8 december 2023
Zapiski (Langeweile)
Twarz mówiła zbyt mało,
dusza była zbyt samotna,
ciało zbyt ciężkie.
I
***
Pragnąłem, by wszyscy w moim towarzystwie stawali się megalomanami.
***
Sądziłem, że skoro Bóg jest tak wielki, tylko coś ponadprzeciętnego z mojej strony mogłoby Go usatystfakcjonować. Dlatego chciałem zostać Napoleonem. To było zabawne.
***
Zazdrość być może bierze się z niepewności. Wydaje się wówczas, że jakaś cecha bądź umiejętność są czyimś kamieniem filzoficznym. Kiedy osiągnąć poziom, w którym możemy z nim konkurować, okazuje się, że nadal nie znam siebie. To z resztą otwiera oczy na jakiś uniwersalistyczny pluralizm.
***
Byłem nikim, dziś jestem darem dla samego siebie. Kim i czym będę kiedy umrę?
***
Posiadam umiejętności które niczemu nie służą i wiedzę która nie jest do niczego potrzebna. Trwam w zawieszeniu, nie mam perspektyw. Cieszę się każdą chwilą, nudzę się, myślę o tym, że prawdopodobnie po tej stronie śmierci i tak nie zrozumiem zbyt wiele.
***
Pragnąłem być widziany. Kiedy indziej chciałem zniknąć bez śladu. Pragnąłem Kobiety, która byłaby mną. Chciałem przygód i rozwiązywałem zagadki. Siedzę przed komputerem i spisuję te słowa. Nic nie ma sensu. To dobrze. Mogę wszystko radykalnie uprościć i myśleć tylko o tym, że wszystko jest dymem.
***
Dusza nie ma dna, ale gdzieś w niej jest cierń nieskończonej samotności i skrajnego bólu. Pojawia się w różnych sytuacjach. Teraz uzmysłowiłem go sobie na myśl o tym, że tylko ja i tylko w tej chwili dostrzegłem jakiś śmieszny drobiazg, o którym za chwilę zapomnę. Idę zapalić, a od dziś staram się porzucić wszystko. Mógłbym już umrzeć, gdyby nie to, że pragnę spotęgować moją tęsknotę do granic obłędu. Przez pewien czas nie Niebo, ale czyściec, wydawał mi się czymś najwspanialszym.
***
Kiedy coś jest na tyle głupie i śmieszne, że jest co najwyżej irytujące, a jednocześnie masz wrażenie, że tam jest zawarty jakiś ważny pierwiastek. Forma autoszantażu. To jedna z najtrudniejszych emocji do opanowania. Pogardę łatwo wygnać z serca przestrzegając przykazań, ale jest pewien rodzaj nonsensu, zbyt lekki, by postrzegać go w kategoriach moralności. Problem zaczyna się dopiero wówczas, kiedy tą miarą odmierzamy całą rzeczywistość. To psychologicznie możliwe. To, zdaje się, ateizm absolutny, bez żadnej domieszki. Ale to możliwe tylko przez chwilę, ponieważ wkrótce rodzi się zupełnie bezinteresowna nienawiść. Z racji psychofizjologicznej ten stan nie trwa zbyt długo. Prawdę powiedziawszy, później zaczyna się skomleć.
***
Dzisiaj wydaje mi się, jakbym dorósł do świadomości, że jedynym celem życia jest Zbawienie.
***
Stłuc wszystkie lustra by wydostać się z labiryntu.
***
Codziennie widuję twarze piękniejsze niż gwiazdozbiory. Nic z tego nie rozumiem, bo jest ich tak wiele.
***
Do trzydziestego-któregoś roku życia, przyzwyczajony byłem myśleć, że wszystko powinno być inaczej. Tymczasem, na tę chwilę, wydaje mi się, że jedyna mądrość godna tego miana, to pogląd zdecydowanie przeciwny.
***
Właściwie? Być świadomym, że każdy mój gest ma znaczenie, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Jest jakiś tunel którym się przemieszczam przez swoje życie. Teraz, zdaje się, chodzi o to, by wydobyć stąd najgłebsze i najbardziej wszechstronne, zawierające w sobie wszystko co tylko istnieje, albo chociaż mogłoby istnieć - błogosławieństwo.
