5 january 2018
Zmysły zewnętrzne (cz.I.)
"akt kopulacji i członki weń zaangażowane są tak brzydkie, że ludzka rasa by wymarła, gdyby nie twarze i ozdoby aktorów oraz popędy go podtrzymujące."- Leonardo da Vinci.
I. Pendrive stróż
Oto jestem ja - dziecko, konsjerż, pan twojej kulawej pamięci. Zawiaduję ruchem, byś nie zgubił się w odmętach nieprawd, bzdur i przeinaczeń, jakie sobie codziennie serwujesz. To dzięki mnie umiesz mówić, znasz rozkład domu, potrafisz się podpisać i wiesz, że dwa plus siedem nie wynosi osiemset jedenaście.
Wyrastam z twoich manii, obsesji, sprowadzam srebrzyste pociągi na właściwe tory. Sprawiłem, że nie zostałeś wykolejeńcem, piastujesz jedynie mało zaszczytną funkcję łamagi, odludka.
Więżę w sobie zdjęcia obu twych kochanek, ponad tysiąc fotek ruder, okolicznej przyrody, selfików.
No i rzecz jasna- wiersze i prozę, wszystko, co do tej pory napisałeś.
Całe hektary pikseli, sadzawki liter, równie nieistotnych, co godnych pożałowania, tak samo świętych, jak i wołających o pomstę do piekła utworów.
Steruję tobą, głupku, z szuflady.
Tak, tak – nie na odwrót, to ty jesteś niewolnikiem, ślepym sługuskiem poddanym mojej woli. Wodzę cię na pokuszenie. Śledzisz ze mną i na moje życzenie, opuszczone domy (w okolicznych wsiach są ich całe gniazda, mnożą się, wymarłe budynki, można by rzec – jak króliki; choć to nieco nekrorództwo). I trach!- fleszem, zamykasz je w zdjęciach. Mogą teraz uciekać do woli w upragnioną nicość, walić się na wszystkie strony. Masz, pardon- mamy je w sobie. Na wieczność i po nic. By utrwalić rozpad, oprawić stęchliznę w ramki.
Karm i wielb, a w podzięce będę ci prostować życiorys, gumką – myszką ścierać atramentowe kleksy. Niczym rozkapryszony brzdąc domagam się uwagi – zabawiaj pupilka, wklejaj mu nowe zdjątka.
Oto jestem – twoje odbicie w szklanych drzwiczkach meblościanki, testament nagryzmolony parafiną pośród kompletnych ciemności, nocy tak wielkiej i wszechogarniającej, czerni, co odbiera wszelką logikę, miażdży i odurza do tego stopnia, że nie sposób wiedzieć nazajutrz, co się zapisało, komu daruje się w spadku półkę rękopisów, a kto stanie się szczęśliwym posiadaczem zegarka made in Hongkong.
Kochaj, Florku, bo gdy zniknę – zgubisz się próbując załatwić coś w urzędzie, albo przedstawiając się, zaplączesz we własne, skołtunione personalia i wyrżniesz pustą głową w kant stolika, trotuar.
Moja niebieska dioda to latarnia. Ten tekst jest sztormem. Nadchodzącej nocy Titanic, po ponad stu latach, wypłynie na powierzchnię.
Jedyny raz w życiu będziesz trzymać ster. Pożeglujesz przez wszystkie krajobrazy z fotek. Na stracenie i odkupienie w jednym. I nie będzie żadnego ,,potem” – bo kogóż obchodzi, czy łajba wywali się na bok jak przerdzewiała na wskroś Costa Concordia, czy dopłynie do szczęśliwego portu? Liczy się walka, trwanie na powierzchni, nie dawanie się bałwanom. Reszta to jedynie pomniki, których twarze porastają ukwiały, to sprawy zatopione na wieki wieków w kałużach, to ,,amen” dobiegające z głębin. Płyń, nikt nie wołał.
Ja wrosnę w pozostałe gracięta z szuflady, zespolę się z armią długopisów, baterii ,,paluszków”.
