3 november 2015
Taka sobie bajeczka
Gdzieś daleko stąd, pomiędzy wschodem a zachodem, na samym skraju świata było sobie królestwo, którego wszyscy mieszkańcy byli szczęśliwi. Od uprawiającego ziemię chłopa, przez cały szereg kupców, krawców, rzemieślników, aż po samego króla i jego świtę. Była to kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie każdy czerpał radość z samego istnienia. Cieszył się słońcem, deszczem, obecnością przyjaciół, pracował tyle ile trzeba i odpoczywał kiedy chciał.
Owszem choroba, śmierć i starość dotykała każdego, również, jednak nie na tyle by wpadać z ich powodu w rozpacz. Po prostu, przeżywano smutek, przygnębienie po stracie bliskich, jednakże po jakimś czasie, przechodziły ciemne chmury i wszystko wracało do normy. Była to kraina, którą z całą pewnością można nazwać rajem na ziemi.
Pewnego dnia do medytującego nad swoim szczęściem króla przybył w odwiedziny jeden z jego ministrów.
- Panie. – Odezwał głosem pełnym spokoju. - Czy mogę ci zająć chwilkę czasu?
- Ależ oczywiście mój drogi Rachmistrzu. Możesz mi zająć tyle czasu ile tylko potrzebujesz, jak wiesz bowiem czas jest pojęciem wspólnym i wszyscy w naszym królestwie możemy nim dysponować do woli.
- Tak. Wiem panie. - Skłonił się pokornie przed władcą jak tego nakazywał obyczaj. - Nasz czas jest naszym szczęściem jak wszystko inne i właściwie wykorzystany może przynosić korzyści nam i przyszłym pokoleniom.
- Tak. Piękne i zacne są twoje słowa. Mądre i szlachetne, wiesz, że uwielbiam słuchać twoich rad, nauk i żartów, czy dziś również masz dla mnie jakiś?
- Nie dziś nie mam, wręcz przeciwnie, mam dla ciebie panie smutną wiadomość.
- Smutną wiadomość. - Zdziwił się król. - A cóż się takiego stało?
- Otóż śpieszę donieść, że w naszych spichlerzach zaczyna brakować żywności, kurczą się również zapasy wody. Wyeksploatowaliśmy już też znaczną część ziemi, która dostarczała nam warzyw i owoców, obawiam się więc, że wkrótce może nam jej zabraknąć.
- Jak to?! - Król zerwał się ze swego szezlongu i stanął na równych nogach przed ministrem.
- Niestety, jak mówi porzekadło, gdy rozum śpi budzą się demony.
- Chcesz powiedzieć, że czegoś jako, król nie dopatrzyłem?
- Nie tylko, chcę, ale i muszę powiedzieć, że zachłyśnięci wizją raju zapomnieliśmy o tym iż wszystko ma swój kres.
- Przecież to oczywiste.
- Pozornie, panie.
- Co masz na myśli?
- Myślę o tym, że wszyscy wiedząc jak kruche jest ludzkie życie, cieszą się teraźniejszością zapominając o przyszłości.
- Przecież nasze ziemie są żyzne, rok rocznie wydają plon, którym żywią się kolejne pokolenia.
- Właśnie. Istnieje coś takiego jak przyrost naturalny, ludzi jest coraz więcej a uprawnych pól mniej.
- Co zatem radzisz mój Rachmistrzu? - Król usiadł zatroskany i pochylił głowę.
Minister przysunął krzesło i usiadł naprzeciw.
- Myślę panie, że należałoby ukłuć pewien plan, który pozwoliłby przetrwać nam i twoim najbliższym.
- Mów. - Król uważnie nadstawił ucha.
- Otóż znam dobrze naturę ludzką i wiem, że tam gdzie pojawiają się problemy, są również spory. Te zaś prostą drogą prowadzą do konfliktów, a następnie do wojen. Człowiek jednoczy się we wspólnotę walki mając wroga na oku i gotów jest ponieść śmierć w imię najgłupszej idei.
- Chcesz doprowadzić do buntu? Przecież nasi poddani są łagodni jak owieczki, nie wiedzą co to spór, bo zgadzają się z każdym zdaniem.
- Zatem należy ten pogląd obalić.
- To niedorzeczne. Niby jak miałbyś tego dokonać?
- Chociażby tak jak w ten sposób, sam widzisz królu i przyznasz mi rację, że ten rodzaj dyskusji sam w sobie jest sporem i prowadzi do podziału. Ty stoisz na stanowisku, że coś jest nie możliwe, ja wręcz przeciwnie.
Król w duchu przyznał, iż jest coś na rzeczy i podrapał się palcem po brodzie. Przebiegły rachmistrz widząc zainteresowanie, króla kontynuował swoją wypowiedź.
- Rozsieję plotkę wśród ludu, że części królestwa, nie podobają się twoje rządy i chcą ciebie obalić. Przekupię odpowiednich ludzi, którzy się do tego przyznają. Dzięki temu będziemy mogli powołać gwardię narodową, która będzie strzegła twego urzędu i majestatu. Wojsko będzie się zbroić a co za tym idzie powstaną również, rzesze rebeliantów. Ludzie będą knuć przeciw sobie, oskarżać się o kradzieże, podkopywać wartości, dzielić włos na czworo, szargać świętości, urągać sobie, aż w końcu chwycą za broń i zaczną się zabijać. Zginą tysiące, a może nawet i miliony. W naturalny sposób dokona się selekcja, a ocalałych i głodnych uda się nakarmić tym co zostanie.
