Prose

Florian Konrad


older other prose newer

22 february 2017

Gnil cz. V. OSTATNIA

XII. Po cośMoże nie uwierzysz, ale ciągle potrafię śnić. Nie utraciłem tej umiejętności pomimo bycia nieco... ekhmmm... zdekompletowanym.Nadchodzi ranek, pora najpiękniejszych fantazji. Sam sobie opowiadam bajki. Są niczym dojrzałe owoce.Fale uderzają o ściany z suporeksu. Latarnia łamie się, przewraca. Pniak wygląda jak ukruszony ząb. Świetliste oko Stwórcy rozbija się we wzburzonej toni. Żarłoczne, wszystkożerne ryby zakłute spadłymi z wysokości odłamkami szkła. Soczewka stłuczona na ostre płaty, bursztynowe światło roztrzaskane o dno. Porażone prądem rozgwiazdy i ukwiały. Znów nie mam drogowskazu. Można iść, wrosnąć, przykleić się do dowolnego państwa, partii, idei. Dozwolone jest być nikim. Żeglować przed siebie na spotkanie sztormowi. Wiedzieć, że zostanie się pokonanym, zmiecionym. Dążyć do przegranej, wyczekiwać jej jak zbawienia. Zmarnowałem cię, Edytko, zostawiłem wewnątrz śmietnik, kompletną demolkę. I to jest piękne. Mój wkład w walkę z ... sama wiesz.Rozstroiłaś się, radyjko podłączone do aparatu ortodontycznego odbiera fale sprzed lat, poniewierające się w eterze od II Wojny Światowej płomienne przemówienia fuhrera, piosenki śpiewaczek, o których nikt już dziś nie pamięta, budzącą uśmiech politowania podniosłość Polskiej Kroniki Filmowej. I krzyk, nieludzki wręcz wrzask. Giną, ciągle błagają o litość. Przemijają pokolenia, a ich głos ciągle można usłyszeć. Nigdy nie wybrzmi. Cywile, więźniowie tajnych obozów, żołnierze w wyblakłych mundurach. Na chwilę przed egzekucją. W ich prośbach czuć woń gazu, ołowiu. Każdy z nich, dawno straconych i zapomnianych jest jak głód.  Niczym strach przed nieznanym. O tym nie dowiesz się z podręczników historii. To najlepsza lekcja. Przekaz ustny.Wśród potępieńczych jęków najwyraźniej słyszysz... moje milczenie. Przebija się przez mur ostrych, kłujących w uszy dźwięków. Łagodny, niosący ukojenie chłód rosy, majowej łąki usianej ziołami. Jestem uspokajającą ciszę, składam się z mleczy i dmuchawców. Ogień i swąd spalenizny tłumi rytualna maska.XIII. Biuro rzeczy znalezionychOjca wcale nie obeszło moje zniknięcie. Od wczoraj, klnąc na czym świat stoi szuka noża. Właściwe priorytety. Wie, chłopina, co jest naprawdę ważne.XIV. CzarnobylanieMam na ciebie pomysł. Stań się wariatką, kolorową, pomyloną grafomanką z burzą zmierzwionych włosów, w kożuchu noszonym niezależnie od pory roku na szlafroku  kwiaty, dokarmiającą psy- przybłędy niegroźną kukiełką, elementem armalnowickiego folkloru.Będziesz się utrzymywać z żebrania, za parę grozy stawiać pasjansa, wróżyć z kart tarota i herbacianych fusów, prostytuować z kim popadnie. Miasto zacznie obrastać tobą, jak- nie przymierzając- hieroglify tapet grzybem.W ciągu niecałego roku takiego cygańskiego życie osiwiejesz, aparat na zębach skoroduje. Przez brutalne plamy rdzy nie będzie nic słychać. Głosy ofiar wojen, które być może nigdy się nie wydarzyły, niewybudowanych krematoriów rozpuszczą się jak tabletka na kasa w szklance morskiej wody.Po latarni pozostanie kikut. Może kiedyś, za godzinę, wiek, czy w innej epoce, przyjedzie spychacz. Zburzy ruinę. Gruz- tyle pozostanie po nonsensownym kulcie, w który nie wiem jakim cudem udało mi się ciebie wciągnąć.Twardo stąpająca po ziemi pani w średnim wieku dała się omotać jak naiwna nastolatka. I to komu! Nie charyzmatycznemu guru, co ma gadane, prezencję i jest elokwentny. Samotnikowi z małej wiochy, zdziwaczałemu panu- dziewicy. I jak tu nie wierzyć w cuda?Stary ma kompletnie gdzieś, co się ze mną stało. Wsiąkam w wersalkę rozłamaną przez jakąś puszczalską, nastoletnią pannicę.Dochodzenie w sprawie spalonego tikacza wkrótce zostanie umorzone z powodu niewykrycia sprawcy. Trzydzieści pięć lat- i wystarczy. Od tej chwili nie masz wieku, jesteś poza starzeniem. Nieśmiertelna, Głupia Edyta Co Mieszka W Mercedesie- tak będą mówić o tobie złośliwe szczyle.Krzycz, bij, gdy cię zaczepią. Albo lepiej bądź ponad to, ignoruj. Unoś się kilka centymetrów nad ziemią. Codziennie przecinaj więzy.Zapomnij o dziewczynkach. Dzieci? Przecież nigdy nie założyłaś rodziny.Zakaźny szmergiel bierze swój początek w osiemdziesiątym szóstym, w stopionym rdzeniu kacapskiego reaktora. Przelazła na mnie deformacja Magdy. Przez język. Wariactwo weneryczne, które załapałem podczas jednego z niezliczonych lizanek. I puściłem w obieg, zaraziłem ciebie. Trójka mutantów cholernie dumnych ze swej odmienności: jeden jest milczeniem, innego powiesili w wiezieniu. Zakorkuj butelkę. Wyrzuć do śmietnika. Dżin przestał spełniać życzenia. Odwrócona gwiazdka blaknie.Nadchodzi burza, z ostrych jak żyletki chmur lunie błocko. Piach zacznie mi chrzęścić pod zębami






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1