***
Być może już spisując własne myśli czczę samego siebie. Może powinienem o nich zapomnieć. Więcej czasu poświęcać modlitwie, lecz cóż, skoro wszystko wydaje mi się modlitwą. Z pewnością jestem zuchwały. To dobrze czy źle? Kiedyś roiłem sobie, że zostanę królem. Forma psychopatologii. A jednak wydaje się, że wystarczy przekierować uwagę. Nie myśleć o sobie jak o czymś stałym, jest się nareszcie bez dna. Chciałem pomiścić Ukrzyżowanego, ale na kim? Kiedy indziej płakałem nad ludzką niewinnością. Prawdę powiedziawszy nic z tego nie rozumiem. Nie mam nic czego bym nie otrzymał.
***
Warto pragnąć tylko Doskonałości, a jednak to czyni człowieka bardzo chorobliwym.
***
Jedyny sens zrozumiały dla człowieka to eliminacja cierpienia na masową, wykraczającą poza czas - skalę. Kiedy sobie to uświadomić, życie zaczyna przypominać tragedię.
***
Ponoć żadna z ludzkich cech nie rodzi się z przypadku. Więc ja rozdymam się w sobie z każdym zanotowanym słowem. Jestem właściwie nihilistą. Szukam Boga. Wyobrażam sobie, że jestem Chateaubriandem.
***
Kiedy ktoś przyznaje mi rację, zaczynam podejrzewać, że nie wie, o czym mówi. Ale to dlatego, że i tak nic nas nie łączy. Dzisiaj, teraz - jest coś ważnego dla mnie i pragnę czyjegoś uczestnictwa. Chyba taki jest sens pisma. Udaje się przed sobą kogoś, z myślą o tym, że być może tym kimś się jest. To pociąga w naturalny sposób, i w naturalny sposób się o tym zapomina.
***
Czas okrada mnie z przekonań.
***
Jestem pretensjonalny.
II
***
Ponoć celem filozofa jest nauczyć się żyć. Być może wielu nie sięga po filozofię, ponieważ już żyją. Poza tym największą zaletą cżłowieka, być może, jest zdolność do bycia zupełnie zbędnym. Prócz tego? Nie wiem, kim będę jutro, a nawet dziś wieczorem. Być może, z resztą, wszystko bierze się z pragnienia bycia poznanym. Dla tego jednego potrzebujemy Boga. Albo też, jak pszczoła, można gromadzić w sobie cały ten czas, gdy byliśmy widziani, a o reszcie zapomnieć. Struktura społeczna jest z resztą gabinetem żywych i ruchomych luster.
***
Jeśli pętają nas nawyki, być może abnegacja jest korzystna o tyle, o ile użyźnia przestrzeń dla rzeczy pierwszych. W pewnym momencie rzeczy są dobre dlatego, że powszechnie uznaje się je za dobre, następnie, wydaje się, są dobre po prostu dlatego, że są, nareszcie znikają zupełnie i traci się wszelkie zainteresowanie czymkolwiek. Niczego się wówczas nie widzi ani nie słyszy, o ile nie wiąże się to z jakąś konkretną, teraźniejszą potrzebą - większą czy mniejszą, to bez znaczenia. Pozostaje jeszcze odrobina irytacji - ale wówczas wystarczy się odciąć. Myśli się jeszcze nad tym, jak dotarło się do jakiejś pomniejszej prawdy, albo czy kto ma rację. Ale to już właściwie nie ma żadnego znaczenia. Można przez cały dzień spać.
***
Jeśli każdy konflikt jest konfliktem między dobrami, to w pewnym sensie najłatwiej go znieść redukując wszystko do nicości. Wówczas działaniu poświęca się automatyczne minimum, resztę czasu zaś można spędzić na wegetacji. Przysposobiłem się do takiego postrzegania rzeczy, ponieważ w moim środowisku przypisywano wagę absolutną rzeczom zupełnie błahym. Skoro dla niektórych tak istotne jest, by wyznawać również ich bogów, dlaczego nie sprawiać takiego wrażenia? A więc odkryć w sobie przewiew świetlistej nicości, gdyby nic nas nie wiązało, możnaby nawet popełnić samobójstwo, choć przecież nadal jest się ciekawym, jak wyrzeźbi nas egzystencja. W tym wypadku, ta ciekawość jest po prostu poddaniem się odwiecznemu rytmowi.