- To raczej nieludzki plan. - Zauważył król.
- Jedyny jaki jest możliwy. Jeśli zabraknie nam żywności, ludzie sami zaczną się zjadać.
Król pochylił głowę i odpowiedział.
- Daj mi dzień do namysłu.
- Jak każesz panie. - Powiedział rachmistrz i oddalił się.
Król nie mógł zasnąć. Całą noc zastanawiał się nad tym co usłyszał od Rachmistrza i nad swoją decyzją. Jakaś część jego podpowiadała mu że, w tym zwodniczym planie musi być podstęp i aby zapobiec musi zdobyć się na odwag, godną prawdziwego króla. Postanowił sam przekonać się o tym co mówią ludzie. Przebrał się w szaty kupca i z samego rana udał incognito na targ. Tam rzeczywiście usłyszał rozmowy spiskujących obywateli, którzy chcieli powołać gwardię w celu pokonania króla, bowiem rachmistrz rozsiewał już plotki, że król chce wprowadzić w państwie dodatkowe nadgodziny pracy. Gdzieniegdzie powstawały inne samozwańcze legiony mające uchronić króla przed pomówieniami. Jeszcze inni słysząc o tym co się dzieje, okopywali swoje ziemie i nie chcąc wdawać się w jakiekolwiek walki budowali mury, wokół swoich domostw. Jednym słowem, król już zobaczył, że kraj jest podzielony i to o czym mówił rachmistrz już się stało.
„Muszę ochronić swoich ludzi przed całkowitą zagładą i wymyślić jeszcze chytrzejszy plan.” - Pomyślał i podjął pewną decyzję. Następnego dnia powiedział swemu ministrowi, by wcielił swój niecny plan w życie i bez względu na konsekwencje działał w jego imieniu. Następnie sam przebrawszy się w szaty kupieckie najął się do gwardii, mającej go obalić. Gdy rachmistrz wraz ze swoją gwardią wtargnął do pałacu by obalić króla, zrzucił swe przebranie i krzyknął mu prosto w twarz.
- Mam cię podstępny szubrawcze, przejrzałem twe niecne zamiary i plany obalenia królestwa. Wy moi mili poddani widzicie z kim macie do czynienia, przebiegłym plotkarzem, który rozsiewając o mnie fałszywe wieści sam chciał zasiąść na moim tronie nie mając do nich jakichkolwiek praw. Stańcie po mojej stronie i pojmijcie go, by więcej nie jątrzył w naszym doskonałym królestwie.
- Stójcie. - Rachmistrz podniósł dłoń na swą gwardię. - Pomyślcie chwilę zanim cokolwiek uczynicie. Być może tak jest jak mówi wasz pan, król i władca. Ale zastanówcie się też, kimże on jest w obliczu wojny i śmiertelnego zagrożenia. Czyż i sam nie jest podstępnym psem, który ukrywa się pod fałszywym przebraniem. Czyż sam nie ucieka się do nieuczciwości. Z drugiej strony co to za król, który nie prowadzi wojny? Który nie podejmuje walki, chociażby w obronie własnych granic. Bądź też nie walczy z innymi w celu poszerzenia własnych i rozsławiania kraju w świecie. Sam bez walki, od swojej mamusi otrzymał królestwo, myśląc naiwnie, że pokój będzie trwał w nim wiecznie. Jeśliś jest prawdziwym królem, walcz sam, podejmij miecz i stań do prawdziwej walki.
Słysząc te słowa, poddani pokiwali głowami ze zrozumieniem i oparli swe dłonie o miecze wbijając je w posadzkę. Niech walczy – krzyknął ktoś z tłumu. Niech się podda – Ktoś inny zaprzeczył. Zebrani podzielili się na dwie grupy. Król jednak uciszył ich podnosząc rękę.
- Dobrze. - przyznał – Zgodzę się na walkę, gdyż nie mam innego wyjścia.
Rachmistrz stanął do walki, która nie trwała zbyt długo. Król nie będąc zaprawionym w bojach zginął śmiercią wojownika. Rachmistrz nawet został kilka razy trafiony w ramię, lecz zwyciężył dzięki swojemu okrucieństwu i żądzy władzy. Potem stało się to, co sam przewidział ludzie rzucili się sobie do gardeł i rozpętało się piekło. Obrońcy króla i jego przeciwnicy, walczyli ze sobą do upadłego. Wojna stała się rządzącym. Świat oślepł w niezgodzie, królowało bezprawie, anarchia i bezsensie. Ludzie sprzeczali się o cokolwiek nie mogąc znaleźć ze sobą wspólnego języka. Pojawiły się nieznane dotąd zaburzenia, samookaleczenia i samosądy. Znajdowano dziury w całym i zakopywano w nich topory wojenne by już następnego dnia móc je z powrotem wykopać. Przyczepiano się do wiatru, który wiał skąd chciał i kręcił się w kółko. Wzburzone fale morskie nie mogły się uspokoić. Puszka pandory oszalała, gadała jak najęta i nie chciała się zamknąć. Nikt nie wiedział kim jest. Tylko walczył, walczył i walczył, aż do ostatniego tchnienia. A kiedy tak już wszyscy zginęli i legli pokotem. Z maleńkiej dziupli w środku lasu wydobył się chłopczyk o złotych włosach, jasnym spojrzeniu i mlecznej cerze. Przeraził się widokiem tego co zobaczył i zasmucił, gdyż nie miał nawet komu tej historii opowiedzieć.