17 may 2011
Dlaczego ślimak jest taki jaki jest
Drogi Czytelniku, na pewno dobrze znasz opowieść biblijną o Arce Noego,
więc nie mam zamiaru jej tutaj dokładnie opisywać. Chciałbym natomiast zwrócić Twoją uwagę na jeden mało znany epizod, który zniknął w mrokach dziejów. Wynikło to pewne z faktu, że nie był na tyle ważny, by o nim wspominać, niemniej poświęcę mu kilka słów.
Pomiędzy zwierzętami, które płynęły Arką, były zwierzęta duże i małe, szybkie i wolne, zwinne i ślamazarne. Między innymi znajdował się wśród nich nasz ślimak. Nie muszę Tobie tłumaczyć, do jakich należał dość, że wspomnę o nim jako o ślimaku w średnim wieku, nieskorym już do figli wieku młodzieńczego.
Gdy usłyszał, że zwierzęta parami, według gatunku, mają zmierzać w kierunku Arki po tradycyjnie długich rozważaniach, zdecydował się dołączyć. Przede wszystkim postanowił nie zwlekać. Jako stworzenie dość powolne, musiał zarezerwować sobie na wyprawę sporo czasu. Chciał również ubiec swoich pobratymców, którzy zapewne także chcieli skorzystać z okazji. Skoro, więc tylko słońce wzeszło nad horyzont, ruszył z żoną w drogę.
Teraz wspomnę kilka słów o jego ślubnej, ponieważ to jej osoba w opowiadaniu ma decydujące znaczenie.
Była młoda. O wiele młodsza od swojego męża: wesoła, trzpiotowata, pełna energii i temperamentu. Nie uśmiechała jej się perspektywa długiej i męczącej podróży do portu, w którym cumował statek. Zresztą tu gdzie mieszkała było jej całkiem dobrze. Otaczała się gronem przyjaciółek, które podobnie jak ona uważały, że wieści o nieuchronnym potopie są nieco przesadzone. Wśród miejscowych ślimaków istniało nawet przekonanie, że są one rozgłaszane przez pobratymców, chcących zająć ich piękną łąkę.
Natomiast nasz bohater od dawna uważał, że świat schodzi na psy i zapewne za jakiś czas szlag to wszystko trafi. Dlatego nadchodzące wieści przyjął ze zrozumieniem i czym prędzej poczynił odpowiednie przygotowania. Długo musiał tłumaczyć żonie powagę sytuacji, lecz mimo to, wydawało mu się, że nie do końca ją przekonał. Miał nieodparte wrażenie, iż przestała oponować głównie dlatego, by nie wyprowadzać go z równowagi. Ślimak miał świadomość dzielącego ich wieku. Musiał pilnować swojego skarbu, który mu tak nieoczekiwanie wpadł ręce i to w chwili, kiedy już pogodził się ze starokawalerstwem.
Sunęli z liścia na liść, z trawy na trawę, powoli i żmudnie pokonując kolejne metry. Nie będę zamęczał Ciebie opisami podróży, gdyż trwała niezwykle długo, zaś przygody bohaterów wystarczyłyby na kilka takich opowiadań. Wspomnę jedynie, że w drodze spędzili prawie pół roku, a czas ten dostarczył im niemało tak zwanego życiowego doświadczenia. Zwłaszcza mężowi, który od tej pory postanowił nie spuszczać z oczu swojej ukochanej. W końcu szczęśliwie dotarli na miejsce.
*
Do nabrzeża przycumowany był niewiarygodnych rozmiarów statek, a w powietrzu unosił się zapach świeżo ściętych, sosnowych desek. Gdy ślimak uniósł głowę, by móc podziwiać ogrom konstrukcji, zauważył, stojącego obok trapu borsuka.
Był on pomocnikiem Noego i do jego obowiązków należało odnotowywanie w dokumentach przewozowych kolejne przybywające pary. Widok ślimaków niezmiernie go ucieszył, ponieważ byli pierwszymi pasażerami, a on po tylu tygodniach oczekiwań, mógł to w końcu odnotować.
Doprowadzając naszego bohatera niemalże do szaleństwa, borsuk długo i z należytym szacunkiem przeglądał dokumenty, sprawdzając czy nie ma już jakiejś ślimaczej rodziny. W końcu, z należytą powagą i starannością oficjalnie odnotował fakt przybycia dwojga reprezentantów gatunku.
Po bez mała godzinnej wspinaczce po trapie, ślimak rozejrzał się po statku, a następnie wybrał, według niego, najlepsze miejsce tuż pod belką, wieńcząca burtę. Dopiero tam nasz bohater mógł odetchnąć z ulgą.