Pamięć to kolorofon, lampa światłowodowa. Myśli są zajączkami na suficie sali balowej. Bez moich rad nie umiałbyś tańczyć.
A po co komu podpierający ściany safanduła we fraku z przetartymi łokciami, zbieracz niewywołanych zdjęć, kolekcjoner ułamków niewłaściwych?
W łeb – i do piachu, jak mawiają weterynarze.
II. Anatidaefobia
Zmyślony strach: jesteś obserwowany przez ptaszysko.
Ale to nie pelikan, ani kaczka. Tym bardziej nie orzeł. Z godła gapi się rozjechany ptak, biały niczym flaga oznaczająca poddanie się. Załamuje skrzydła patrząc na drugą Rzeczpospolitą Mosińską, państewko istniejące ledwie pięć dni. Kruk o piórach utytłanych węglem, czerń wyzierająca z głębszej czerni. Blask, z którego powstaje arktyczna biel.
Jesteśmy uwięzieni w folii bąbelkowej, która wysysa powietrze ze świata. Powstają guzy. Niedługo nie będzie czym oddychać.
Pstryk! Rozgnieć mnie, mój kokon, a uwolnisz choćby haust tlenu.
Ech, kończy się mój mały, coraz bardziej przezroczysty światek. Właśnie zapadł na Morbus Bleuleri.
Parę lat temu istniała w jego sercu wysepka Anita, ale bardzo szybko została ominięta. (Tak, to możliwe - mijasz jakąś rzecz i ona zanika.) Można by rzec: wyleczyłem moją podskórną planetę z tego choróbska I byłem sam, sam, sam; aż coś wyrwało mnie w kosmos, przyciągnęło do siebie. To kraina Ewa, bajkowa i półiluzoryczna, planeta bajek. Czuję już nie motylki, ale pterodaktyle w brzuchu.
Tik - tak- cyka gigantyczny zegar ze strusiem zamiast kukułki.
Kończy się czas trwania wirtualnej bzdury, którą wyjątkowo nierozważnie nazwano mianem świata, umierają idee. Zostajesz ty, Ewuniu. Kompletna perwersja: pięćdziesiąt naszych twarzy odbija się w chmurach. Żadna w szarości.
W agonii wszystkich logik deklamuję ci wierszyk Dylana Thomasa, oczywiście z pamięci. To tekst o tobie i wyłącznie dla ciebie, jeśli, czytelniku, nie jesteś Ewą K. - odłóż go, spal, zniszcz, a potem się powieś. Zakazuję ci żyć, bo każdym oddechem, pojedyńczym uderzeniem serca, chwilą, naruszyłęś moje sacrum.
Nie wiem, gdzie znalazłeś rękopis - w szufladzie biurka, czy w pudle na szafie (obstawiam drugą opcję - tam spoczywa więksość moich próz).
Nieważne. Czytasz to i jednocześnie eksplorujesz mój umysł. Wdarłeś, wżarłeś się w myśli jeszcze nieużywanego narratora (,,are you dead yet" - pyta z głośnikóW Alexi Aliho. Pogłaśniam).
Nie wyrzucam cię, po prostu nieśmiało pragnę zauważyć, że lepiej byłoby, gdybyś nie żył. Tylko i aż tyle; nic wielkiego, prawda?
