Kvasar, 18 august 2011
Biała plama
Tym jest kartka
Sięgam po pisanie
Twierdzisz że jestem zbyt
wyuczony
moralizatorski
dydaktyczny
zepsuty
smutny i
Upadły
Jestem
zbyt
zbyt
zbyt znaczy że za bardzo
Analizuję
Przekręcam
Przeinaczam
Wydziwiam
Rozcapierzam i rozszczepiam znaczenia i rzeczy
sprzeniewierzam
Nie spełniam
Odrzucam
Nie przyjmuję
Igram niepoważnie
Nie doprecyzowuję
Zbyt poważnie
podchodzę i
traktuję i
zero luzu i
bez luzu człowiek jest niczym
sprzedany w niewolę
I choć częściowo przeczą sobie te idee
Słowa w tym tekście zawarte
W tych pseudozdaniach
Te przykre frazesy
Grubiańskie
Niezręczne
Myślę sobie że masz rację
I zakłopotany w mrok odchodzę przecież
Nadzieja tam świeci
Niewidzialna w świetle
(Tanich świetlówek jakimi nas raczą)
Dobro prawdziwe dumne niesprzedane
Bezgniewne
Bezsłowne bo niewyrażalne
Więc wybrałem upadek
Choć go nienawidzę
Lub właśnie dlatego
Sam to oceń proszę
Jeśli tylko wyrokiem
musi być słowo Twe ostatnie
Kvasar, 18 august 2011
Słowa rozparte i pyszne
Rozpłatane (niedbałym ciosem komiwojażera)
Niepoznane magiczne ogrody zmysłowych wrażeń
Udawane (nikt na nie nie czeka)
Paroksyzmy rozkoszy
W cichej klęsce toną
W jednej chwili
Na dźwięk przemocy i siły
Wieszcząc upadek (ogrodu zapomnianych bogów)
Słodkich czarów i złudzeń dzieciectwa pieknych kwiatow
Tajemnych mandal pełnych światła wszechradości klombów
Przedwcześnie zerwane
Śmiertelnie zawstydzone
Obskurnie
nagie
To co powinno być piękne
ciepłe i dojrzałe
Zimne się stało i wyrachowane
To co powinno być spełnieniem żarem
Wyśmiane pogardliwie i wykorzystane
Poranione serca
Kwiaty połamane
zmarnowane
uschłe
...
W ciszy żal się rozpłynął
Nienawiścią przebarwił
Przebrzmiał gniewem i płaczem
Na pustyni spoczął
Zasiał nowe ziarno
Na złe czeka żniwo
Owoce serca niedobre niechciane
trujące na poboczach gniją
Pęd szuka cierpienia aby ból swój zadławić
I trwogę
Własnego wynaturzonego bytu
jakże pragną nie czuć
Ogrody pełne pustki niespełnionych marzeń
Kwiaty na pożarcie rzucane w szare paszcze kominów
(Kramatoria światła)
Im także czasami śni się trwanie
Byt przed byciem istota za istotą idzie
lezie pełza gaworzy od ziarna po ogień
Zło wisi niezmiennie nad ich małym światem
Nie wchodź tutaj uciekaj czym prędzej czym dalej
Zanim zranią cię pożrą w nieświadomym szale
Istoty niegodne litości
I wzgardy niewarte
Oto zagłada człowieka chociaż ręce nogi
Tors biodra piersi i twarze piękne nieskalane
niewidzialne rany krwawią nieustannie
ropieje dusza
(Czy obojętność to jedyna droga
Nie mów że szarość jest jedyną barwą
Śmierci i Złudzenia jedyną możliwością Życia)
Pierwszy krok
Z domu na klatkę schodową
jezu
Jezu?!
Przystanął
(za nim słońce czerwone i Golgoty w cieniach skryte krzyże)
Quo vadis Domine?
Kvasar, 16 august 2011
O jakże dobrze jest jechać, lecieć frunąć lub biec
Ponad czasem
Jakże dobrze odczytać sen list myśl książkę werset
niecodzienną prasę
Wprost z serca
(codzienna zbyt ponura dla mnie)
Dowiedzieć się że wszyscy i każdy z osobna
Szczęśliwi jesteśmy, żyjemy beztrosko
...
Tylko
Skąd te chmury na Twoim kochanym obliczu
Ukochana moja
jest dziś tak roztargniona i smutek uwięził jej serce
I usta uwięzione drżą płaczem
Dlaczego
Gniew zaciągnął chmur tabun i cień pokrył nasz ogród
Czy będzie jeszcze kiedyś mi dane skosztować miłości
owoców
Zanim moja dusza skona z głodu
I uschnie moje ciało
Spójrz na ptaki i drzewa jeśli ludzkie losy cię trapią
Spójrz na gwiazdy i nieba jeśli wciąż Ci dokucza
Samotność
...
