8 december 2023
Oszołom o filozofii
Filozofia jest ściśle związana z umysłem, a więc i tym, w jaki sposób jest on ukształtowany. Tym samym jest niczym innym jak stwierdzaniem oczywistości. Majeutyka Sokratejska albo retoryka służą temu, by wydobyć możliwie ogólny grunt oczywistości, oczywistości, na którą kilku rozmówców może przystać. Wydaje się, że dopiero wówczas możemy się z czymś zgadzać lub nie, o ile to ma jakiekolwiek znaczenie. W wypadku wymiaru pojęciowego raczej nie ma - to tak, jakby zgadzać się albo nie zgadzać z twierdzeniem matematycznym. Ono ma inny charakter, rzecz w tym, by przyłożyć je w jakiś sposób do rzeczywistości. Można mnożyć dziesiątki i setki twierdzeń, natomiast u wszystkich jest jakaś podstawowa formuła. W filozofii, swojego czasu, tą formułą był byt. Dziś, jest nią raczej indywidualna egzystencja. Świat rzeczy wydaje się dziś mało interesujący nawet dla artystów, którzy dotychczas spełniali rolę wiernych kochanków świata, ale nareszcie doszli do wniosku, że wolą go raczej obrzydzać niż opiewać. Prawdopodobnie z resztą sprawia im to satyfakcję, ponieważ zwyczajnie nie da się robić czegoś, co jej nie sprawia. Tę lekcję możemy wyciągnąć z Parmenidesa, w pewnym sensie. Tak samo, sensem ascezy poniekąd jest czerpanie satysfakcji z braku satyfakcji. Nie jest to perwersja, jak uważał głupiec i schizofrenik Lacan, a podejście bardzo praktyczne. Nie pojął tego nawet umiarkowanie błyskotliwy, ale językowo głęboko upośledzony Kant.
Tak czy inaczej, z jakiegoś powodu, na dziś dzień bardziej zajmujący wydaje nam się czyjś stosunek do rzeczy, niż same rzeczy, a także niż to, czy ta osoba robi coś pożytecznego, czy nie. Np. chwali się młodzież za wielką dojrzałość, a to z tego względu, że przejęła ona w sposób niejako mimetyczny, bo nauka polega na mimetyzmie, poglądy, do których poprzednie pokolenie doszło w wieku dajmy na to czterdziestu paru lat. Nie jest to więc świadomość w pełnym znaczeniu tego słowa, a jedynie powtarzanie pewnych twierdzeń z ładunkiem emocjonalnym, ale bez idącej za tym praktyki. To tak, jak robotnik, który powiedział "idę", ale nie poszedł, i ten, który powiedział "nie idę", ale poszedł. Można opowiadać duby smalone, ale robić rzeczy pożyteczne, zaś zdrowo myślący ludzie w najgorszym wypadku będą sobie z nas od czasu do czasu podkpiewać i poklepywać po ramieniu. Można też nie robić zupełnie nic, tylko studiować Hegla i ezoterykę, i w najlepszym wypadku skończy się jako guru średnio rozgarniętych dziewcząt studiujących psychologię, których poczucie wyższości czerpie się z tego, że zajmują się rzeczami, których nie rozumieją, a to dlatego, że nie da się ich zrozumieć, a nie da się ich zrozumieć, ponieważ są o niczym.