Powoli zaczęły pojawiać się coraz to inne zwierzęta. Najpierw były to pojedyncze pary, jednak z biegiem czasu przybywało ich coraz więcej, tak że w końcu zaczęły przybywać w liczniejszych grupach.
Czas płynął powoli i nawet z perspektywy tych małych stworzeń dni wydawały się ciągnąć bez końca. Znudzona tym wszystkim żona ślimaka, coraz częściej tęsknie spoglądała w kierunku brzegu. Gdy patrzyła w dal, jej serce zaczynało bić mocniej, a inne sprawy wydawały się nieistotne. Któregoś poranka, gdy ślimak jeszcze smacznie spał, korzystając z zamieszania jakie spowodowały wsiadające na statek zwierzęta, zniknęła.
Wielka trwoga zagościła w sercu naszego bohatera. Zaczął wypytywać stojące obok zwierzęta czy widziały jego ślubną, lecz w tym zgiełku i ścisku nikt nie zauważył małego, drobnego zwierzątka. Czas mijał, a żona nie wracała. Ostatni spóźnialscy powoli wchodzili na statek. Wśród tłumu wyczuwało się podniecenie, świadczące o tym, że niechybnie za moment podniosą kotwicę. Zrozpaczony ślimak siedział wysoko na maszcie i stamtąd próbował dojrzeć swą ukochaną.
Gdy tak dumał, co dalej począć, rozległ się przeciągły gwizd. To Noe dał sygnał do drogi. Wszyscy nagle umilkli, jakby dopiero teraz do zwierząt dotarła świadomość powagi sytuacji. Ten moment wykorzystał ślimak. Pasażerowie usłyszeli nad głowami cieniutki, piskliwy głosik. Zwierzęta popatrzyły w górę, a on widząc powszechne zainteresowanie, tym mocniej zaczął rozpaczać. Robił to tak głośno, że usłyszał go nawet przygłuchy pomocnik Noego.
Stary borsuk podpłyną łódką do burty i zaczął wypytywać ślimaka. Gdy ten skończył biadolić, zamyślił się, po czym stwierdził, że nie może tylko dla niego wstrzymywać całej wyprawy. Zaczął tłumaczyć ślimakowi, że poziom wody w tej chwili jest tak wysoki, iż za moment, napięte do granic możliwości cumy, przewrócą statek. Nie może przecież narażać życia pasażerów, którzy są w tej chwil jedynymi przedstawicielami swoich gatunków.
Słysząc te słowa, ślimak zaczął szybko szukać kontrargumentu. Już wydawało się, że nic nie wymyśli, gdy nagle wpadł na świetny pomysł. Nawiązując do słów borsuka, zaczął krzyczeć o groźbie wymarcia ślimaczego gatunku i tragicznych konsekwencjach tego faktu dla ekosystemu.
Borsuk ponownie zaczął dumać. Myślał o tym tak długo, aż zwierzęta zaczęły z niepokojem patrzeć na coraz bardziej pochyły pokład. Kilkoro przedstawicieli parzystokopytnych zsunęło się i tylko burta uratowała ich przed pogrążeniem w oceanie.
Gdy w końcu borsuk dwa razy odnalazł zagubiony wątek i dobrnął jakoś do końca rozważań, stwierdził, że musi z tym problemem zwrócić się do Najwyższego. Na te słowa, wśród zwierząt wybuchł prawdziwy popłoch i tylko ślimak odetchnął z ulgą.
Minęło trochę czasu zanim pomocnik wrócił. Kiedy podpływał do burty, statek był już tak przechylony, że widać było stępkę, a maszty dotykały koron nadbrzeżnych drzew. Borsuk zawołał ślimaka i poradził zachować spokój. On, tu wskazał oczyma niebo, coś w tej sprawie wymyśli, po czym nie czekając na dalsze pytania, szybko odpłynął.
*
Noe dał koleiny, ostatni sygnał, po którym zwinięto trap i przecięto cumy. Uwolniony statek niczym wańka-wstańka gwałtownie powrócił do pionu. To nagłe zdarzenie spowodowało, że maszt jak bat ciął powietrze, a nasz bohater niczym pocisk wystrzelił w górę, trafiając prosto w dziób nadlatującego pelikana.
