeformowane dziewczyny. Nie podnieca mnie brzydota, hirsutyzm, czy łysienie plackowate, nie kręci brak kończyn. Całkiem sympatyczny charakter Magdy przesłonił mi ułomność, nie widziałem w niej pół- paralityczki, nie myślałem o niedającej się naprawić nawet operacyjnie serpentynie kręgosłupa, o plecach krzywych jak o Josepha Merricka, o pierwiastkach radioaktywnych, cząsteczkach w kształcie sierpa i młota, które wnikały w dopiero formujące się ciałko laski.Chodziliśmy ze sobą krótko, związek rozpadł się właściwie bez konkretnego powodu. Może zawinił mój strach przed seksem? Bóg nieistniejący, skarlały Bóg mi świadkiem, że bałem się ją uszkodzić! Przeklęty lęk przed ,,pójściem na całość", obawa, że zapomnę się i nieopatrznie zrobię krzywdę, coś strzyknie, łupnie w pofałdowanym ciele i biedaczka wyląduje na wózku inwalidzkim, lub do końca życia będzie leżeć jak kłoda skutecznie odbierał ochotę na amory. Nie odważyłem się na nic poza pocałunkami i lizaniem pomiędzy koślawymi nogami. Dobre i to. Namiastka. Mogłem być jej pierwszym. Cholerny tchórz nie odważył się zerwać kwiatka. Choć pewnie chciała. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym otwarcie, związek opierał się na półsłówkach, niedomówieniach. Z dnia na dzień staliśmy się sobie obcy. Schrzaniłem wszystko. Durne krępowanie się. Teraz, gdyby dane mi było cofnąć czas, nie wahałbym się ani chwili. Choćbym miał doprowadzić do nieszczęścia, rozłamać biedną Magdę na pół- byłbym z nią. Jak mężczyzna z kobietą. Świetnie, Edytko, jeszcze zarzuć darnią. Dziękuję. Oto dokonał się najświętszy z sakramentów. Wróć do swego domu. Porąb i spal maski. Koniec zabawy, Florek - Iskariota, samozwańczy prorok nie żyje. Zajmij się dziećmi. Wytrzeźwiej. Zobaczysz, za dwa- trzy tygodnie minie odurzenie. Zniszcz wszystko co związane ze mną.Cicho. Mam piasek w oczach i ustach. Tak diabelnie cicho. Nie ma w tym głębi. Zniszcz potwory, już nie są groźne. Spójrz- udowodniłem, że śmierć to bajka dla niegrzecznych dzieci, ślepych dorosłych. Jest tak samo zmyślona jak zmartwychwstanie, dusza, wszelkie bóstwa.Śmierć mieszka w krytej zardzewiałą blachą chacie, która płynie przez bezkresny ocean na grzbiecie olbrzymiego lewiatana, na skorupie żółwia. Gwiazdy to dziury w czarnym suknie. Nocne niebo poprzepalane papierosami. Słońce to wielki niedopałek, żarzący się pet. Zamknij powiek i zaciągnij się. Przyroda to paradoks, ściema, lodowato zimny upał. Oksymoron.Jestem dżinem z butelki bimbru, z gąsiora wina domowej roboty. Potrzyj szkło. Czuję smak ziemi, martwe wargi i język ze szramą pokrywa piach. Każde ziarenko jest niby pieprzyk na twojej buzi, meteoryt zatopiony we krwi. Czarne oczy to wypalone znicze na cmentarzu w B.X. LontMamy jeszcze tydzień. Usiłuję cię formować. Ukryliśmy się w próchnie, niczym korniki. Stara, zalana rosą chałupa jest jak bunkier. Telefony spłonęły w tico. Rodzice i dziewczynki martwią się. Mamusia od siedmiu boleści nie daje znaku życia. Odpisała na maila, żeby jej nie szukać, że jest cała, zdrowa i ma wszystko gdzieś. Zanik instynktu macierzyńskiego. Zostałaś zarażona samotnictwem, paskudną chorobą wrażliwców i idiotów. Symbioza: para wyznawców noża z maskami przyrośniętymi do twarzy. Dwoje fanów Edmunda T. marzy, by powielać jego zachowanie. Zafascynowani ohydą, zakochani w jego psychozach. Odczłowieczam cię, Edytko, wyzwalam najgorsze instynkty.Tu nas nie znajdą twoi bracia, policjanci węszący kto do ciężkiej cholery pod Maciejowicami spalił samochód. Wstęga Möbiusa, niczym krzywy kręgosłup Magdy. Sklejamy się. Pierwsza noc nieskończoności. Przeciąłem więzy. Ty, niczym balon wypełniony helem. Coraz wyżej, w ostre chmury. To nic, że prawdopodobnie poszatkują cię na tysiące kawałków. Nauczyliśmy się latać. Pokazałem, że to nic trudnego, tak rzucić się z dachu najwyższego budynku w Armalnowicach. Nie możemy przeżyć ani umrzeć. Lot ku ospale przesuwającym się po ulicy gwiazdom o chromowanych promieniach. Pod twardymi paznokciami, w wytrawionej alkoholem bliźnie, w śliniankach kłębią się zarazki. Narkotyki. Patrzysz w bezdenny tunel, głębokie źrenice. Rozpalam twoje węgle, tęczówki stają się przeźroczyste. Oglądam na nich slajdy, fotografie uliczek, po których nikt już nie chodzi, zaoranych stolic, tlących się Reichstagów.Stajesz się bezludna. Minęła gorączka złota, wydobyto je co do jednej grudki. Wypłukano spod skóry. Ludzie pakują się, ruszają w dalszą wędrówkę. Szukać pirytu, fałszywego szczęścia, grzebać się w glinie, przesiewać strumyki. Jesteś opuszczona. Pytam czy mogę. Pozwalasz.Żyletką dzielę język na pół. Odrzynam mity i podania od ordynarnych kłamstw. Udaję węża oplatającego twoje udo.XI. Po nic-Wieczór, kochanie. Trzymaj, należał do mojego ojca. Porządny, myśliwski majcher.Świetnie sprawdzał się podczas świniobicia. Jeszcze moment i ucieknę, mój duch wrośnie w płachty zawilgoconych tapet. Zygzaki to tajemne pismo. Nie ma szans, by odczytać choćby zdanie. Słowa rozmywa kolorowa pleśń.O co w tym chodzi? Kim tak naprawdę byłem? Wiejskim, domorosłym filozofem- dziwakiem z poważnymi odchyłami? Czemu kazałem ci oszaleć, odciąć głowę? Antyestetyka, trupizm, obsesja śmierci. Wymyśliłem bezsensowny kult, jedynym dogmatem było: wszystko jest ogniem. Pod czarną maską- kłęby dymu, mrowisko.Zginąłem ubrany w mozaikę, kalejdoskop piór, szkiełek i skrzydeł motyli. Serce przebite pawim piórem.Gdy się poznaliśmy byłem potulny jak baranek. Flor przeznaczony do uboju, zwierzątko rzeźne. Wystarczyło parę chwil spędzonych z tobą, bym zmienił się w bestię. Mr Hyde wystawił mordę. Czemu, czemu... W gruncie rzeczy to głupie pytanie. Myślałem, że będzie mniej bolało. Zero wyczucia, jakbyś kroiła schab. Trudno cię winić, mało kto, za wyjątkiem islamskich fundamentalistów ma doświadczenie w odcinaniu ludzkich głów.