3 march 2012
dziadek
„Resocjalizacja mnie już nie dotyczy
muszę ponieść karę”
Witajcie, jestem Wiesiek, nazywali mnie
Młody pewnie dlatego że miałem wtedy (prawie) 21 lat
i długo siedziałem na EMCE. Tak,
pochodzę z Gdańska a bardziej z dzielnicy o złej sławie-Orunia
wylęgarnia zła.
Opowiem Wam pewną historię.
Pachniały bzy zza muru, jeszcze było
czuć wilgoć ale... Bez porównania z naszą bardachą.
Szósta rano, otwierają się cele ,
otworek.
Tak nazywaliśmy nasz spacerniak, był
otwarty, bez problemu w wolnym czasie można było tam odetchnąć
świeżym powietrzem.
Wychodzę, rozglądam się i siadam na
pogiętej ławce, dokoła zimny mur a w górze błękit.
W oczach śpiochy, dziura w skarpecie -
Jednak niebo daje poczucie wolności.
- Ej ! Nie śpimy ! Spacerujemy !
Klawisz Gołębiarz drze ryja - Dupy do góry ! Zapierdalać w
kółeczko!
Spacer, obrzydliwy poranny spacer,
patrzysz na czyjąś smutną dupę od samego rana.
Leżałem do śniadania, czytałem
gazetę w której jedynie ogłoszenia matrymonialne były zabawne.
Zupa mleczna, trzy kromki czarnego
chleba, 20 gr masła i paprykarz. Piątek był.
Ja i Kolec (ziomek spod celi, siedział
za alimenty, sześć lat, płodny chłop był) zwykle wychodziliśmy
na „Otworek” z michą, fajnie było zjeść nawet ten syf pod
niebem.
Szamamy, delektujemy się rybnym
przysmakiem, milczymy. Nie zauważyłem nawet kiedy,
dosiadł się dziadek. Żylasty suchy,
cichy zgaszony nic nie mówił. Biały jak gołąbek.
Ja na Kolca on na mnie, cisza.
W końcu nie wytrzymałem. Smacznego! -
Rzuciłem cynicznie, on nic, tylko ukłon, smutne oczy z pewną
głębią która nie dała mi spokoju.
Po obiedzie zaliczyłem na chwilę
kojo, jednak ów dziadek chodził mi po głowie jak ten chuj klawisz
co nocą specjalnie obciążał kroki po żelaznych schodach.
Idę, posiedzę na ławce. Myślałem o
seksie, cholera tyle czasu kręcić śmigłem?
Słońce dziś wyjątkowo grzało,
miałem dobry humor i straszną ochotę by coś wypić, dół.
Jeszcze tylko pół roku i z moją
Gośką nawalimy się jak dzwony! No i przedmucham ją na wylot,
oczywiście. Marzyłem.
Jest i dziadek, usiadł, wyjął
książkę i czyta.
Mam pewne obawy, młody jestem, jednak
podchodzę stanowczo i pytam : Czy można?
Znowu ukłon. Te same oczy, smutne.
Jestem szczerym i otwartym chłopakiem,
męczy mnie ciekawość.
Zapytać? Zapytam !
Witaj dziadku, obserwuję cię od rana
i chyba masz nie lada problem, co jest ?
Wiem, jestem może za młody ale
pochodzę z wielodzietnej i ubogiej rodziny, gdzie
każdy każdemu pomagał. Proszę, może
potrafię pomóc a może rozbawię!
Zaśmiałem się.
Dziadek spojrzał na mnie obojętnym
wzrokiem.
- Synku, co chcesz wiedzieć ? Wszystko
- Odpowiadam z uśmiechem.
Dziadek odłożył książkę oparł
się wygodnie, złożył dłonie jak do modlitwy i rzekł:
- Dwa lata temu, zdarzył się wypadek.
Jechałem może
50 kilometrów na godzinę. Wcześniej
zgubiłem okulary, a musiałem odebrać żonę
z rehabilitacji – nie chodziła,
miała wypadek.
Na trasie Gdynia -Sopot, żółte się
włączyło
nie hamowałem, dziecko jechało na
rowerze.
Matka wysłała córkę po tampony, dla
siebie.
- I co się stało? Mów!
Dziadek zacisnął dłonie, spojrzał
mi w oczy i zaczął płakać.
- Rozumiem, przepraszam nic nie mów.
Zrobiło mi się głupio, nie
wiedziałem jak się zachować jednak on mówił nadal.
- Dostałem trzy lata za nieumyślne
spowodowanie śmierci. Jestem wrakiem człowieka. Umrę tu.
Zasłonił twarz, spuścił głowę.
- Dziadku nie umrzesz co ty mówisz!
Dasz radę! Ja będę cię wspierał, zagramy w karty zobaczysz,
jakoś to minie.
- Chłopcze – dziwnie akcentując
powiedział.
- Muszę ponieść karę, jestem już
sam, nie pozwolili mi pożegnać żony, odeszła dwa tygodnie temu.
Byliśmy sami, nie mamy dzieci a Ewa
była niepełnosprawna, nie dała rady.
To powaliło mnie na kolana, było mi
smutno i żal „Dziadka”
Czułem się bezradny, zdruzgotany on
się poddawał, nie chciał żyć, czułem się okropnie.
Żałowałem. Moja głupia ciekawość.
Kolejne dni spędziłem na wypytywaniu
ziomali o „Dziadka” Tak go nazywaliśmy, był swój.
Dowiedziałem się że ojciec ofiary
przychodził do niego co tydzień chciał pomóc, przynosił
papierosy których nie palił, jedzenie. Był jego jedynym i
najlepszym przyjacielem.
Wybaczył, otoczył troską. Pewnie to
wszystko tak bardzo go przygnębiało, tak bardzo czuł się mimo
wszystko winny. Zamykał się w sobie.
Był przykładnym mężem, godnym
pracownikiem, nigdy żadnego mandatu, rachunki wraz z abonamentem za
radio i telewizję płacone do dziesiątego każdego miesiąca. Przez
całe życie był uczciwy i prawy. Nie potrafił poradzić sobie z
wyrzutami sumienia. A ja nie potrafiłem mu pomóc.
No kurwa mać!
To moje pół roku na Siennickiej 21
trwało wyjątkowo długo. Liczne próby ratowania „Dziadka”
Rozweselenia go, zajęcia, niczego nie
dały. Snuł się korytarzami jak żywy trup. Był pusty, wypalony
zrezygnowany. Jednak czasem widziałem w jego oczach iskierkę
szczęścia, kiedy opowiadał o Ewie, o ich cudownym i szczęśliwym
życiu o wędkarstwie o psie . Byłem wolnym słuchaczem tylko tego
potrzebował.
Niczego więcej. Szkoda.
Wyrosłem, cały czas inspirują mnie
stare auta, ale dałem sobie spokój z nabywaniem w sposób łatwy
prosty i przyjemny Polskich Fiatów 125p. Gośka ciągle marudzi :
Zezłomuj tego grata
po co ci ten po PRL-owski skarb? Tylko
zajmuje miejsce w ogrodzie!
A ja swoje wiem, on ma duszę,
nazwałem go „Stanisław” po „Dziadku” Który mi go
ofiarował.
Kiedy tylko mogę jeżdżę z córką
na cmentarz i zapalam świeczkę dla przyjaciela który odmienił
moje życie.