24 september 2012
The young woman and the desert
MŁODA KOBIETA I PUSTYNIA
Miała 27 lat więc była wciąż młoda, a przynajmniej za taką była postrzegana w swojej epoce. Tleniła włosy na blond i miała pełne nadziei zielone oczy, które powoli zachodziły mgłą. Z pozoru była jak one wszystkie, ale miała bardzo starą duszę, nikt nie odgadł nigdy, że żyła na granicy światów. A w tle było słychać muzykę.
Zrzuciła szpilki, mozoląc się z trudnym do opanowania zasuwaniem na plecach.
- Wychodzi na to, że po alkoholu kurczą mi się ręce. - Powiedziała do siebie nie mogąc rozsunąć sukienki, którą jeszcze kolka godzin temu sama zasunęła.
Tak, wszystko musiała robić sama, bo była sama. Żadna tragedia dla współczesnej i pozornie wyzwolonej kobiety. Nim się jednak obejrzała ze wszystkich jej nowoczesnych przyjaciółek ona została tą najnowocześniejszą. No bo jakoś przegapiła moment, w którym trzeba było postąpić rozsądnie, a więc przycisnąć któregoś i powieść przed ironiczne oblicze księdza.
Marzyła jednak o księciu. Nie bądźmy śmieszni w bajki już dawno przestała wierzyć, z wyjątkiem tych kilku Jane Austen – z tego się nie wyrasta. I pomimo swojej rezerwy wobec związków chciała wyjść za mąż. Problem był jeden. Była cholernie romantyczna. Chciała się budzić u boku ukochanego mężczyzny, czuć motyle i mdłości, chciała by co rano całował ja czule i brał namiętnie na kuchennym blacie wieczorami.
Ale on wbrew jej oczekiwaniom przyrzekał miłość i aż nadto, a potem porównał ją do zeszytu, zbyt nieodpowiedniego na jego elegancką i pełną prawniczych opracowań półkę, do których zresztą nigdy nie miał głowy. Potem było jeszcze kilku, lepszych, gorszych, ale żaden z nich nie potrafił zatrzeć w jej świadomości tego od półki.
Czasem tak jest i bez znaczenia ile siebie oddaliśmy komuś, a jak mało otrzymaliśmy w zamian. To nie istotne, czy spędziliśmy ze sobą całe życie, czy byliśmy dla kogoś tylko drogowskazem. Ludzie mówią, że w związku najważniejsze jest szczęście. Dla niej ważna była ta miłość, każda cierpka kropla trucizny, smakowana niczym najsłodsze wino. Bywa, że na drodze pojawia się ktoś, czyjego śladu nikt nie jest w stanie zatrzeć. To jak znamię, piętno i rana na sercu. To się nigdy nie goi.
Zawiesiła na wieszaku, czarną koktajlową sukienkę ze złotymi frędzlami u dołu, jakie nosiło się na początku minionego stulecia. Pozostawała teraz pod silnym wpływem tłocznego Paryża i wszystkiego, co powędrowało w jego kierunku po zakończeniu Belle Epoque. A sukienka była oryginalnym look’iem na imprezę, na której wszyscy chcąc wybić się ponad przeciętność, zapuszczali w nią coraz głębiej korzenie.
Stanęła przed obliczem lustra, rozmazując po twarzy czerwień szminki, w sposób w jaki wciera się krem, czy inny specyfik mający na zawsze utrwalić przemijającą młodość. Popatrzyła przez chwilę na swoje odbicie. Niczym nie przypominało odbicia, które zwyczajna była tu widywać przed kilkoma laty. Młodej, radosnej twarzy dziewczyny, która miała przed sobą całe życie. Życie w którym mogła osiągnąć wszystko, beztrosko śmiejąc się godzinami z żartów, jakie uwielbiała płatać. Potarła rozmazujące się od nagłych łez oczy, mieszając krwisty odcień sztyftu z czarnym tuszem na policzku.
- Gdzie u diabła jesteś? - Powiedziała wpatrując się w gładka taflę lustra, jak gdyby za rozmazanym makijażem ukrywała się tamta dziewczyna.