Z resztą, bądźmy sprawiedliwi. Wielu ludzi i tak nic nie rozumie, prawdopodobnie dlatego, że umysł może przyswajać wiedzę praktyczną albo aprioryczną (matematyczną, logiczną), zaś wszystko, co pomiędzy, jest sferą wyobraźni i interpretacji, tj. emocji, które są zmienne z dnia na dzień i z chwili na chwilę. W tym sensie błędem współczesnej filozofii jest przedstawiać wyobrażenia i emocje jako pojęcia albo interpretacje jako fakty. Np. hermeneuci bynajmniej nie porzucają uwikłania w gorszący ich obiektywizm, tylko tworzą dla niego sztuczne standardy, których sami nie rozumieją z przytoczonych powyżej powodów. Tymczasem filozofia jako taka u źródła jest dialogiczna i nie musi mieć nic wspólnego z pojęciami, ponieważ filozofia jako taka jest sztuką życia, nie jest nawet, jak u Brzozowskiego, choć był on najbliżej, "podnoszeniem do rangi świadomości co natura czyni sama z siebie." Było to może do rzeczy w epoce Avenariusa i raczkującej fenomenologii, ale dziś fenomenolgia zniosła nareszcie i całe szczęście sama siebie i w zasadzie całą filozofię akademicką w sformułowaniu J.L. Mariona, iż im więcej redukcji tym więcej donacji. Oznacza to ni mniej ni więcej jak wyjście z labiryntu w którym tkwią tzw. filozofowie, choć prawdopodobnie nigdy sobie tego nie uświadomią i nadal będą oddzieleni od realnego życia szklaną ścianą, którą sami sobie postawili. Filozofia jest więc albo sztuką życia, albo propedeutyką do nauk, w tym teologii. Inne jej zastosowania są po prostu nieadekwatne do jej natury i skrajnie głupie.
Jeśli ktoś napisał, że Tradycja to coś z przeszłości, to dobrze, czy źle? Ja przez Tradycję rozumiem raczej obiektywne prawa rządzące układem nerwowym, czyli jaźnią, którą, w wypadku samego siebie i moich współziomków, znam o wiele lepiej niż większość analityków bądź psychologów. Nie muszę być zdolny do ubierania tego w formuły, ponieważ komunikacja zachodzi tak czy inaczej i wcale nie trzeba zbyt wiele gadać, choć na ten pomysł wpadli już francuscy strukturaliści a dzisiaj te idee rozwija dr. Paweł Grad. Dlatego piszę o personalizmie. W wymiarze solipsystycznym każda rzecz jest zaledwie przedłużeniem jaźni, to jedyna i wystarczająca lekcja, jaką możemy wyciągnąć z heglizmów. W pewnym sensie destrukcja świata wartości jest korzystna o tyle, o ile możemy powrócić do świata jako takiego, ponieważ świat wartości istnieje tylko w wyobraźni konserwatywnych filozofów. W rzeczywistości obiektywnej nie ma czegoś takiego jak wartość, chyba, że uznamy poprzez nią emocjonalny stosunek do rzeczy, ale wówczas uświadomimy sobie, że filozofia uniwersytecka z racji ogólności nie jest w stanie do niej dotrzeć, a prócz tego, że to banał do kwadratu. Poza tym jesteśmy zdolni modyfikować nasz stosunek do przedmiotu, natomiast tzw. intelektualiści zajmujący się bardzo rozbudowanymi programami mają ten problem, że nie doceniają tej jednej bardzo prostej wartości, którą może nabyć właściwie każdy człowiek zamieszkujący kulę ziemską, jaką jest osobowa, psychologiczna dojrzałość. Ale być może to dlatego, że oni sami nigdy jej nie nabyli. Tak czy inaczej, jedyną autentyczną filozofią jest zanużenie się w strumień życia razem z innymi podmiotami / jaźniami / mózgami / układami nerwowymi, jakkolwiek pretensjonalnie by to nie brzmiało. Reszta jest konstruktywizmem, literaturą, zmyśleniem, głupotą, oszołomstwem, pseudonauką, zabobonem, w gorszym wypadku pretensjonalnym pięknoduchowstwem a w lepszym po prostu intelektualną rozrywką.
Cortazar, którego nie cenię, miał jedno dobre opowiadanie. O skrybach. Jest ileś tam setek czy tysięcy skryb. Skryby nic nie robią tylko piszą. Cały świat jest zapier*** ich zapiskami. W końcu powstają z nich wyspy na Oceanie Spokojnym. Tyle Cortazar.