5 march 2012
Historia nie całkiem romantyczna
Od razu ją oczarował. Choć nie do końca wiadomo czym. Nawet nie ubiegał o jej względy. Nie starał się. Nie oglądał się za nią, widząc jak przechodzi po raz setny koło jego miejsca pracy. Można by było pokusić się o stwierdzenie, że nawet ją ignorował. Zresztą podobnie czynił w stosunku do każdej kobiety. Był obojętny, a może po prostu chorobliwie nieśmiały. Biła od niego jakaś sztywność. Bił jakiś syberyjski chłód. Choć wyglądał ślicznie to jakoś nierzeczywiście.
Nie wiem, co ona w nim widziała.
Ona, kobieta, za którą oglądał się każdy facet, zapragnęła ubiegać się o jego względy – o względy lalusia.
Przystojny, zawsze dobrze i schludnie ubrany. Włosy nażelowane, paznokcie czyściutkie, równiutkie. Typowy metroseksualny mężczyzna. Kobiety takich pożądają.
To nic, że ciota. Nie ważne! Miło nacieszyć oko.
Taki właśnie był on. Piękny, cudo, miodzio i miał być tylko dla niej.
Zazwyczaj to mężczyźni polują. Oczywiście w lesie. Poza lasem wszystkie chwyty dozwolone. Kobieta zatem mogła przejąć łuk, strzały i zacząć namierzać cel. To znaczy swoją nieofiarną ofiarę. Tak też zrobiła ona.
Kupiła kuszę (łuk to za mało jak dla niej) i postanowiła upolować jego. Miała dziką ochotę konsumować. Chciała go posiąść, dosiąść, czyli zdobyć, usidlić, wykorzystać i rzucić. No, chyba że okazałby się wyjątkowo wyjątkowym mężczyzną, godnym tego, aby potrzymać go dłużej przy sobie, pod sobą, nad sobą itp., to pozwoliłaby mu zostać.
Zdobywanie zaczęła od codziennych, powolnych spacerów na terenie jego miejsca pracy. Chodząc wdzięcznie się prężyła, czasem nawet wiła niczym edeński wąż grzeszciel. Machała swoimi blond, długimi, rozpuszczonymi włosami. Piersi wypychała do przodu, pupę do tyłu, brzuch wciągała, spódniczkę podciągała nieco wyżej by pokazać oprócz długich, zgrabnych nóg, jeszcze – przede wszystkim przy schylaniu – to i owo. Często coś opuszczała, a to klucze, a to torebka wypadała z rąk. Stwarzała sobie i przy okazji jemu szansę, którą ani on, ani ona nie umieli w pełni wykorzystać.
On pozostawał niewzruszony. Wydaje mi się, że w ogóle jej nie zauważał. Nie zauważał szopek, które z taką precyzją przed nim odgrywała. Cud aktorka. Tyle że widz głuchy, ślepy i całkowicie obojętny.
Mimo tego nie poddawała się. Kobiety tak mają, co założą to zrealizują. Jak nie dziś to jutro. Jeśli nie wszystkie tak czyniły, to ona bez dwóch zdań należała do szacownego grona silnych, konsekwentnych i dopinających swego.
Jeśli był tak głupi i tak ślepy, trzeba było go odgłupić i otworzyć mu oczy, na wdzięczące się przed nim, niemal półnagie piękno w pełnej krasie i gotowe tu i teraz na wszystko.
Skoro nie lubił panienek aż nazbyt otwartych. Skoro nie przepadał za totalną wolnością zawsze, wszędzie i w każdej postaci, co można było wywnioskować biorąc pod uwagę nic nie dające zabiegi wyuzdające, należało przedsięwziąć bardzie stonowane, subtelne środki.
Wciągnęła więc jeansy, założyła t-shirt, włosy spięła w koński ogon, zmyła makijaż. Zrobiła się na zwykłe bóstwo i postanowiła osiągnąć to, co założyła, w bezpośrednim kontakcie.
Podeszła do niego i zaczęła rozmawiać.
Mężczyzna jakby się nią zainteresował, jakby poruszył się na dźwięk jej głosu. Jakby nagle zaczął słuchać tego, co do niego mówiła.
