Prose

Florian Konrad


older other prose newer

11 december 2017

Abandonicum cz. III

Nigdy nie byłem przesadnie religijny, w ostatnich latach wręcz mógłbym określić siebie jako ateistę/ agnostyka/ półwierzącego, ale teraz, gdy zanikłem zupełnie - dostrzegam boga! Ma na imię Eryki jeździ świetlistym rydwanem marki DiMora, zaprzężonym w siedem lwów Judy, tyleż samo Hydr lernejskich, dziko erymanejskich i zwykłych, polskich tirówek. 
Jestem pracą i wyznawaniem, haruję by oddawać cześć i modlę się o więcej roboty. Im bardziej będzie zmęczone post - ja, tym większą chwałę ci odda, panie nad panami, który rodzisz sam siebie na horyzoncie (jeśli ktoś jeszcze nie skojarzył - to kryptocytat z filmu ,,Faraon". Ktokolwiek jeszcze czyta ten tekst?).
Sadomasofloryzm - technika relaksacyjna polegająca na odrzuceniu integralności, wrośnięciu w każde ziarenko piasku z osobna, skrajne rozproszenie się. Najwyższy poziom dezintegracji. 
 
VII. Strategia wygaszania
 
Pewien bogacz z zamorskiego kraju przywiózł maskę. Argentyna, Chile, Boliwia, Paragwaj - skąd mam do diaska wiedzieć z jakiego? Mało istotne.  Nie przerywajcie, bo zgubię wątek.
Co to ja... maska. Paskudna, okropna, z wykrzywionymi w grymasie obrzydzenia (do samej siebie?) wargami. I te oczy - żółte i zapadnięte. Tęczówki z zepsutych słońc, przeterminowanych gwiazd. Ciała niebieskie - zbuki.
Krezusidło zawiesiło drewnianą mordziakę nad kominkiem. Przychodzą znajomi, pytają, co to za ryj, z jakiej kultury, czy zakładał to szaman podczas obrzędów, czy też jest to do odpędzania duchów, wisiało na zewnątrz chaty, albo co?
Nasz koneser aborygeńszczyzny za każdym razem podaje inną wersję, zmyśla coraz bzdurniejsze historie.
Pewnego wieczoru podkłada do kominka. Gumofilce. Plastikowe butelki. Inne śmieci. Oblewa je benzyną, po czym rozsiada się w fotelu. Następuje samozapłon. Krezus patrzy, jak maska kruszy się od dymu i żaru, rozpada na kawałki, płaty, strzępy. 
Leżące na podłodze drzazgi zmieniają się w popiół. Tak po prostu, za sprawą czaru. 
W dwie - trzy minuty z wiszącej w salonie na poczesnym miejscu, afrykańskiej mordy zostaje kupa proszku.
Mężczyzna zbiera pęsetą ów czarny piach. Ziarnko do ziarnka, z namaszczeniem. Reszta życia schodzi mu na pieczołowitym odtwarzaniu szpetnej gęby. Odwzorowuje ślepia, rozdęte nozdrza, koślawe zębiska. 
Pracuje z benedyktyńską dokładnością, dzień w dzień, od świtu do zmierzchu. Takie specyficzne, niezwykle trudne puzzle. 
Dzień przed śmiercią, mając sto pięć lat, bogacz kończy dzieło. Patrzy zdumiony na efekt wieloletniej, żmudnej pracy. W jego zmętniałych oczach pojawiają się łzy. Nasz bohater pojmuje, co stracił. Nie może wydobyć z siebie głosu. 
Maska, teraz przedstawiająca piękną kobietę, znów zawisa nad kominkiem. 
Starzec nadaje jej imię Floria. Kwiat wyrasta na zgliszczach. Jest za późno, by założyć religię, w której uśmiech byłby najświętszym sakramentem. Można tylko zamknąć oczy, nie myśleć o następcach. 
Może będą rozrywać kwiat, płatek po płatku. Może któryś z wnuków będzie na tyle szalony, by kazać się pochować w masce.
 
 
VIII. Didaskalia, albo coś w ten deseń
 
Wskazówka dla potomnych: nie powtarzajcie nikomu bajeczki z poprzedniego rozdziału. 
Najlepiej spisać ja na czymś niepalnym i wrzucić do kominka. Co się wtedy stanie? Nic, przecież to tylko historyjka. W dodatku nie najmądrzejsza.
Ps 1. Żartowałem. Setki kilometrów stąd, w amazońskiej dżungli, odurzony ziołami starzec intonuje pieśń ofiarną. Jego, dotąd przyjazne, demony tym razem nie dadzą się przebłagać.
Ps 2. Karnawał w Wenecji. Każdy z uczestników zakłada rozgrzaną do białości maskę hańby.
Nie powiedzą o tym w Wiadomościach.
 
