Belamonte, 8 october 2012
beztroska słoneczna
na czyjś koszt, światło rozpościera i przenika
w kolorze piwa i słomy, uparzgnięci na lato
na wyświatlanych filmach lasy, kajaki, czyjaś parasolka
słomkowy kapelusz, huśtawki
odgłosy kur w zagrodach, żółte ślepia jaszczurek
świergot ptaków
na plecionce wzór, to ja i moje wyprawy do jarów
do rozpryskujących obrazy i dźwięki i myśli domów
w naturę lękowe zanurzanie w nicość
promień dzierga w szczegółach, w dal rzeźbi
pogania stwory do szukania swego cienia, rozrywa się na strzępy ciał
ja się przemieszczam, one się przemieszczają
wola życia się przemieszcza
w potoku zanurzona ręka Ojca ratuje dziecko
kapelusz popłynął
świat zwinął się w kapeluszu
świat jest ze słomy zbudowany
śmierć ustępuje chwilowo, nie zagarnia widoków myśli przyszłości
ciała są żółte, napój klarowny pozwala widzieć
wszystkie modulacje światła, widać, czuć, słychać
ciężar powiek, zbiegi plecionki rzek, na oczach, na włosach, na kapeluszu
ból przywiązania, rysa pierwszej miłości, lekkość płynie w dal
pod światło wygląda jak stary koc dziadka
prześwity szałasu, pora na cień, na podwieczorek
puszczanie latawców, wilgotnienie, spotykanie się rąk, spojrzeń
stolik pokryty mrówkami, rozlany sok
pejcz bykowiec ostroga kłótnia grzmot deszcz
przyszłość lub przeszłość, plecionka niezrozumiała
czysta, wytchnienie w skwarze
ona i ja nachyleni ku sobie
w siebie wnikający, niezatrwożenie niczym
należymy do siebie, do wątku, do kapelusza
nosimy go na głowie, pod światło w szklance go widać
wielkie wymaganie żeby płakać i się śmiać
i spełniać wiatrakom sny
i bez straty odchodzić, przechodzić
w bezczuciu smutku? w braku ulotności?
nie, w tym zagrzebani jak myszy i robaki
jak w liściach jeże
a potem już wśród robaków mnie jedzących zasypiam
rzeka porywa słomiany kapelusz
co jest do przeżycia w łożu, czemu odwrotność nasycać trzeba
w słowie jest dużo żuków i wspomnień
żegnania się i jej twarz i moja zanikająca
a włosy jej są właśnie słomkowo rude
na ostatnim moście krzyczy ktoś z kim się rozstaję
i w ten splot wchodzą włosy słońce
sieć zmarszczek, brąz oczu, plamki na dnie oka
rzeka niesie słomkowy kapelusz
Belamonte, 5 october 2012
są chwile toku życia zdarzeń, wielkie koła
zahaczają i porywają nas i rośliny
coś się myśli, coś się wyśpiewuje, przetacza przez duszę
należa do tego śmierci i urodziny, ale życie to życie
i jego wzrok w śmierć niech nie sięga, każdy rachunek jest na teraz
na wielkie połączenie, w chwilę potem gdy znikasz, żyje pamięć i ślad
ale winniśmy zaraz przylgnąć do gładkiej powierzchni góry i darniny
rzucając w przepaść Do Widzienia !
wejść w wodospad, w koła zataczane przez zmysły, ciała, sny
okrucieństwo chwili, okrucieństwo prawdy
miłosierdzie bez wyrzutu, egoizm uświęcony
brutalność cielesnych funkcji, trening zbrodni i miłości
dla oddechów, dla chwil zachwytu w bliskości, w szacunku dla poświęceń
kobiet, psów, dzieci błądzących i nie kłamiących
bo jest to coś do czego należę wbrew prawu czarnych i białych kłamców
tylko kocham i nienawidzę
tylko sprężenie ciała w obronie
tylko próby pocałunków
tylko wspominania chwil podarowanych nam
przez dążenie oczu, przez dążenie zranionej duszy
przez te zmarszczki wokół oczu, ogień świetlisty w śmiechu
przez żywą część świata w nas rozpiętą wyobraźnią i czułością
nie analizować już nigdy, najpierw zdobyć
potem się odnieść krytycznie
ileż tych ścian do przebicia, ileż tych kół co się spotykają
okręgów wzbudzonych, królestw, światów, przez te ściany się przebiłem w amfibii
muszę na chwilę poczuć je wszystkie, jak przebiegają i nikną we mnie
w pustce, na horyzoncie
w koronach drzew na niebie
przez chwilę sztuk tysiące, lina, przepaść
krótkie uchwycenie historii świata, siebie, potem...