Zwyczajnie spójrz w serce
Tam twoi rodzice są wiecznie i wciąż wierzą w Ciebie
Tam cicho i niezłomnie trwa ich miłość trwalsza niż kamienie
Najtwardsze
Nieskończenie jaśniejsza niż diament
Łaskocze syna
Dumny miłością rozświetlony ojciec
Patrz z jaką czułością jakże delikatnie
Za miesiąc odejdzie choć nic o tym nie wie
Wiedzieć nie chce nie może że się z nim rozstanie
Zauroczony nieznajomym światłem
Świętość wielka wielkie przyciąga zgorszenie
Tam gdzie wielki smutek wielką dobrocią obrodzi
Tam przyjmij ode mnie skromne zaproszenie
Mimo mojego kalectwa mimo słów powodzi
Mimo że Cię nie znam i nie poznam przecież
Przyjmij ukochana
To dobro
To dziecie czystej dobrej woli
Nową ewangelię
Pozwól wypełnić się światłu nie czekaj nie marudź
Biegnij na jego spotkanie
I niechaj nagie będą stopy Twe i dłonie
Tak być musi
Po prostu
Chociaż słowa brzmią pysznie to co najpiękniejsze najsłodsze
Pozornie wygląda zwyczajnie i szaro
Porzuć wszelkie złudzenia by prawdę odgadnąć
Tylko w niej żyć warto
Tylko nią jest piękne
Kvasar, 15 august 2011
Moja głowa nie twoja
A Twoja nie boli
Powiedz i skłam
Rozpal ogień w sobie
(I mnie daj iskrę jak zdołasz)
Siądź siądź wygodnie
Posłuchaj
I stań się Słuchaniem
Niech Oczekiwanie Twoje będzie Nieoczekiwaniem
Wyrzuć ręce oczy uszy dłonie serce
Rozum poplącz z szaleństwem
Jasność świtu zgrzytem
Noc satyrą marną na ciemności
Przecież
Będę teraz przemawiał
Będę mówił do ciebie
Oto go zawezwę
O okaż się Taki
Przybądź Jednooki
Całkiem inny
Nieoczekiwany
Rozpal moją kuźnię
Pustkę i ciszę lodowej komnaty
Mojego więzienia
Stop stalowe kraty
Jak rozum umiłował myśli
Jak dłonie miękkości
Jak oczy pragną światła
Uszy dźwięku
A serce uczuć prawdę
Tak w gwoździach Twoich tkwi oczekiwanie
W narzędziach kaźni pragnienie
W cichym smutnym starcu
Upadek
I cisza
To nieme pytanie
pali
pali
Pali
Czy sen ten się skończy
Czy skończył się właśnie
Kto mu wyśnił koniec
I czyje omamy
tak nas karzą wielce
Chociaż ukarani
Wciąż zrywamy więzy
Rzucamy się w przepaść
W przód w przód i do góry
Pod nieboskłonami
I wciąż chcemy więcej
I skrzydła swoje rzucamy na wiatr
Ponad światem całym
Wicher je podrze i słońce wypali
Nasze serce
Moje
Chce lepiej więcej i bardziej
Choćby ten raz jeden
Choćby był ostatnim
Tutaj skłonił głowę
zasnął
I odszedł w niepamięć
Kvasar, 15 august 2011
Zdanie
Nie wartkie
Drobne i zimne
Rozognione
Wciąż unoszę nad głowę
(Puchar mój pełen jest po brzegi)
O wieczny świecie
O cicha rozpaczy
która tak skrycie szemrzesz między ust
stopami
Chcę oczy pełne szarości dziś wypełnić tobą
I do domu donieść
Niełatwo to sprawić
Przepływają bez skargi
I giną
bez śladu
W tym lesie staję i pytam
Czy mogę zawrzeć się w tobie
Pytam się Ciebie dzisiaj bo wyrok wydany
Tylko odroczeniem jest dla mnie ta chwila
Kto nas uniewinni
Kto zawrze nas w sobie
Która wieża obroni
Kto słowom da ciało
a myślom znaczenie
My nieskończenie prości
I puści bez miary
Na wieczność dybiemy
I na nieskończoność wciąż się zamierzamy
na cóż
na cóż plany
Patrzymy jak umyka
Stacza się ze skały
I jak spływa w dół
W kipiel chaos niepoznany
Nic nie wiemy sami
I nie rozumiemy
Nie dane nam pojąć
Zdanie Światem całym
Janie
Cóżeś uczynił
Czy trony i panowania
Czy Hymny i gwiazdy
Aniołowie i starcy
To duszne omamy?