Już jej nie było, naiwnej, słodkiej laleczki. Teraz znaczyła tyle ile kobieta z dyplomem na pustyni życia, które kiedyś było bezdennym oceanem.
Zmyła twarz, czując do siebie obrzydzenie.
- Tak. - Powiedziała, miała ten irytujący zwyczaj myślenia na głos. - Lubię się upić, nie przeczę. Nie mam z tym problemu, ale lubię wyjść i się zabawić. To mnie relaksuje, a potem piję by podtrzymać ten stan. Wracam do domu i płaczę, bo zdaję sobie sprawę, że zamiast walczyć o siebie, walczę o ludzi, którym na mnie nie zależy.
Założyła pidżamę i zalogowała się do Internetu, chcąc jeszcze przed zaśnięciem dodać kilka „lików” do zdjęć znajomych, którymi w większości skrycie pogardzała.
Ta Adrianna była młoda i radosna, właśnie wróciła ze świetnych wakacji, opłaconych za pieniądze rodziców, jak i ona miała w zwyczaju robić, gdy była jeszcze na studiach. Adi na zdjęciu była uśmiechnięta i pewna siebie, z pewnością nie przeczuwała rozczarowania, jakie nieuchronnie szykowało jej życie, a więc zasłużyła na „lika”. Paweł, był jej kolegą ze studenckich lat, ściągał od niej na egzaminach i bawił się w czas sesji kiedy ona zakuwała, robiła awaryjne ściągi i jeszcze znajdowała czas na lekturę któregoś z klasyków. Paweł właśnie wrzucił urocze zięcia ze ślubu, z równie uroczą dziewczyną – także zasłużył na „lika”. Była jeszcze Pati, jej młodsza, bliska przyjaciółka. Właśnie wstawiła zdjęcie z minionego wieczoru, na którym one obie, blond laleczki uśmiechały się uroczo, wyglądając przy tym nienagannie. Nikt kto znał je dobrze nie zauważyłby przepaści mentalnej jaka je dzieliła. Pati była młodsza, radosna i ambitna. Wszystko czego dokonała w życiu zawdzięczała sobie, każdą jedną złotówkę zarobiła harując weekendami w sklepie ze sprzętem AGD. A ona, zawdzięczała wszystko co miała rodzinnej pozycji i przez to jak sądziła ludzie nie brali jej na poważnie. Studia ukończyła z wyróżnieniem, cóż z tego, bo pracowała w rodzinnej firmie, więc była kimś gorszym niż pracownik McDonald’s. Bez znaczenia dla innych była sytuacja na rynku pracy i to, że uważała za stosowne odwdzięczyć się rodzicom, za wszystko co dla niej zrobili. Tak jak to, że Pati była małostkowa, nieustannie zmieniała facetów i bawiła się beztrosko na imprezach, nie zawracając sobie głowy takimi prozatorskimi zajęciami jak zbieranie materiałów do pracy magisterskiej, którą planowała napisać w dziesięć dni.
Któregoś wieczora, gdy obie piły i dużo wypiły różowego Carlo Rossi, ktoś zapytał:
- A wy co chciałybyście osiągnąć?
Ona odpowiedziała:
- Ja bym chciała zostać literatką.
- O to ja mogę być przepojką! - Gruchnęła Pati, wśród głośnego aplauzu i uznania ze strony współbiesiadników.
Pati była zabawna, ale była też mądra, naprawdę mądra życiowo. Jej ogólne braki w edukacji dodawały jej niemal uroku. I choć ciężko pracowała czasem odnosiło się wrażenie, że jej ambicje nie kończyły się na chęci podpisania odpowiedniej umowy o pracę, a raczej na zrobieniu dobrej partii. Ona także miała ambicje, choć los nieustannie usiłował zdławić je w zarodku. Chciała wyjść za maż z typowo romantycznych pobudek. Co do pracy, tam gdzie próbowała swoich sił nie miała wystarczających kompetencji, a raczej znajomości. Znaczenie jej rodowego nazwiska nie wykraczało wiele dalej niż obręb miasta, które z kolei nie mogło nic zaoferować osobie wykształconej, poszukującej dalszego rozwoju. Możliwe, że mierzyła za wysoko, nie zadawalając się tym, co znaczyło sukces dla Pati. Była oczytana, pisała całkiem nie źle. Nikomu jednak o tym nie wspominała, bo jak twierdziła z pisaniem jest jak z homoseksualizmem. Niby nie ma nic w tym złego, ale ludzie dziwnie patrzą. Więc od dawna był to jej sekret, chyba nie miała wystarczająco silnego charakteru na tak zwany Comming out of the cl oset. Wciąż jednak żywiła nadzieje, że może kiedyś uda jej się zobaczyć swoje nazwisko pod obszernym artykułem w poczytnym czasopiśmie, lub w empiku w dziale nowości.