Belamonte, 2 october 2012
Alkohol zrzuca skórę, zrzuca maskę, odsłania prawdę
czyni spontanicznym, uwalnia
Więc powinienem zrzucić skórę
Musi się przecież pojawić prawdziwa radość
odnaleźć dziecko
Otrzeźwieję, obudzę się
Poznałem zło, więc mogę być szczęśliwy
Tylko muszę z powrotem odnaleźć niewinność
bo jak na razie zło mnie trzyma i nie puszcza
Będę wtedy mógł być trzeźwy, stawiać kroki wzwyż
i upijać się na słodko i z umiarem
Będę wolny i bardziej świadomy
Belamonte, 1 october 2012
Buldożery zmiażdżą to drzewo
ale to było i tego nie da się już cofnąć
Zrozumiałem to niedawno i poczułem spokój
Nieważne co będzie, patrzyłem na świat
nie mając jeszcze serca splamionego brudem i udręką
Więc to było szczęście, wiem że to było szczęście
bo mówię to teraz, kiedy nie jestem zbyt szczęśliwy
kiedy jestem pijany
A więc szczęście jako takie nie istnieje
Nieszczęśliwi się upijają
Pijany człowiek jest wiecznie pijanym człowiekiem
Ze wzrokiem zamglonym mogę postawić ten krok
w stronę zachwytu - spacer, słońce, góry -
mogę to kochać, gdy wypiję łyk wina
ale kiedy jestem trzeźwy, słońce i niebo
nie znaczą dla mnie nic
Trzeba iść wyżej i wyżej, a gdy jestem trzeźwy
nie mogę postawić tego decydującego kroku
Kiedy jestem pijany, wtedy dopiero dostrzegam
jak piękne były różne zdarzenia z przeszłości
jak piękna może być przyszłość, samo życie
Kiedy trzeźwieję, już tego nie czuję
Wtedy lekceważę wszystko, przechodzę obojętnie
marnuję okazje, odwracam wzrok, bełkocze
marnuję czas, męczę się, nie jestem poetą
nie potrafię nim być
Więc mam ciągle pić?
Belamonte, 2 september 2012
biedny staruszek
tato czemu przyszedłeś zapłakany pod izbę wytrzeźwień
latem któregoś maja
po złego syna
ile lat ci zostało do śmierci?
chyba 13
13 lat Parkinsona
chciałem cieszyć się życiem
w kobietach jest mniej ciepła niż w jednym Twoim oddechu
teraz ja sam jestem Twoim oddechem
mam obrazy w głowie i w domu
dzieci przed wodospadem
to rozłożone uda kobiety, to plemniki
to tak jak z formami
bo ja przypadkiem widzę ptaki, twarz dziewczyny w tramwaju
a one są moim Ojcem
bo robakom niszczę przystanie
tylko dlatego że tak chce tradycja
ale one są i tak nicością, chwilowym przebłyskiem...
a moja praca to jedyny dowód
że żyję i jestem człowiekiem
nie szukam ciszy snów i ciemności
przynoszę świeże kwiaty i owoce
a też jestem nicością...
siecią pająka zachwytu
oddechami pod wodospadem
formami ostatecznymi, ruszającą się tonią, nie snem
w zanurzeniu gdzie nurt gromadzi się, drży
przed zabójczym spokojem biegu rzeki
widzę tam przez formy, widzę formy, czuję w nich
pociągają mnie w przyszłość, w dobre czyny
lub odchodzą jak jesienne liście
To Przystań Zbawionych
Belamonte, 28 august 2012
Powoli dojrzewają czarne owoce – ciężkie, soczyste, kwaśne.