IX. Fryzjer Euriale. 
 
No i zahipnotyzował mnie, szmaciarz. Kaśkę, grubego Jarka też. Hubert z Tonim byli z nim w zmowie, pracowali z własnej woli.
Co za niewolniczy zapierdol! Wiele razy robiłem rzeczy wbrew sobie, najczęściej było to związane z chodzeniem do nielubianej szkoły, sprawdzianami, pisaniem rozprawek, dociekaniem co ten czy inny zmarły półtora wieku wcześniej w epoce protoromantyzmu, egzaltowany grafoman miał na myśli; w późniejszym wieku nałożek wymagał ode mnie ,,dopijania se", urzynania się w trupa, jeśli tylko rozpoczęło się (choćby jednoosobową!) biesiadę. 
W najczarniejszych snach nie śniło mi się, że ktoś rzuci na biednego i w miarę niegroźnego Florcia, taką spokojnotę, czar. 
Jak to w ogóle brzmi! Myślałem, ba, dałbym się pokroić, szedłbym o zakład z samym czortem, że magia wszelaka jest bujdą, wymysłem, że pan Twardowski, Faust na kogucie, Merlin Potter, wróżbici, astrologowie, hiromanci to ściema, kłamstwo, baja, osłoda nudnego realizmu, kolorowy kleks, oszustwo, rak na zdrowym organizmie, zwykłe mącenie w głowach.
A tu proszę, ni z gruchy ni z pietruchy pieprzony paniczyk okazuje się być najprawdziwszym... (magiem? to dobre określenie?).
Jak w kreskówkach! Nie wypowiadając zaklęć, bez żadnych ,,abra kadabra", w ogóle nie otwierając ust sprawił, że stały się ślepo posłuszne. Książę Igthorn z Gumisiów i trójka Toadiech, serio!
Ludzie, jak żeśmy się dali zmanipulować! Zesłanie na Kołymę, pobyt w hitlerowskim obozie koncentracyjnym to przy tym wakacje na pieprzonej Teneryfie!
Kilofami, za pomocą młotów, dłut, a bywało, że i gołymi rękoma roznosiliśmy w pył sarkofagi Rufenbrysterów. 
Kości, zmurszałe resztki trumien, ubrań, kilka razy nawet trafiła się nieźle zachowana mumia. 
Wszystko ładowaliśmy do płóciennych worów - i na grzbiecie, jak mrówki robotnice wynosiliśmy na zewnątrz. Co za harówa!
Galernicy XXI wieku, cierpiący męki Tantala w dodatku za niewinność. 
Gdy już, wypruci z sił, pokrwawieni, przypominający samobieżne ochłapy surowego mięsa, padaliśmy na pyski (Hubcio i Toni, jak się domyślacie - pracowali najmniej, w zasadzie jakby pro forma, od niechcenia, zgodnie z włęsowskim ,,nie chcem, ale muszem"), hipnotyzer zaordynował jeszcze więcej pracoterapii. 
Głodni, spragnieni, umierający ze zmęczenia mieliśmy skuwać posadzkę krypty. 
Nie przesłyszeliście się - wejście do korytarzy, w których miało się znajdować cholera wie co, może inny wymiar, druga, wyraźniejsza rzeczywistość, zostało zamurowane w nieznanym miejscu. 
Pieprzona Pszczółka Maja - jest gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie. Tajemnicę stryju Klaus zabrał ze sobą do urny. Taka zagwozdka dla bratanka, niech się trochę pogłowi, jeśli chce znaleźć upragnione COŚ.
I jak tu lubić Szwabów? Napadną cię zbrojnie, najadą kraj, albo zahipnotyzują. Nacja Houdinich, Hitlerów i szeptuch. Wysnuwam hipotezę, oczywiście niepoprawną politycznie, że każdy zły człowiek ma w sobie coś z Niemca, jakiekolwiek niewłaściwe za chowanie, przekroczenie norm obyczajowych, czy nawet byle rzucenie papierka na chodnik, beknięcie przy stole powinno się nazywać niemczeniem. 