***
Zasadą zdrowia jest utrata. Tylko robiąc w nas potężne i bolesne wyłomy Bóg może przygotować nas na śmierć i pojednanie z Nim. Właściwą miarą stoicyzmu jest zgrzebna mistyka, ale prawdopodobnie to On przemawia przez wszystkie przyjaciółki. Dopóki żyjemy, nieustannie zachodzą w nas fermenty, podziały, pojednania, chwile pasji albo rozumienia. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie próbować zbadać, jaki jest tego przebieg. Prawdopodobnie inny dla każdego - bezsens psychologii. Jeśli pisałem, że kiedyś nie było dla mnie nic lepszego od czyśćca, to dziś mogę powiedzieć, że nie ma dla mnie nic lepszego od oczekiwania na śmierć. Piszę oczekiwania, bo kiedy jego czas dobiegnie końca, tym, co będzie dla mnie najlepsze, będzie właśnie śmierć. Prócz tego mogę robić całe mnóstwo rzeczy.
***
Aż do momentu, w którym zacząłem wyciągać logiczne konsekwencje własnych myśli, bardzo buntowałem się przeciw sformułowaniu, wedle którego wiara przekracza rozum. Teraz myślę, że rzecz w tym, że niektórzy ludzie są po prostu zbyt logiczni. Dotyczy to z pewnością w jakiejś mierze intelektualistów. Wznosi się dziesięć pięter, kiedy już od czwartego zaczyna się mocno chwiać. Ale jest się przekonanym, że jak się zbuduje dziesiąte, to mocą formy umocnią się i pozostałe. Trudno mi coś na ten temat powiedzieć. Myślę, że rzeczywistość jako taka jest symfonią, ja zaś słyszę zaledwie kilka spośród milionów jej głosów. Można powiedzieć, że to klucz estetyczny, choć prędzej przystałbym na słowo - hermeneutyczny. Co prawda w obu tych ujęciach nie istnieją jasne dystynkcje na poziomie pojęciowym, to jednak estetyczne usprawiedliwienie zbrodni jest perwersją, zaś hermeneutyczne - miłosierdziem.
***
Nie potrafię uzmysłowić sobie, bym miał aż taką wartość, że żyję właściwie tylko dla Boga. To jakieś prześlepienie, które poniżej progu świętości wydaje się oczywiste - ma się jakieś cele, plany, wyobrażenia na takie tematy, można być nawet dobrym człowiekiem. A jednak jedyny właściwy sens istnienia jest po prostu nie do pojęcia. To dotyczy całego Wszechświata. Poniekąd myślę, że to właśnie jest sens sformułowania, wedle którego świat jest w mocy diabła albo antychrysta. Oznacza to nic innego jak kwestię priorytetów. Ludzie sprawiają na mnie wrażenie, jakby po prostu dbali o rzeczy zupełnie pozbawione znaczenia. A jednak żyje się wśród nich i chyba niewłaściwą postawą byłaby wyniosłość, cokolwiek o tym sądzić.
***
Poza lokalnym habitatem jest się właściwie zupełnie zbędnym, prócz tego, że jest się jakąś bierką, jedną z siedmiu czy ośmiu miliardów. Być może twój bezinteresowny uśmiech w sklepie powstrzyma kogoś przed zaplanowanym morderstwem, albo przynajmniej odwlecze je o jeden dzień. Przez lata poszukiwało się odwiecznej towarzyszki zabaw, tej, która zdaje się być zaklęta gdzieś na dnie duszy, ale na dziś dzień nie wie się, czy ona w ogóle istnieje. Z racji tego, że każda właściwie kobieta mogłaby być nią potencjalnie, nie traktuje się już miłości tak poważnie, a właściwie poważnie traktuje się tylko tę tęsknotę. Obserwuje się ptaki i jest się gotowym uprawiać miłość z powietrzem. Kiedy uzmysłowić sobie, że każdy ruch może być tym fałszywym, że każda myśl może być grzechem, że z każdą sekundą można wypaść poza harmonię świata - myśli się wówczas, że może jednak lepiej, żeby Boga nie było. Wówczas możnaby poświęcić się jedzeniu słodyczy, bo na poronografię i tak jest się już zbyt starym. Ale myśleć o tym, że świat albo jaźń są zakomponowane tak, by w każdej minucie ściągać na siebie potępienie - to kojarzy się bardzo dziwnie. Do pewnego stopnia fascynuje, jest też wielkim wyzwaniem, a jednak, jednocześnie, w jakiś sposób gorszy. Myśli się, że nie tym powinien być Bóg.
