18 january 2012
powiedział to dziadek
Więc sobie wyobraź, że ukatrupiłem śmierć. Co, nie wierzysz? Byłem trzeźwy, jak Boga kocham, ona, ta śmierć, by ci to potwierdziła, gdyby żyła. Ale nie żyje. Nie żyje, bo ją zabiłem. Dasz wiarę, jeśli mnie wysłuchasz.
Byłem sam. Siedziałem w salonie przed wyłączonym telewizorem i nie wiedziałem, co ze sobą począć. Miałem czteropak w piwnicy, ale ostatnio po piwie strasznie mnie mdli. I siedziałbym tak nadal, jakbym nie usłyszał dzwonka do drzwi. Trochę się zdziwiłem, bo nikogo nie zaprosiłem, a na listonosza było już za późno.
Teraz najlepsze - otwieram, a tam... no słuchaj uważnie: kobieta. Zgrabna, na pierwszy rzut oka, niczego sobie. Ale w jakimś ni to płaszczu, ni pelerynie; po omacku sięgnąłem do przełącznika, a wtedy ona ciach! mi po ręce. Skuliłem się, nie co dzień ktoś obcy nachodzi cię w takim, najwyraźniej podłym, nastroju. Odsunąłem się, żeby zrobić jej przejście, a wtedy ona podniosła na mnie - uważaj! - kosę! No cholera, pomyśl tylko: wieczór, nudzisz się przed zgaszonym odbiornikiem, a nagle wkrada ci się na podwórko uzbrojona baba. Serce podeszło mi do gardła, dłoń mocniej zacisnęła na klamce, kutas się wessał... i nic. Pomyślałem, że jest jeszcze nadzieja, jeżeli zareaguję bez chwili wahania, wtedy, gdy ona najmniej się tego spodziewa. Już byłem gotów zatrzasnąć przed nią drzwi, kiedy spostrzegłem, że zniknęła. Rozejrzałem się, rozumiesz, tak szaleńczo, w uniesieniu, w podnieceniu; rozejrzałem się i wreszcie do mnie dotarło, że na szyi czuję ostrze jej kosy. Przełknąłem ślinę. - Tutaj? - zapytałem. Pokiwała głową (widziałem to w lustrze). - To chociaż pozwól, że zamknę drzwi... Musimy tutaj? Nie lepiej by było w salonie?
Więc zapytała, gdzie salon. Tam, skinąłem na lewo; za tym przejściem, za tą podwieszoną pod sufitem betlejemską gwiazdką.
Pchnęła mnie lekko. Idziemy. Sekundy się dłużą, przemieniają w minuty. Jesteśmy. Tam nie ma lustra, więc muszę się do niej odwrócić. - Przepraszam, myślałem, że chcę w salonie, ale jednak wolę kuchnię... pozwól, że chociaż zdecyduję, gdzie umrę. - Widać, że niezadowolona, ale nie daje za wygraną. Chodźmy, znów mnie popycha. Krok za krokiem, krok za krokiem... szuram kapciami, to szuranie rozchodzi się po domu jak echo.
Chcesz wiedzieć co było dalej? (no chcę - patrzę na ciebie, to znaczy, że chcę) To zamień się w słuch: zacisnąłem pięści i potraktowałem ją w kark z półobrotu. Padła na ziemię, legła płasko, więc... hm, więc ją dobiłem. No tak, zabiłem, powiedzmy, kobietę. Bo to śmierć, a jak śmierć, to ona, czyż nie? Ale nie miałem wyjścia.
Słuchaj, ty mi dalej nie wierzysz. Zobaczysz, jaki się stałem długowieczny. Miejmy nadzieję, że to była wspólna śmierć, nas wszystkich.