Ten, zaskoczony tym niezwykłym zdarzeniem, usiadł oszołomiony na jednej ze skrzyń znajdujących się na statku i zaczął potrząsać głową. Jego oczy robiły się coraz większe i większe. Wygladało, że jeszcze chwila, a wyjdą mu całkiem na wierzch. Ciałem pelikana zaczęły targać konwulsje, zmuszające ptaka do otwarcia dzioba. Krztusząc się, charcząc, wypluł skorupę i zwiniętego w niej ślimaka.
Gdy już jako tako doszedł do siebie, przyjrzał się naszemu bohaterowi i stwierdził ze wstrętem, że co jak co ale bezkręgowców to on nie jada. Owszem rybka - dobra rzecz, ale skorupiak – ohyda! Skoro jednak ślimak, zdesperowany nadciągającym kataklizmem, chce popełnić samobójstwo, to niech sobie znajdzie na to lepszy sposób, a nie pcha mu się prosto do gardła. To powiedziawszy, wzbił się w powietrze i obrażony usiadł tyłem na najwyższej rei.
Statek powoli wypływał z portu. Gdy mijał do połowy zatopioną latarnię, nasz bohater wytknął głowę ze swojej skorupy i poobijany, wypluty wszedł na skrzynię. Chwilę patrzył na bezmiar wody, po czym ciężko westchnął. Wyraźnie zanosiło się, że tym razem będzie musiał spędzić noc samotnie.
Nie dane mu było jednak długo rozmyślać o swojej tragedii. Morze stawało się coraz bardziej wzburzone, a on przecież należał do zwierząt typowo lądowych. To też nic dziwnego, że prawie natychmiast po odbiciu od brzegu dopadła go morska choroba. Dotychczasowe cierpienie zostało przesłonięte przez nowe, stokroć gorsze.
Próbował zapanować nad swoim ciałem, wykonując szybkie oddechy. Starał się nie patrzeć na horyzont, ale nic nie pomagało. I nagle jakaś olbrzymia, nieznająca sprzeciwu siła, wypchnęła to, co zalegało mu na żołądku. Była tak wielka, że niejako przy okazji, zabrała również wszystko, co leżało mu na sercu. Ślimak poczuł się trochę lepiej. W końcu zmęczony i zmaltretowany mimo szalejącego sztormu, zasnął.
Obudził go rześki wietrzyk. Gdy otworzył oczy, ujrzał świat zalany jasnym, porannym słońcem. Z zaciekawieniem rozejrzał się po okolicy. Wyraźnie statek dobił do jakiegoś nieznanego lądu. Zwierzęta powoli i karnie zaczęły schodzić po trapie. Tłum długim językiem wylewał się na nadmorskie plaże.
Gdzieś w dal odeszły smutki, a rozległe obszary płaskich, cudownie zielonych pól, stwarzały wrażenie wprost nieograniczonych możliwości. Przed naszym bohaterem stały teraz otworem nowe szanse i nadzieje na lepsze życie. Ruszył, więc raźno przed siebie.
Ślimak mieszkał już jakiś czas w tej okolicy i nawet nieźle mu szło. Razem z pasikonikiem często odwiedzali okoliczne łąki, by delektować się soczystą trawą. Nawet obdarzył uczuciem jedną taką rudą wiewiórę. Kiedy właśnie rozważał czy to szybkie, zwinne zwierzę jest w stanie dostrzec jego starania, poczuł, że coś się zmieniło.
Ta zmiana nie nastąpiła w najbliższej okolicy. Nie było jej również w najbliższym sąsiedztwie. Ba, nawet nie znajdowała się wokół niego. Ona po prostu zaistniała w nim. Ponieważ był zwierzęciem dość powolnym, poszukiwania zajęły mu nieco czasu. Jednak któregoś dnia odkrył. Odkrył, że jest.... hermafrodytą!
Niedane mu było zbyt długo się nad tym zastanawiać, ponieważ już po chwili odczuł nagłą potrzebę wzięcia się do pracy. Była ona tak mocna, że z czasem zaczął podejrzewać ingerencje Wyższej Instancji. Pierwszy rok był najgorszy, ponieważ sam musiał pracować za dwoje. Następne lata okazały się jednak znacznie łatwiejsze. Nowe pokolenia ślimaków zaczęły przejmować jego misję tak, że w końcu mógł przejść w stan spoczynku.
Już jako starzec, matuzalem lubił doradzać swoim wnukom zwłaszcza tym starszym, wchodzącym w dorosłe życie. Grożąc im z palcem, z uśmiechem tłumaczył, że przyjemnie jest to robić samemu, lecz znacznie lepiej, tu zwykł wspominać żonę, smakuje we ...dwoje.