Aż do tej pory nie miałem w sobie nic z ksenofoba. Nie jestem, jak większość ludzi, aż tak stary, by pamiętać czasy Wojny. Uważałem nawet, że przeszłość należałoby oddać w ręce historyków, minęło przecież tyle lat, prawie wszyscy bohaterowie tamtych wydarzeń od dawna są po drugiej stronie tęczy i pielęgnowanie urazów do zachodnich sąsiadów, podsycanie antagonizmów jest zwyczajnie głupie. Wydawało mi się, że trzeba oddzielać grubą kreska czasy pradziadków, przyszłość upatrywać w zjednoczeniu Europy.
Nieświadomy, skrajnie naiwny, niczym pijane dziecko we mgle, pragnąłem burzyć ściany, bawić się w dentystę - wyzwoliciela, co to wyrywa murom zęby krat, oczywiście bez znieczulenia.
Bajkorzeczywistość zweryfikowała mój (przyznacie - niedojrzały) światopogląd. Wystawiłem głowę z piaskownicy i rozejrzałem się.
Magia istnieje, nie jest zjawiskiem nadprzyrodzonym, a co najwyżej słabo poznanym i umieją się nią posługiwać jedynie nieliczni, wtajemniczeni.
Powinniśmy jako naród być monolitem, jednością. Sąsiad twój wróg! Należy reaktywować husarię, Ak, Legiony Polskie we Włoszech, w Azerbejdżanie, Legiony Polskie na Antarktydzie. Skrzydła na zbroje, Szczerbce w dłonie! Nie będzie byle kto pluł nam w twarz, ni gówniarzy nam germanił!Orężna stanie ekipa nasza, wróg nie przekroczy granic!
Oczywiście posłuszni niczym cielęta idące na rzeź, niemal łamiąc resztki rąk, obdzierając z mięsa i ścięgien to, co do niedawna było palcami, wypruwając pozostałości żył, rozkruszyliśmy dwudziestocentymetrową warstwę betonu. Tyrając niemal w egipskich ciemnościach, w końcu - po omacku. 
Zobaczcie - jak silny był czar, a jak słaba nasza wola! Zero instynktu samozachowawczego!
Dobra, nie będę biadolić, każdego idzie złamać, jak nie torturami, to poprzez mentalny atak hakerski.
Nie spodziewasz się człowieku, jeb! - i leżysz na gruzowisku ze świadomością, że jakiś cwany gapa właśnie cię wydymał, rozprułeś się i wydałeś innych partyzantów., albo za frajer postawiłeś innemu kolesiowi dom, oddając przy tym całe oszczędności.
Szakale w kozich skórach, likaony zakładające togi, garnitury, sutanny. 
Jak dociekniesz, kto posiadł umiejętność wnikania w myśli i właśnie się z ciebie w duchu śmieje, albo cię przeklina?
Załóż hełm, zbroję, na nią - batyskaf, taki sprzed wieku. Potem obmuruj się, najlepiej cegłami. 
Co prawda będzie ci ciężko chodzić, ale to nic w porównaniu z byciem pariasem, zniewoleniem przez byle dupka. 
Musisz być jak skała, której bramy piekielne nie przemogą. Tu est another brick in the wall, w ścianie odgradzającej drapieżniki od stad Bogu ducha winnych trawożerców, dzieci o umysłach prostych i czystych. Broń ich, siebie, morduj zło.
No już, bagnet na broń, kosy na sztorc! Wsiadaj do humvee i jedź na patrol.
Okej, może być cinquecento. Przyda się byle kozik, widelec, cokolwiek do obrony. Choćby przyszło polec w boju - nie należy tracić hartu ducha! 
Potwory o wężach zamiast włosów, dwulicowe kreatury z rozdwojonymi ozorami muszą obejść się smakiem. Wolniśmy i wolni pomrzemy! Flor będzie nam hetmanił
...coś bredzę.
 