***
Prócz tego panuje zupełna aksjologiczna próżnia. Jedynym wymiarem w którym można spełniać jakiekolwiek uczynki, pozostaje szeroko pojęta życzliwość. Mam przez to na myśli, że na najbardziej rozmaite sposoby można błogosławić temu, co jest. To, co jest - sformułowanie poniekąd metafizyczne bądź mistyczne. Rzecz w tym, że wszystko, co obejmiemy swym błogosławieństwem, w jednej chwili może stać się dobre. To, co odrzucało nas przed chwilą, może nagle rozbłysnąć tysiącem barw i subtelnych harmonicznych. Wydaje się, że skoro dotyczy to nawet polityki, to dotyczy najzupełniej wszystkiego. To w pewnym sensie destruktywna perspektywa, perspektywa poza dobrem i złem, perspektywa afirmatywno-nihilistyczna. Być może błędna, ale po prostu tak jest się skonstruowanym. Nie jest się zdolnym niczego potępić, może pamiętając o własnej grzeszności, a może będąc z natury zbyt zepsutym, by przeciwstawić się jeszcze czemukolwiek. Rzeczy mogą już tylko drażnić, ale nie sposób powiedzieć o niczym, by było złe.
***
Jeśli moja rodzina jest patriotyczna, mogę stąd wysnuć wniosek, że mój naród należy do tych, którzy wszystko robią na siłę, dlatego bardzo poroniona jest idea antemurale christianitas, oczywiście tak długo, jak próbujemy mieć ludzi za myślących. Na przykład zawsze, najbardziej, fascynował mnie filozoficzny satanizm. Tym czasem mocą terroru przyjąłem nareszcie ortodoksję katolicką. To zabawne o tyle, o ile mocą paradoksu jestem sceptyczny co do tego, by kogokolwiek nawracać. To z resztą dla mnie rodzaj gry, ponieważ całe życie wydaje mi się zbędne, wydaje mi się snem - z racji jego przemijalności i co by nie mówiłć błahości - jedyne realne istności to być może te, które wywodzą się z bólu, ponieważ w pewnym sensie, jak sądzę, jesteśmy tutaj właśnie po to, by cierpieć. Kiedy przejdziemy przez zasłonę śmierci, wszystko będzie wyglądać inaczej, śmierć będzie, jak rozumiem, autentycznym przebudzeniem. Dopóki jesteśmy tutaj, nie rozumiemy nic, co oznacza, że wszystko jest właściwie absurdem. Przynajmniej tak długo, jak zastanawiamy się nad rzeczami.
***
Bóg dopuszcza grzech a następnie cierpi z jego powodu. Ta sytuacja jest tak absurdalna, że grzech stał się dla mnie właściwie czymś obojętnym. Mogę grzeszyć, mogę nie grzeszyć - nie robi to na mnie żadnego wrażenia, nie wywołuje w duszy żadnego oddźwięku. Wszystko może być grzechem, może nie być nim nic - to zależy tylko od nastroju.
***
Wydaje się, że wszelkie działanie bierze się z nieuporządkowania. Chciałem napisać - głupoty, ale to jednak nie to. Człowiek, który myśli, widzi, że nie ma sensu robić czegokolwiek. Zabawne w tym wymiarze są wszelkie ruchy społeczne, które mocą natury wzbudzają tylko reakcję przeciwną. Ta zasada tyczy się również, a może przede wszystkim, polityki. Jedyne działanie na jakie można przystać to prosty i ucziciwy zawód rzemieślnika, ogrodnika, piekarza, etc. Wszystko co pozostałe jest dla ludzi chorych na umyśle i duszy. Co więc myśleć w tym wypadku o filozofie? Filozof w takim razie jest po prostu zawodowym lekkoduchem. Ceni się inteligencję, choć nie wiem, dlaczego. W istocie jedyną pracą inteligencji jest dostrzeganie wszechobecnego absurdu i ostateczna rezygnacja. Z punktu widzenia natury to zgubne, być może właśnie dlatego mówi się o tym, że człowiek ma potencjał poza naturę wykroczyć.