Może owo zaabsorbowanie było jedynie pozornym zaciekawienie. W końcu pewna siebie stanęła naprzeciw niego i zaczęła wyrzucać z siebie jakieś poplątane słowa. Co miał zrobić? Uciec?
Wpadła swoim zwyczajem w mało znaczący słowotok. Nie mógł jej przerwać?
Mówiła, a on słuchał, a może po prostu udawał. Był grzeczny, kulturalny czyli innym niż nakazywały go widzieć pozory, które stwarzał i bariery, które rozkładał wokół siebie ?
Słuchał? Być może nie chciał jej urazić.
Pierwsza rozmowa nie była dialogiem. Nie była nawet głupią wymianą zdań. Monolog, to słowo, które najwierniej i najtrafniej oddaje to, co zaistniało między nimi. Nie satysfakcjonowało to w pełni kobietę, ale musiała pogodzić się z sytuacją, bowiem mężczyzna nie dość, że cierpiał na straszną odmianę nieśmiałości, najstraszniejszą z najstraszniejszych, to na swoje i jej nieszczęście był niemową. Na domiar złego kilka lat temu dopadła go swoista odmiana fobii, nie do końca agorafobia, ale coś na kształt. Bał się wychodzić poza obręb sklepu, w którym pracował. W nim więc sypiał, w nim po prostu mieszkał i od wieków nie ruszał się z tego miejsca.
Kobietę na początku frustrowało dziwne zachowanie mężczyzny. Jednak po pewnym czasie przyzwyczaiła się do spotkań przy pałętających się wszędzie świadkach. Za normalne uznała również mówienie bez szans na uzyskanie odpowiedzi i patrzenie w nieobecne oczy obecnego.
W tym momencie należy zaznaczyć, że kobieta po kilku spotkaniach i po odbyciu kilku monologów doszła do wniosku, że jest osobą jak najbardziej pożądaną przez mężczyznę.
Nie powiedział jej jednak tego w twarz, bo powiedzieć nie mógł. Ona sama przy pomocy swojej mało logicznej logiki do takich, sprzyjających sobie wniosków, mało krętymi drogami dotarła.
Na podstawie czego? Nigdy nie pokazał, że ją chce. Nigdy też nie dał jej do zrozumienia, że jej nie chce. Zawsze słuchał jej czczej gadaniny bez mrugnięcia okiem.
Bez wykonania najmniejszego nawet gestu zniechęcenia patrzył na nią, niczym na najciekawszy obraz.
Nigdy się nie odwracał, kiedy była w werbalnym transie. Nigdy nie kiwał głową na znak, że nie. Zresztą na znak, że tak też nie ruszał łbem. Był spokojny, stonowany, a ni na nie ani na tak. Obojętny?
Więc mogła uznać, że może przychodzić, by w końcu dojść do ekstazy kończącej.
Wszystkie ich randki odbywały się w sklepie. Można już zacząć nazywać spotkania randkami, bo mimo tego, że za każdym razem bez kwiatów, to ente spotkanie kobiety i mężczyzny uznać chyba należało za randkę.
Każde ich spotkanie było niemalże takie samo. Zawsze, to ona przychodziła do niego. Zawsze to ona gadała. On tylko słuchał i stał sztywno jak słup.
Ale teraz, kiedy mogła szczerz powiedzieć przed lustrem, że go zdobyła wróciła w końcu do imagu sprzed kilku dni i zaczęła przywdziewać kuse spódniczki, bluzki wydekoltowane. Na pysk nakładać zaczęła tapetę tudzież inne graffiti, by go w końcu rozruszać.
Bezskuteczne usiłowania. Facet pozostawał niewzruszony.
Starała się za każdym razem wyglądać ładnie. Dla niego jednak było wszystko jedno jak wyglądała. Spodnie, spódniczka, cycki na wierzchu czy też u pasa. Gruba czy chuda. To nie miało większego znaczenia. Podejrzewam, że nawet mniejszego znaczenia nie miało.
Ponadto, w swoim repertuarze twarzy posiadał tylko jeden wyraz twarzy zarezerwowany na wszystkie sytuacje. Nie za wiele miał w swojej szafie masek. A może i mimika twarzy u niego niedomagała?