X. Berek z Minotaurem. 
Jak nietrudno się domyślić, właz był zamurowany w najmniej spodziewanym miejscu - pod zwaliskiem kamieni, niedaleko ściany. A my, durnie, czort wie po co, wypruwając flaki, wychlapując krwi ostatnią kroplę z żył, rozwaliliśmy posadzkę, sarkofagi, połamaliśmy (ku rozpaczy Toniego, który chciał je wykorzystać w swoich pracach z gatunku taksydermii kryptozoologicznej) szarosmutne mumie gruppenführerów wielkich koronnych. 
Eryk początkowo patrzył na to spode łba, jakby ścierały się w nim uczucia smutku, nostalgii, bezsilnej złości (jak mus to mus)ale i ekscytacji. Sam przecież zainicjował roboty rozbiórkowe, więc trudno by miał, faraon cholerny, pretensje do niewolników, że mu krypteńkę rodową zniszczyli. Wszak chcącemu nie dzieje się krzywda. 
Pierwszy zlazł Hubcio. Chyba, byłem tak zmordowany, że ledwie widziałem na oczy. A i ze światłem nie było zajebiście - panicz (sic!) skombinował jakieś starożytne świece, chyba gromnice. Takie same, o których opowiadał... opowiadałem? Ja? Kaśka? Hipnoza uszkodziła mi pamięć, czy co?
Wpełzają, pełni obaw. Dziwne, że nie kazali swoim marionetkom iść przodem, łaskawie pozwolili nam, zmaltretowanym zabawkom, leżeć pokotem na gruzach sarkofagu grafa Klaudyna von Rufebrystera.
Wiecie- będąc poddanym działaniu czarów nie mogłem mówić. Ani słowa, cement w ustach (po co zombiakowi gadka, zwierzęta pociągowe tez nie mówią).
Ledwie byłem w stanie unieść głowę. Tuż obok dogorywał grubas. W ciągu tygodnia, bo mniej więcej tyle, bez zjedzenia choćby łyżki zupy, wypicia kropli wody tyraliśmy na sukinsynów, chudł prawie połowę swojej masy. Rewelacyjna dieta - hipnotyczny zapierdziel.
Procesja trzech nabzdyczonych gnojków schodzi do podziemi podziemi. Nastaje grobowa cisza. Nie słychać nawet arcyirytującego chrzęstu trybów i sprężyn. Właścicielka pasa leży w resztkach jakiejś bogato wyornamentowanej trumny i ciężko dyszy. Cisza. Wdech. Cisza. Wydech. Jakby światło walczyło z ciemnością, na dno szedł okręt pełen błyszczących koralików. Wyburzał się, by łapczywie zaczerpnąć powietrza i znów tonął. 
Z niemałym trudem dźwigam się. Czar jakby ustępował. 
,,No już, do pionu, Florek! E - ep!"
Podchodzę krokiem paralityka. Guzik widać, trzeba przyświecić sobie zapalniczką. Cały tydzień nawet nie myślałem o jaraniu szlugów. Zaczynam odczuwać głód nikotynowy. Ale ciul z nim.
Kasia wygląda uroczo: leży pośród kości, zetlałych strzępków jedwabiu, pukli niemieckiej hrabiny - padliny. Drzemie, zmęczona do granic wytrzymałości.
Kasieńka Lipsk - narzędzie górnicze, wyjątkowo wytrzymały kilof, Izaura opętana przez pazernego czarnoksiężnika, królewna na ziarnku z metalu. Laska z wrośniętym trybikiem.
- Śpij, odpoczywaj. Zdejmę ci to - szepczę rozpinając jej porwane dżinsy. Wtem - aż mnie odrzuca. Czegoś takiego nie widziałem jak żyję. Wierzcie mi na słowo - wy też nie.
Uda, biodra dziewczyny oplecione były barchanowo - blaszaną siateczką. Linki, druciki i - co najśmieszniejsze, a zarazem budzące największe przerażenie i odrazę - ostrza i kolce.
Nie przesłyszeliście się przez papier, tak jak napisałem - kłujące jak diabli szpile, żyleteczki, brzytewki.
Zadaniem owej - przyznacie - schizolskiej konstrukcji było mechaniczne zapobieganie kontaktom seksualnym. Nawet najbardziej napalony zalotnik nie miałby szans kochać się z panienką - jeżem, dziewczyną bardziej przypominającą kaktusa, niż istotę ludzką.
Rozglądam się. Szpadel. Dobre i to. Wkładam metalową część pod zwój kolczasty.
Kasia mruczy przez sen. Naciskam. Powoli, ostrożnieńko...
Brzdęk! Ting! - odlatują koła zębate, igły wystrzeliwują w powietrze. ,,Nosicielka" zrywa się jak oparzona, z obłędem w oczach. Wrzeszczy, trudno zrozumieć co. Ale domyślam się, ze nie są to pochwały. 
Idiota! byłem za mało ostrożny, podważyłem parę żyletek nie orientując się, ze tym samym kilka następnych rozcina lasce skórę. 
- Ciiii - staram się uspokoić krzykaczkę.
- Jak to ściągnąć? Pomóż, do diabła, bo zardzewiejesz całkiem i żaden facet cię nie zechce.
- O, tu jest guziczek - Kaśka dotyka ledwie widocznego przycisku. W jednej chwili cała krępująca ją sieć noży, drucisk i szpikulców spada na ziemię.
Tak już jest z laskami, trzeba wiedzieć gdzie dotknąć, aby było dobrze; w przeciwnym wypadku może skończyć się katastrofą.
Uprawialiście kiedyś seks w trumnie? Durne, retoryczne pytanie. A ja tak.
Odgarnąłem nieco szawbskie żebra, piszczele, cisnąłem w ciemność pozbawioną żuchwy czaszkę błękitnokrwistej szkopki.
Spytacie o wrażenia? Opowieści z krypty? Zero, null, nic nie kojarzę. Może było mi dobre, przeciętnie, albo całkiem do bani. Sflaczałe szare komórki wyłączyły się na dłuższą chwilę.
Było coś, było. Nie leżeliśmy z Kasią jak dwa wykastrowane trupy, o nie! Ale w pamięć nie zapadł ani jeden szczegół, poza jednym - robieniem czegoś niegrzecznego, rozbisurmanienia.
Pacynki zlazły z łapsk Eryka i dokazują. 
W sekrecie powiem, że w zasadzie też tak chcę.  
Proszę - obejdźcie się ze mną w ten sposób - pogrzebcie w lochu, we w miarę odpornej na gnicie trumience, nie musi być wypasiona jak te Rufenbrysterów, zadowolę się budżetową wersją. Odczekajcie parę stuleci. I niech wasi prawnukowie wyrzucą moje truchło. 
Mają się tam kochać, najlepiej parę razy dziennie. Jedni wyłażą, drudzy wchodzą do poflorkowej skrzyni. Proszę... Zrobicie to dla waszego bajkopisarza? 
Jemu będzie wsio ryba - ucieszy się patrząc z góry (niepotrzebne skreślić).
Tymczasowy zanik, dwoje ostatnich mieszkańców planety Ziemia zastanawia się, czy opłaca się wrócić do świata żywych. Rozważają wszelkie ewentualności, za i przeciw.
Reinkarnacja? Całkowity rozpad?
Pomyśli się, pomyśli... Niełatwo podjąć tak ważką decyzję. Konsekwencje złego wyboru będzie się przecież ponosić przez resztę... nieważne. 
Pomilczmy przez moment. Póki w obojgu nas płynie prąd. Przez labirynt ciągnie się drucik. 
Nie dotykaj, Kasiu, to grozi. Jutro powiem - czym.
 