***
Wydaje się, że złożem zawiści jest resentyment. Ujawnia się on szczególnie wtedy, kiedy ktoś, kogo mamy za zupełne zero, okazuje się prześcigać nas o rzędy w jakiejś dziedzinie. (Z resztą, to forma metody wychowawczej - ambitnemu młodzieńcowi za wzór stawiać pracowitą, ale pozbawioną kręgosłupa miernotę.) Dlatego, dopóki nie wykształcimy w sobie jakiejś dozy tolerancji, czekają nas mdłości. Mam na myśli - tak długo, jak interesujemy się, choćby biernie, polityką. Chcąc być sprawiedliwym, choćby złodziejowi musimy przyznać spryt, a mordercy tragizm. A jednak chrześcijanin nie powinien mieć w sobie aż tak głębokich złóż pogardy.
***
To, co piszę, właściwie nic nie znaczy. Jedyną jego zaletą jest zgrabność, która może być zwodnicza nawet dla bystrych - a może przede wszystkim dla nich. Sprawdza się maksyma niektórych pisarzy - tekst żyje swoim życiem. Nawet nie zawieram tu własnych myśli, o ile jest coś takiego, jak myśl, w tym sensie, w jakim przyjęło się powszechnie. Może dlatego niektórzy autorzy są tak szeroko komentowani - bo w istocie ich dorobek nic nie znaczy. Jeśli intelektualistą jest ten, który najwięcej uwagi poświęca temu, czego nie rozumie, znaczy to, że intelektualista nic nie rozumie. Może to z resztą argument za sceptycyzmem, przed którym ostatnie lata tak bardzo się wzbraniałem. Tłumaczy to również popularność wszelkiej maści bełkotu. I religii.
***
Być może tylko świat zmysłowy zbudowany jest z faktów, wszystko co pozostałe zaś jest kwestią interpretacji. Gdy żyjemy społecznie musimy umówić się, że raczej będziemy unikać, o ile to możliwe, nadmiernej krzywdy. Tymczasem, kiedy tylko pomyśleć o własnej bezdenności, rzutuje się ją samoistnie w innych. Heraklit napisał, że nocą każdy ma swój własny Logos, za dnia zaś Logos jest wspólny. Nie jestem tego taki pewien. Możemy przewidzieć czyjeś zachowanie, ale zachowanie to zaledwie skorupa. Możemy wsłuchiwać się w czyjś ton głosu, a jednak w zależności od kontekstu on będzie znaczyć co innego. Możemy ćwiczyć się w cnocie, a jednak jej głównym wymiarem jest autoprezentacja. Prócz tego różne środowiska co innego uznają za cnotę. Człowiek światowy jest w istocie kameleonem. Ale i tak wszystko o czym piszę dotyczy powierzchni.
***
Trudno przystać na to, by świat nie przypominał umysłu. Jest ruchliwy, można poznawać go w nieskończoność, i o nic w nim nie chodzi, być może - prócz przyjemności. Nie wykluczam z resztą, że Bóg stworzył świat w siedem - czy jak chcą niektórzy - dziewięć - dni. Następnie zaś stworzył czas takim, jakim go bada nauka. Wszystko da się w nieskończoność obracać na nice, natomiast historia Adama i Ewy podoba mi się bardziej niż Orygenesowski przedświat, albo tożsamości mitochondrialne. Swoją drogą z resztą odkryłem prostą, ale sprawną interpretację hermeneutyczną w dziedzinie religii - prawdą jest po prostu to, co głosi większą Chwałę. W pewnym sensie to klucz estetyczny, choć o wiele bardziej zaawansowany niż ten odkryty przez Nietzschego. Z pewnością wymaga wiedzy wykraczającej poza jego rojenia o własnej wyższości nad wszystkim i wszystkimi. Pobożny Żyd wie o tym, że Torę będziemy badać w nieskończoność. Katolicy zazwyczaj nie przywiązują do tego większej wagi, będąc w tym względzie poganami, którym Bóg ma po prostu zapewnić pomyślność - nawiasem mówiąc to zabawne, że zazwyczaj nie zauważają w tym względzie rażącej dysproporcji pomiędzy rzeczywistością a swoimi roszczeniami. Ale w tym momencie rzeczywiście wszystko staje się kwestią gustu, podobnie, jak nie sposób dyskutować z przekonaniami. Przekonania mają to do siebie, że siląc się na uprzejmość możemy kogoś wysłuchać i powiedzieć "aha", chociaż w rzeczywistości nic nas to nie interesuje. Tymczasem o filozofii przyjęło się myśleć, że jest kwestią argumentów. Powracamy tym samym do idei Wiecznego Umysłu, bo możemy argumentować w nieskończoność.