III. Anturaż
Przykazania Kościoła Flo:
I. Te słowa kieruje do ciebie kłamca, blagier, człowiek omylny, szary i niewyróżniający się z tłumu. Obywatel Państwa Motłochu. Nie wierz mi, cokolwiek napiszę, każdy wyraz może być i najprawdopodobniej jest zwyczajną nieprawdą. Każde zdanie wymaga kilkukrotnej weryfikacji. Ba, myślę wręcz, że nieskończonemu podważaniu. Sprawdzaj je, Użytkowniku, niezliczoną ilość razy, czytaj wspak, z góry na dół i po przekątnej, drąż, analizuj. Może odkryjesz dwunaste dno, odczytasz sens tak głęboko ukryty, że wręcz nierzeczywisty, antysens, z moich prostych słów ułożysz skomplikowany system filozoficzny, twój i tylko twój, zrośnięty z osobą Autora niby syjamski bliźniak. Kop, wertuj, krusz skały. W większosci książek kryją się tropy. Najczęściej towskazówki prowadzące Użytkowników w jedno miejsce. Odkryj je i zniszcz. Albo ocal, pokryj złotem wewnątrzgłowy. Namaluj ów pejzaż używając doamentowych farb. Mi nie wierz, nie warto, za tą kartką kryje się mgła, z moich słó wycieka nie najczystsza woda. Źródło, do którego chcę cię zaprowadzić leży o wiele głębiej. To pewność, że nie ma żadnego źródła, świat cały jest pozbawiony kropli wody. Więc nie myśl o kąpieli, zwilżeniu ust w przeczystym zdroju. Bo umrzesz z pragnienia.
II. Boga, bogów, bóstw wszelakich nie ma, nie było i nigdy nie będzie - to niepodważalny i niezaprzeczalny fakt. Koniec, kropka, bez dyskusji. Nie mam zamiaru wdawać się w polemikę z osobami twierdzącymi, że dwa plus dwa wynosi osiemdziesiąt pięć. Nie da się zamordować kogoś, kto nigdy nie istniał, żył w powszechnej świadomości i nic poza tym. Zatem pa, rozwiejcie się, zmyślone postaci. Odbieram wam prawo do obrony. Nie krzyczcie, tupcie. Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia. Jesteście zmyśleni i przez to godni pożałowania. Nawet najpotężniejszy pan i stwórca świata całego znaczy mniej niż dym, mrówka, obłok. Biedne, smutne postaci, łapczywie pchające się na nieboskłon, walczące o prawo do bycia realnymi. Siedzicie w wiecznej poczekalni. Drzwi pozostają zamknięte, pomimo milionów, ba- miliardów zdartych na przestrzeni lat gardeł, setek tysięcy chwil strawionych na modlitwach przez usilnie, rozpaczliwie próbujących was wywołać spirytystów. Pa, nie istniejcie dalej. Ja wam nie otworzę.
III. Posprzątaj głowę z dogmatów, filozofii, wielkich idei. Jedyne, czemu warto służyć, oddać się bez reszty, to sztuka. Albo chodzenie na spacery. Wybieraj.
IV. To nie sa dogmaty, to nie religia, sekta, masoneria, inny szajs mający na celu zniewolenie umysłu.
V. To religia, masoneria, dogmaty, system majacy za zadanie otwarcie umysłu. Spójrzcie w trójkątne oko zmyślonego boga ze sklejki, poliuretanowego herosa. Największym z filozofów jest ten, kto nigdy nie napisał, nie wypowiedział ani słowa.
VI. Idee dogorywają na dnie kubła. Jakie to piękne!
Vii. Zrywam wszystko. I lecimy. Pod nami - morze głów, kłębiące się hordy wyimaginowanych stworzycieli. Gramy na nosie. Marsz pogrzebowy. One - wygrażają pięściami, szczerzą żółte zębiska. Nikogo nie ma pod nami, ale nie patrz w dół, bo cię pochwyci i zje. Bój się wilka złego z wnętrza głowy. Jest tam, czyha w głębi lasu.
VIII. Żeby tak w gali KSW walczyć z samym sobą! Żaden chwyt nie byłby dozwolony. - co wyczytasz z poprzedniego zdania? No właśnie, tak myślałem. Ten tekst jest krajobrazem. Po burzy, wojnie, po przejściu wielkiego NIC. Niesie niewiele z sobą. Morze Spokoju przepływa, burzy się. Rzeka Grawitacji szumuje, niczym odkorkowany szampan.
IX. Stań się wyznawcą białych kart, plansz, czytaj jedynie gazety o niezadrukowanych stronicach. W ten sposób ochronisz się przed wszelakimi, często zgubnymi wpływami.
X. Niech twoim mottem będzie ,,nie warto". Oprzyj plan życia na owych dwóch słowach. Próbować należy wyłącznie (...)