Rodzą się ze mnie, rodzą się we mnie, karmią się mną.
Chciałbym by zwiędły, ale ich korzenie sięgnęły dna.
Wahanie i niepewność to ich pożywienie.
Nie wierzę w przeznaczenie, ale są rzeczy które muszą się stać.
powoli płynie czarny smar
po rzece mojego smutku
wir skamieniały, rzeźba strachu
woda wraca do swego źródła
pamiętam lata szczęścia
– Zjedz ten owoc, niech płynie w twej krwi!
– Po prostu bądź mnie pełna.
– Nieważne co to przyniesie ci;
możesz posiwieć, cierpieć, bać się.
– Gdybym na świecie był tylko ja i ty, nazwałabyś to szczęściem.
Nie ma nikogo, są tylko sny, melodie
świetliste przebudzenia
i piękne złe ogrody
Padniesz zemdlona, słodki wstręt
Chcę cię skrzywdzić; czy nie rozumiesz, że
kocham cię bardziej, gdy dusisz się? –
bo wtedy jakoś bardziej jesteś
czarne owoce są wieczne
nigdy nie spadają z serca
gdy wzejdzie ich godzina nie obronisz się
gdy przejdzie będziesz bliższy śmierci
a one będą w tobie tkwić, pokryje je kurz i pleśń
a jeśli jeszcze będziesz czuł, napełnisz się ich aromatem
by śnić kolorowe sny
Czarne owoce smakują mi, lubię je.
Nie mogę ich wyrwać, gdyż straciłbym siebie,
okaleczył wszystkie warstwy duszy.
Ale kiedyś już nie będę w stanie
porażki przekształcić w zwycięstwo
i wtedy kurz i pleśń i wstrętny gad, co oblazł mnie,
ukażą mi swoje prawdziwe oblicze.
Piękne jest życie! Spodziewam się wiele!
Jeszcze trzeba stworzyć świat,
w którym mogłyby żyć duchy.
Belamonte, 20 august 2012
człowiek jest myślącą trzciną
a wiatr karmana jej nie złamie
nie tylko myśli nie tylko jest giętki
i ustawia żagiel myślą
a ten żagiel to on
ale także żagiel który się zużywa
i łopocze szaro na tle burz i ciszy
pełen dziur i łat
jeśli on to żagiel
a ten żagiel ma też mięśnie
które nie mogą przesłonić giętkości
bo wiatru karmana nie zmienisz
ale siła tych mięśni to cud chwały
dzięki sile napina się i nie poddaje
do pewnej granicy
a nie zna jej dobrze nikt
a co jest statkiem?
statkiem jest ta chwila, to zamknięcie, ten świat
on płynie w nim a w nim on
to Bóg poddany przeznaczeniu
nie do końca
bo jest myślącym żaglem
ustawienie jest kluczem, giętkość i opór
krzyki majtków, myśli kapitana, nacisk lin
noc, dzień - są tylko tłem
więc w którym momencie wybieramy?
myślę że cały czas
rezygnacja to też wybór
ten czujny żagiel musi odpoczywać śniąc
a śniąc nie może przestać czuwać
ustala kierunki poznaje granice zanurzenia
gwiazdom i wiatrom przychyla się w toni snu
otwiera i kontaktuje
Belamonte, 20 august 2012
- coś plami mnie co kwadrans, to było wczoraj, przebudzenie
i ciągnący się ślad, a więc nie udało się zapomnieć
gdy rozwinięta w przeszłość płachta żagla zagarnia mnie ku przyszłości
a znaczenia zabójstw i wojen i zachwytu nad deszczem co szepce
są szkieletem, osnową, wiecznością, światem Form
więc czy jesteśmy tylko maszynami
i w którym momencie, jeśli to się w ogóle dzieje
wybieramy?
podziemna sceneria cmentarzy
przeniesione natręctwa
pluszowe misie braku prawa do szczęścia
braku pewności, naturalności wyboru, zdrowia
macka lęku przed dotykiem czegoś do czegoś
macka wyrzutu
ale to tylko samce i samice,
numery, oczekiwanie na cios, grad
to lęk przed Prawdą o sobie
Przeszłość jest bez dróg powrotu
zamknięta zgrana karta
Belamonte, 19 august 2012
Wystarczy niebo ! – mojej wyobraźni,
noce i pamięć minionych dni,
w wieżowcu na Manhatanie, w samotności obcych wzgórz –
niebo.. i ta panuje –
wyrzeźbiająca pod zamknięta powieką :
rzeki góry nadzieje rozkosze zmartwychpowstania – cudze, moje własne,
takie same.. złudzenia, nie złudzenia..
