Diary

birczin


older other diaries from newer

11 june 2014

11 june 2014, wednesday ( w trakcie kolacji )

Ślicznie się uśmiechasz. Nie ma to jak walnąć frazes. Ale ona naprawdę ślicznie się uśmiecha. Ma dołki jak się uśmiecha. Wykopuję te dołki, a potem sam w nie wpadam. Jej uśmiech powoduje, że najgorsza ulica przedmieścia robi się na jasną dupę świątobliwą. Mury bieleją. Cyganie nie kradną, tylko grają tkliwe, ckliwe numery na akordeonach i gitarach, które nagle znikąd pojawiają się w ich dłoniach. Uwielbiam powodować jej uśmiech. Uwielbiam prowokować jej uśmiech. Zawsze palnę coś głupiego, a ona tak się cieszy. Chyba mam tę łatwość w rozśmieszaniu tylko jej. A jednak. Ten uśmiech tak wiele dla mnie znaczy. To jest na zasadzie jakieś symbiozy chyba. Bez tego uśmiechu byłbym jak ten Cygan bez akordeonu. Chociaż czasami myślę, że może to i lepiej.
 
Zapach jej rąk. Nie wiadomo dokładnie o co chodziło. Czy to krem. Czy skóra. Swoiste geny. Delikatnie. Nie była pięknością numer jeden. A jednak. Roztaczała czar. I te jej dłonie. Jak dyrygentka obłędu. Smukłe, subtelne, zwiewne. Można było oszaleć dla nich. Później wiedziałem, że to tylko dłonie. Że gdzieś jeszcze kiedyś zdarzą się takie dłonie. Z fioletową siateczką żyłek. I z palcem serdecznym lekko odstającym od reszty palców, gdy pisała na maszynie. I z liniami papilarnymi zwijającymi się w tajne, tajemne mikroprzestrzenie, do których kluczem był jej dotyk. Przestrzenie, o których wiedzieliśmy tylko my dwoje. Zapach jej rąk zaklejał wszystkie niedoskonałości fizycznego świata.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1