Wstyd jej teraz było, że myśli w ten sposób o swojej przyjaciółce, jednak usprawiedliwiała się stwierdzeniem, iż życie nie obchodziło się z nią sprawiedliwie, nie doceniając potencjału i możliwości jakie miała do zaoferowania.
Zalogowała się na poczcie, gdzie została poinformowana o tym, że wygrała aukcję na allegro, następną biografię, kolejnej angielskiej królowej, w których zaczytywała się z pasja od dawna. Kupowała jak najniższym kosztem, przynajmniej od kiedy zaczęła pracować, stając się biedniejszą niż była nie pracując, co było co najmniej dziwne. Kryzys. Raczyła powtarzać za wszystkimi.
Jej domowa biblioteczka, przybierała coraz bardziej imponujących kształtów, zwłaszcza, ze miała zasadę dodawać do niej jedynie przeczytane pozycje. A znaleźć można było tam wszystko począwszy od angielskiego średniowiecza, przez lektury „obowiązkowe”, w których upatrywała książki uzupełniające jej akademicką wiedzę, także kilku poczytnych i tych zapomnianych już klasyków, po literaturę współczesna, która relaksowała ją, po trudach z jakimi zmagała się w ciągu dnia.
Ułożyła laptopa na podłodze, zaświeciła światło w korytarzu po mimo swojego wieku wciąż bała się ciemności. Ułożyła się do snu, z którego miał ją wyrwać poranny budzik zwiastujący kolejny dzień życia i poszukiwania własnego przeznaczenia, które jak miała nadzieje oznaczało coś więcej niż samotność i pracę za którą była raczej niedoceniana.
Przyłożyła głowę do poduszki i zaczęła się zastanawiać, jak długo jeszcze będzie się musiała męczyć w „nie swoich butach’, w świecie ludzi, którzy jej nie rozumieją i prawdopodobnie wzgardzają. Sylvia Plath napisała: „Dying is an art, like everything else. I do it exceptionally well.” Czy ona też umierała powolutku i delikatnie czekając na wybawienie? Takie myślenie było niegodne inteligentnej osoby, a jednak pojawiało się w zakamarkach umysłu nim ten odpłynął na kilka godzin do bezpieczniejszej krainy, do miejsca pełnego przygód i nadziei. Dlaczego nie mogła być kochana, przecież chciała i dawała z siebie tyle na ile pozwalał jej zdrowy rozsądek. Czy rzeczywiście nie była w stanie oddać swojego serca i myśli komuś innemu niż pedantycznemu wiarołomcy, dla którego była jedynie zeszytem, przedmiotem niepasującym do wystroju wnętrza?
Otarła mokrą od łez twarz, które znów pojawiły się nie zapowiedziane. Poczuła suszę, nie kaca, czuła że głowa boli ja od nadmiernej suszy. Trafiła do miejsca, które pozostawało niezagospodarowane i niezamieszkane przez typowo ludzkie namiętności. Wtuliła się mocniej w poduszkę, narzucając na twarz ciężką kołdrę.
Pustynia dla duszy, serca i rozumu, z której sama nie była wstanie się wydostać, nie mógł jej pomóc żaden z autorów, nikt z wirtualnych i tych prawdziwych przyjaciół. Potrzebowała poczucia spełnienia i własnej wartości. Chciała być nieśmiertelna, a ponad wszystko pragnęła miłości. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że była tak płytka.