Będą więc dziewczyny, oddechy pod wodą, pod wiśnią,
te same próby samobójstwa – co wczoraj? – pamięć podpowie
Sprawdzić czy oddychanie nie jest także tam możliwe..
Materac, stare ważki, koryto, spływ,
Ojciec czekający na odbiór przesyłki z wieczności –
Andrzeja ozłoconego przez odblask słońca w łuskach złotych ryb..
Chmury – one są moją pamięcią –
na równi z życiem pod niebem ceniąc życie pod powiekami.
Co jest tą aleją pełną drzew wysmukłych, którą widzę, gdy w maju słyszę gołębie –
pamięcią czy tęsknotą ?
A gdy jest rześki poranek, a ja widzę,
jak zjeżdżałem z mamą chrzestną i ojcem na rowerach,
ze zbocza góry w stronę rzeki i lasu –
to wspomnienie czy sen na jawie ?
A czym jest to wczoraj, sen, jawa, dzisiaj ? –
ojcem, matką, bańką powietrza,
iskrą światła odbitą w drobinie ze sreberka mlecznej czekolady,
zapodzianą w zakamarkach starego dywanu,
widzianego przez dziecko o poranku,
leżące na fotelu głową w dół.
Belamonte, 17 august 2012
zieleń wciska się między mury
czerwień między ciała
biel pustyni drżącymi palcami
sen powietrzem
ktoś prowadzi swój pług przez kości umarłych
i błękit przez oczy żywych
aleje rozpraszają lecz dają nowe życie
tak odchodzą dobrzy
studnie i korytarze miast duszą duszę
kurczą rozmiar do zaniku
łąki zagłębiają oczy w szczegóły piękna
ono rośnie kosztem żywego stworzenia
wieczór czerwieni, poranek mlekiem się mieni
istotna zmiana tła, wspinają się kwiaty na górę życia
pędzel snu oczyszcza intencje, przestawia zwrotnice
doskonali boski język, wytwarza surogaty słów i
świadomości
we Śnie zobaczyłem Piękno
czułem ból Tej, Która Jest Pełna Znaczeń
rzeka porywa nawet rybę, nawet ptaka
słońce i rzeka byli przed nami
więc jak można czcić niepewne bóstwa naszych snów
choć to naszych i ich snów rozmowa
jeden się przed drugim chowa
dokonuje się fuzja i przepołowienie
lecz z brudem nie wchodzi się do Świątyni
lubię iść gdzieś nie wiadomo po co
bo wydaje mi się, że dojdę w piękne miejsce
lubię iść z rana w Las milczący mroczny
choć może czekają tam śmierci przygody
i już nie skrzydła motyla na kwiecie zobaczę
ale coś rzuci mi się na plecy z powietrza
z mroku, spod sufitu pogańskiej katedry
ale z czasem zamieniam się w wilka
myśliwego dziwnego czujnego
a chociaż nie wiem gdzie znajdę łoże dla gromady snów
jak komary lecących za mną
jestem szczęśliwy
pola wyrzucą cię prosto w kosmos
ku gwoździom i kłom gwiazd
zamienią w strzygę, upiora, nauczą biegu
który się nie kończy
każdy nowy kwiat jest cudem
górą życia
ale tylko stare wiersze są dobre
drzewo życia płynęło w krwi Adama i Ewy
zjedli jakąś Projekcję
by ani nie żywi ani nie martwi
mogli się plątać w sieci i pragnąć
tego chciał wąż
i pająk
czasem robie to, co muszę, a nie to, co chcę