W każdym razie ona robiła wszystko, aby choć raz spojrzał na nią inaczej niż zwykle, czyli jak na rasową kobietę. Wszystkie zabiegi, wszystkie starania na nic.
Mimo wszystko bardzo go kochała. Dość szybko zapałała prawdziwym i szczerym uczuciem.
To dla niego porzuciła maksymę, którą najczęściej kierowała się w życiu.3 x Z czyli ZDOBYĆ, ZALICZYĆ, ZAPOMNIEĆ.
Jego nie musiała zaliczać. Jego nie chciała zapominać. Dla niej ważne, że był. Taki słodki, niewinny, cichy. Może trochę za cichy do tego twardy i szorstki, ale bardzo kochany. Choć pozornie sztuczny to rzeczywiście bardzo prawdziwy. Umiał słuchać i tym ją oczarował.
Mało kiedy facet bez słowa, a jak nie bez słowa, to nawet bez gestu potrafi wysłuchiwać tego, co kobieta mówi. On to potrafił. Miał jeden wielki talent, może dar. Umiał słuchać z kamienną twarzą . W tym jego milczeniu i zaciekawionym wzroku zakochała się ona.
Miłość dawała jej siłę, aby co dzień przychodzić, by móc chociaż na niego popatrzyć. Nie zawsze rozmawiali, to znaczy nie zawsze ona mówiła. Czasem po prostu patrzyli sobie w oczy jak dwoje kosmicznie zakochanych młodzieniaszków, a młodymi już nie byli.
Była u niego dzień w dzień.
Tylko raz zdarzyła się sytuacja kiedy nie mogła go odwiedzić. Przybyła jednak na drugi dzień i to z samego rana. Siedziała wówczas kilka długich godzin. Czy się cieszył? Jemu było wszystko jedno. Ona jednak zauważała nieistniejący uśmiech na jego twarzy.
Pewnego, poniedziałkowego po południa jak zwykle przybyła do niego. Usiadła, jak często czyniła, na ławce naprzeciw witryny sklepu. Spojrzała swoimi radosnymi oczami w miejsce, w które często patrzyła. Ale jakby tam czegoś jej brakowało.
Wstała więc rozdrażniona po czym znowu usiadła. Patrzyła, ale zobaczyć nie mogła. Zaczęła się trząść jak w delirce. Zaczęła płakać i krzyczeć. Płakała jak dziecko zgubione w lesie.
Rzucała się na ziemię. Uderzała głową o twardą posadzkę. Wyglądała koszmarnie. Tusz spływał jej po policzku. Wtopił się w łzę. Spódniczka podciągnęła jej się tak, że to, czego nie powinna mieć na wierzchu, miała na wyciągnięcie ręki i do dyspozycji wszystkich.
Znikła ta dawna, piękna, radosna i mocno zakochana kobieta.
Szlochała i wykrzykiwała jego imię.
Krzyczała coraz to głośniej, a wokół niej coraz bardziej rozrastało się koło stwarzane przez gapiów. Ludzie gadali złe rzeczy. Niektórzy jawnie się śmiali. Niektórzy współczuli. Jeden próbował pomóc, ale na darmo. Ktoś w końcu zadzwonił po lekarza.
Długo nie trzeba było czekać na karetkę pogotowia. Przyjechała w ciągu kilku minut. Przybyli ratownicy dość szybko umieścili kobietę w kaftanie bezpieczeństwa. Dwóch na noszach zaniosło ją do samochodu. Trzeci został. Chciał rozeznać się w sytuacji.
Co się stało tej kobiecie? - zapytał jednego z gapiów. Kobietę nie całkiem już młodą.
Mówią, że zakochana była.
Że aż tak od zakochania? - zdziwił się sanitariusz. - I to w centrum handlowym, takie cyrki?
Mówią, że zakochała się w manekinie.
Ratownik zmarszczył brwi w geście wielkiego, jak nie olbrzymiego zdziwienia.
Mówią, że odwiedzała go codziennie. A dziś, kiedy przyszła już go nie było. Wie, pan. Sklep likwidują, to i manekiny pozabierali. Biedna kobieta – wyraziła swoje ubolewanie.
Tak, biedna...- przytaknął ratownik, po czym odszedł.