26 february 2017
Idiotolatria cz.III
Sino-bordowa mgiełka RKFG owinęła się wokół niej. Trujący bluszcz z piekła rodem wpełzł do ust i nozdrzy. Wyroiły się liszki z prądu, blade świetliki. Pękły kokony i całe chmary przydymionego blasku wystrzeliły w powietrze. Tunel stał się wnętrzem szalonego mrowiska, ula pełnego sztucznych ogni, rozbitych świetlówek. Wpadłem w słowotok. Miałem ochotę kłamać, obojętnie na jaki temat. Byłem zrobiony z udawania, wiedzenia na manowce, jedną wielką blagą. Rozbełkotałem się, plotłem niestworzone historie, ściemniałem życiorysy, z ust wypadały tysiące bajek. Dokańczałem fantazję o Azjatkach na wszystkie możliwe sposoby. Czego myśmy nie robili! Przemierzaliśmy nieskończone Mordory, pustynie Gobi, błąkaliśmy się w amazońskich dżunglach, odmrażaliśmy dupy w śniegach Antarktydy. Piłem wino i absynt z czaszki Stalina, ledwie żywy Jelcyn robił za kelnera i polewał. Nasze były pałace, wille, bugatti veyrony. Świat to zdecydowanie za mało, żyło się tylko sto razy, z każdym nowym wcieleniem intensywniej.
Gadałem i gadałem kosmiczne pierdoły, a blask rósł. W końcu zacząłem się nim krztusić, język stanął kołkiem. Poczułem jak tatuaż z czortem przebija się spod skóry, odrywa się i odpada.
I wtedy zacząłem lewitować. No po prostu unosić się w górze jak pieprzony superman. Prąd walił granatowymi i zielonymi zygzakami, latały chrabąszcze, komety i ślepaki, a ja dokonywałem wniebowstąpienia! Znaczy się wylatywałem, byłem wynoszony na powierzchnię.
Nie potrzebowałem martwej dziewczyny. Mało kto potrzebuje. To był impuls, przebłysk myśli, zwykły ludzki odruch. Po prostu zrobiło mi się jej żal . Patrzyła na mnie tymi zielonymi oczami, a jej rude włosy rozpływały się na wszystkie strony. Widziałem kiedyś taki obraz martwej panny- ,,Ofelia". Jakiś angol namalował. No to ona wyglądała tak samo rozpaczliwie, jakby prosiła, aby z powrotem wepchnąć w nią duszę, obudzić z głębokiego snu, czarnego letargu. Złapałem ciało i przerzuciłem przez ramię, żeby nie zgniło do reszty w prądowym, ciemnym bajorku.
Nie zastanawiałem się, gdzie ją pochowam, ale każde miejsce było lepsze od zafajdanej, mrocznej kloaki. Bo im bardziej zbliżaliśmy się do ,,wyjścia", tym słabiej świeciło.
Ruiny są moje. Dostałem je od RKFG, by panować w zgliszczach, rządzić i dzielić popiół, wypalone karoserie, kości obrońców.
Na dymiącym kraterze, który kiedyś był Armalnowicami nie wyrośnie nawet zielsko.
Władam resztkami, niedojedzonym mięsem, cegłami z budynku więzienia, gdzie spędziłem pół młodości. Zwłoki dziewczyny coraz bardziej ciążą. Zaraz nadlecą przeklęte ,,szczurzyska". Czas spisać raport z rozpieprzonego miasta. Kolejne powstanie upadło.
Jestem królem popielnika, półtrupem uwięzionym w piecu krematoryjnym. Żywię się spalinami transporterów opancerzonych, piję dym i zagryzam szczątkami kapłanów. Nastał Hekatombizm, nowa era geologiczna. Ruda laska nie odrywa ode mnie wzroku. Z ust wypełzają jej kosarze. Każdy błyszczy innym odcieniem błękitu. Choć każdy kolor dla niej jest czarny. Choć jej spojrzenie utonęło w podziemnej sadzawce.
-Podziwiam twój kamienny spokój, mała. Na twoim miejscu dawno umarłbym ze strachu.- próbuję żartować.
XII.
Życie? A po co to komu? Niedługo pozbędę się niepotrzebnych rzeczy, wyrzucę śmieci do zsypu, odetnę worki z balastem. Chodźcie, pozwiedzamy zakamarki pamięci.