XI. Zgrywanie dzikusów
 
Dwie hebanowe maski zawieszone na przeciwległych ścianach salonu. 
Kobieca, większa i uśmiechnięta - nad kominkiem. Kilka razy w miesiącu nasiąka dymem, wypełnia ją żar. 
Mężczyzna to jeden grymas,  mysz krzywiąca się w szarym kącie. Czego się brzydzi?
Oto oni - rodzice, prawodawcy, założyciele, wyrzeźbieni na wzór i podobieństwo ostatniego z ludzi, samotnego cyklopa, który zapomniał już, czym jest zmysł wzroku; przestał udawać, że istnieje coś poza nim i zrósł się ze szczątkami komputera. A może został przez nie pożarty? 
Kto zgadnie?
 
XII. Włóczka Ariadny, albo o pożyczaniu mitów
 
Z błogostanu wyrwał nas gardłowy szept. I szuranie. Dwa trudne do zniesienia dźwięki potęgowane przez echo krypty. 
- Khwhewhe - szeptał ktoś głosem Himilsbacha sunąc po gruzach posadzki. Nie odrywał przy tym stóp. 
Pomimo nieludzkiego zmęczenia, podnieśliśmy głowy. 
Z podpodziemnych czeluści gramolił się Toni, domorosły wypychacz maszkar. Sam wyglądający jak maszkara: kompletnie roztrzęsiony, siwy jak gołąbek, z obłędem w oczach. 
Drżał jak epileptyk podczas silnego ataku.
-..łbił nas... ubiełeśmy... - jęczało to, co jeszcze pół godziny temu było żądnym łatwego zarobku, chciwym cwaniakiem.
Śmiertelnie przestraszony nadzorca niewolników. master of puppets sprowadzony do parteru. Nawet niżej, dwie kondygnacje pod piwnicami.
Grubasek, wygadany w czasach przedhipnotyzerskich, nie zwraca uwagi na dziwo. Trudno mu się dziwić (Jezu - jąkam się! To ze stresu i ogólnie fatalnego samopoczucia) - patrzy niewidzącymi oczami w sufit. Nie żyje od dobrych paru godzin. 
 
 
 






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1