25 january 2014
Deseczka
- Byłam u spowiedzi. Ksiądz powiedział, że każdy ma swój krzyż, który powinien dźwigać. I dał za przykład cierpienie naszego Papieża... - pani Jola ukradkem ociera łzy z zaróżowionej buzi. Ma podbite oko, przecięty łuk brwiowy, ale założyła okulary. Widać po rysach, że kiedyś musiała być piękną kobietą. Podaję jej komputerowy wydruk z adresem psychologa i namiary na Niebieską Linię. Nie wiem, co jeszcze mogłabym zrobić. Nie wiem, dlaczego akurat przede mną się otworzyła. I wiem, że to nic nie da. Drań bije ją od trzydziestu lat i nie wierzę w cudowną przemianę, a pani Jola nie wygląda na osobę, która miałaby w sobie tyle sił, żeby odejść. Mówi mi, że nigdy nie wezwała policji.
Od pięciu lat prowadzę osiedlowy sklep. To niewielka dzielnica domków, często zamieszkanych przez rodziny wielopokoleniowe. Wydawało mi się, że znam dobrze większość mieszkańców, zwłaszcza po pakamerowych kawkach z tutejszą listonoszką. Nigdy bym nie przypuszczała, że ten inżynier tak traktuje żonę.
- Nasz Pan Deseczka? Toż to siła spokoju, poczciwina złamany przez los. Nie wierzę - ale listonoszka nie dawała za wygraną.
- Jak się bydle mordercą urodzi, to świętym nie zdechnie. Siedział naście lat za morderstwo? Siedział. I teraz na tej desce kolejne wysiedział. Mówią, że dla pieniędzy zabił, no bo innego motywu mieć nie mógł - byłam wdzięczna, że pani Basia sparafrazowała kanarka, co przy nieskrywanym pobudzeniu było wielkim aktem powściągliwości z jej strony. Listonoszka jest znana z temperamentu. Za "brak kultury osobistej" dostała kiedyś naganę i polecieli po premii. Potrafi rzucić mięsem, a i łobuziakom zasadzić kopniaka, kiedy próbują majstrować przy jej służbowym rowerze.
II
- Dlaczego pani do mnie przyszła?
- Nie wiem.
- Ciekawość, co?
- Nie, panie Deseczka. Przepraszam, ale jak pan ma na imię?
- Marian. Mamcia była bardzo bogobojną osobą, stąd takie dała. Nie zna pani moich danych, a załatwiła odwiedziny?
- Mój brat załatwił. Wszystko działo się tak szybko. Jestem tu troszkę nieformalnie. Zupełnie nieformalnie. Nie miałam czasu dopytywać. Brat chyba wymienił, ale nawet nie pomyślałam, żeby zapamiętać.
Nie jadł, tylko skubał. To na szczęście nie te czasy, żeby głodzili, ale rarytasów pewnie też nie dają. Ucieszył się chyba tylko z papierosów. Poszłam z nim do palarni. Poczęstował i wtedy zauważyłam, że ręce trzęsą mu się jeszcze bardziej, niż przy stole. Poczułam się nieswojo, co tu kryć, trochę się go bałam. Palenie rzuciłam rok temu, ale zapaliłam z nim, a później nastała długa cisza.
- Piszę - zagaił.
- Co pan pisze?
- Takie tam. Teksty.
- Aha. Pewnie pamiętniki?
- Powiedzmy, chociaż niezupełnie.
- Tutaj też pan pisze?
- Nie. Tu im niczego nie powiem i nie napiszę.
- Po obserwacji może czekać pana powrót do więzienia. Proces... Ma pan adwokata?
- Mam i nie mam. Nie gadam z nim i gadał nie będę - patrzył w okno, a ja dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego oczy. Piękne, stalowe i takie czyste. W odróżnieniu do rąk emanowały stoickim spokojem.
III
Pogrzeb inżyniera odbył się z wielką pompą. Proboszcz koncelebrował mszę żałobną razem z wikarym. Pięknie mówili, dużo i z przejęciem. Grała strażacka orkiestra, pewnie dlatego, że brat zmarłego jest komendantem. Pani Jola nie płakała, ale była bardzo blada. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na parkingu, kiedy wsiadała z synami do samochodu. Nawet przetrzymała mnie wzrokiem. Mogłabym przysiąc, że się do mnie uśmiechnęła. I jej oczy, które na moment zaiskrzyły jakimś radosnym blaskiem. Speszyłam się, cała sytuacja wydała mi się wielce niestosowna. Zresztą nie wiem. Nie wiem, może mi się po prostu zdawało?
- I dobrze się stało. Chuj z nim. My, podatnicy tylko zaoszczędziliśmy, a sprawiedliwości stało się zadość. Taki człowiek, taki szlachetny i słyszała pani, ile parafii pomagał? A jaki skromny, nikt nic nie wiedział. Dopiero na mszy proboszcz oddał szacunek za te znaczące datki, dzięki którym dzieci z biednych rodzin mogły jeździć na kolonie i zimowiska. Serce na dłoni, a ta recydywa, ten skurwysyn dla paru groszy... Ech, teraz to sobie myślę, że jakby chuj poprosił, pan inżynier wspomógłby bez szemrania. Ale nie, zabić padalec musiał. Opieka go pewnie pochowa, gdzieś pod płotem, wisielca jednego. Drugi tydzień prokurator zwłoki przetrzymuje, coś długo węszą. Ciekawe, czy ksiądz będzie, bo ja nawet na pogrzeb nie pójdę. Szkoda czasu, a i świeczki szkoda dla bandyty. Zresztą on przybłęda z innej dzielnicy, a tu przyłaził żeby żebrać. A jak dbał o dupsko, na betonie nie przysiadł, trawa kłuła, to na deseczce. Gnida jedna, robal jebany, pasożyt. Inny ksiądz będzie, to może i za trumną pójdzie. Bo ten złamas pomieszkiwał w pustostanie, przy Marymonta, zaraz nad rzeką. Bo wie pani, on to je..
- Marian - przerwałam jej.
- Że co proszę?
- Marian Rembisz, syn Józefa i Anny, z domu Koleckiej. Urodzony 23 września tysiąc dziewięćset czterdziestego dziewiątego, w Warszawie. Były prawnik i pisarz.
- ???
IV
- Zaraz! Chwileczkę! O co chodzi? - ale chłopaka już nie było. Wepchnął mi karton do sklepu i tyle go widziałam. Zakapturzony, nie zdąrzyłam się nawet przyjrzeć.
- Nie rusza pani, może bomba?!
- Bzdury gadasz, Mietek. Kto miałby na mnie zamach terrorystyczny robić? Chodź, pomóż.
- Niech pani tego nie dotyka! Dzwonię po policję.
- Ja ci zaraz zadzwonię! Wracaj do półek, rozkładaj towar, a ja sobie sama poradzę.
Nie bardzo wiem, co z tymi rękopisami zrobić i czy wolno mi je zatrzymać. Może powinnam je oddać w ręce policji? Prokuratury? Iść z tym gdzieś? Ale gdzie? Do jakiegoś wydawcy? Pojęcia nie mam, bo się na tym nie znam. Tyle tego... Póki co, czytam każdą wolną chwilą. I myślę, co się tak naprawdę wydarzyło w garażu inżyniera. Tak, tak. Mam podobne odczucia do was.