Noc jest czarna, z domieszką cynamonu, bez mleka. Noc zaparzona w glinianym kubku. Mdły neon Moulin Purple bełkocze, zamiast świecić. Przelewa się w nim siarkowodór i tanie wino. W tej dzielnicy spod najciemniejszej gwiazdy wszystko jest żałośnie tanie, krzykliwe, wyuzdane i wulgarne. Stolica tandety, campu, chorób wenerycznych, prostytutek i gangsterki. Mój ukochany lokal był esencją, skupiał całe szemrane towarzycho, wszystkie szlachetne, negatywne cechy występowały w nim w ilościach hurtowych. Przede wszystkim był to lokal pełen wszelkiej maści pedalstwa. I to w jakiś niepojęty sposób było w nim urocze. Traswestyci, transseksualiści, crossdresserzy, że o zwykłych homosiach nie wspomnę stanowili tysiącbarwną tęczę, wrzący kolorami koloryt lokalny. Każdego wieczoru z okolicy spływali alfonsi, dziwki, pomyleńcy, pospolite łotry, narkomani. Nim zaczynały się występy wszyscy byli w pestkę urżnięci i zamuleni dragami. Pstrokate wnętrza speluny gościły takie sławy jak Freddie Proton, Klaus Nommie, Jobriot, Girl George, czy ,,Święty" Johnson. Większość stałych bywalców miała AIDS, gruźlicę, czy poczciwego trypra. Na twarzach kwitły zapudrowane szankry, mięsaki Kasposiego, niejeden gość zakończył życie w kibelku, ze strzykawką herdewinu w żyle. Paru awanturników wykidajło nauczył fruwać. Leżeli potem w kałuży krwi i wymiocin z rozkwaszonymi pyskami, błagając, by jakaś dobra dusza zlitowała się i pomogła wstać. Na ogół jednak było spokojnie, mało komu odbijało w świątyni wypełnionej światłami, piórkami, szminką i grzechem panował wręcz domowy nastrój. Oczywiście jeśli jak dom można traktować podrzędny burdel.
Ja tak miałem od zawsze.
-,,Co, dziewczynko? Chcesz herdewulka?- Magda Dolor nachyliła się i wycharczała konspiracyjnym szeptem. Naprawdę nazywała się Rysiu Błasiak i nie potrafiła rozstać się z penisem. Temat przerobienia go na cipkę prędzej czy później pojawiał się w każdej rozmowie. Do znudzenia. Wiecznie coś stawało na przeszkodzie: a to koszty, a to strach przed narkozą (można się nie obudzić i zostać warzywem, skarbeńku!) . Najprawdopodobniej wcale nie chciała przechodzić ostatecznej metamorfozy, wolała lawirowanie pomiędzy dwiema płciami, bycie chłopo- babą, obojnakiem, kameleonem.
-A kiedyś nie chciałem? - szczerzę zęby i dopijam szklankę. Na scenę wychodzi francuski, zahifiony chłopaczek o zapadniętych policzkach i zaczyna śpiewać. Ma piękny głos. Piosenka przepełniona jest bólem, wręcz rozpaczą. Pożegnanie z życiem człowieka w ostatnim stadium nieuleczalnej choroby. Przegrywanie walki o świat.
Zasłuchuję się. Transica paple o dekoniunkturze w dilerce. Krach na rynku dragów, recesja gospodarcza. Czasy są niepewne i mało kogo stać, by porządnie przygrzać. Każdy woli inwestować w zapasy, lokować kapitał w zapasach suchego prowiantu (wykupili całe zupki chińskie, uwierzysz?), ludzie budują schrony, uciekają za granicę jak szczury. Nawet stara gwardia się wykrusza, najwierniejsi klienci- stojące nad grobem ćpuństwo bierze najwyżej połowę tego, co dawniej. A przecież powinno być inaczej- nadciąga wojna, więc trzeba zagłuszyć myśli o niej. Myśli o wszystkim.
-Daj trochę tego znieczulenia, kotku. Podratuję ci budżet. Taki dzień dobroci dla dzikich zwierząt- puszczam oko do Magdy.
W tym przybytku nikt nie kryje się z zażywaniem czegokolwiek. Wolno publicznie, przy wszystkich. Bycie niegrzecznym należy wręcz do dobrego tonu. Deliryczna kraina, zepsuta do szpiku kości dżungla, gdzie przetrwają najsilniejsi, lub najbardziej zeszmaceni. Wszyscy pomiędzy- normalni, szarzy zjadacze chleba i pasztetowej nie mają tu czego szukać. Na bank skończą marnie- pochlastani, lub obrobieni. Najczęściej jedno i drugie.
Zapalam papierosa i ładuję zielone. Całkiem zapruty Murzyn w krynolinie zatacza się i wpada na mnie. Igła omal się nie łamie.
Każę spierdalać, na co on bełkocze przeprosiny. Dolorka rechocze.
-Skąd go wytrzasnęli? Jest rewelacyjny- ruchem głowy wskazuję piosenkarza.
-Jakiś uliczny grajek. Wiesz, z gatunku włóczęgów dających dupy za hamburgera z maca. Liza wyhaczyła go na dworcu. Występuje za działkę, uwierzysz? Martin Solo nazywa się. Coś tam truł, że był poszedł kiedyś z samym Pitem Dohertym. Pewnie taka sama prawda jak to, że Mili był na orgii u...
-Judyta więcej nie przyjdzie po towar. Złoty strzał.
- O kurw... Kiedy?
-Dziś ją znaleźli. Skurwiały świat. Przecież ona chodziła jeszcze do szkoły... Problemy sercowe, chłopak nie odwzajemniał jej miłości i takie kwiatki. Durna gówniara. Nawet ją lubiłem.
Chłoptaś z gitarą schodzi ze sceny. Magda bierze go pod rękę i wręcz na siłę zaciąga do naszego stolika.
-Martuś, dziecko, poznaj Florka. Pana Florka.
Śpiewak niewyraźnie przedstawia się. Nie odrywa wzroku od mojego woreczka z herdewinem.
-Co, chciałbyś?
Nie jestem świnią, podaję strzykawkę.
-Honorarium za świetny występ.
Koleś rzuca się na suwenir jak głodny pies.