***
Religijność jest być może egzystencjalizmem, ale cóż nim nie jest, skoro wszystko jest egzystencją, a nicość jest nie do pomyślenia, jak u Parmenidesa? Nawet człowiek, który Boga postrzega jako dawcę pomyślności, przeżywa jakiś dramat związany z tym, że, jak to się mówi, "łaska pańska na pstrym koniu jeździ." Jest to jakaś Baudelaire'owska zdrowa choroba i wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jak długo nie umartwiamy się odmawiając Tajemnice Radosne. Sam przeżywam Mszę jako koncert, bo i o to w tym chodzi, tymczasem ateista może przeżywać koncert jak Mszę. Nie sposób uniknąć Chrystusa od czasów Wcielenia, bo i Droga Krzyżowa jest drogą każdego człowieka. Jeśli ktoś nie nosi w sobie zupełnie nic, prócz pustki i rozpaczy, to chcąc nie chcąc, trwa w Wielkim Piątku, cokolwiek sądzi o własnej dumie i ego. Bóg jest ponoć we wszystkim nam podobny prócz grzechu, u św. Pawła stoi, że wypisał Prawo w ludzkim sercu. W dostatecznie szerokiej interpretacji, u źródła neoplatońskiej, ale i starotestamentowej, nie sposób nie wypełniać Bożej woli, nie sposób nie być katolikiem, skoro katolicki oznacza powszechny. Można więc być tylko - albo katolikiem pełnym, albo dyletanckim, a więc takim, który nie wie, że jest katolikiem. Św. Paweł na Aeropagu - "głoszę wam co czcicie nie znając." Ale nie chce mi się tego bronić za wszelką cenę. Poza tym, to mnie interesuje raczej jako ujęcie filozoficzne. Nawet nie związane z kultem, nawet nie związane z kulturą. Nie związane z niczym. Właściwie? To forma eksperymentu myślowego nad pewną formą solipsystycznego totalizmu, który w dobie Interpretacji Kopenhaskiej mechaniki kwantowej nie powinien nikogo dziwić. To nie ma sensu, ale emocjonuje.
***
Nie da się naprawić świata, bo, chcąc czy nie, w końcu pojawi się młodzież.
***
Wydaje się, że jeśli coś nas odpycha, to jeszcze nie jest kres i pełnia tej rzeczy.
***
Przyznaję, że umyślnie przestawiłem sobie cykl dobowy w taki sposób, by pracować w nocy i spać za dnia - żeby unikać moich domowników i w ogóle ludzi. Jeśli Arystoteles miał rację, że tylko bóg może żyć w izolacji - jestem widocznie bogiem. Ale moja własna cześć mi wystarczy. Choć w istocie nie jestem aż tak samowystarczalny, skoro żywię się darami. Można to uznać za naturalny podział pracy. Ktoś pracuje, żeby inny mógł myśleć. Pisałem już o tym. Kiedy się pracuje, to się nie myśli, to fakt obserwowalny, ale kiedy się myśli, chce się umrzeć. Dlatego w społecznościach hinduskich młodzieniec najpierw jest szkolony na wojownika, następnie na gospodarza, a dopiero po wypełnieniu tych ról zaczyna zgłębiać pisma mądrościowe. Tymczasem intelektualista Zachodu życzy sobie, by świat już tu i teraz przestał istnieć. Jak Ezra Pound w wierszu "Francesca". Dlatego nie bez kozery o Europie mówi się - Stary Kontynent. "When I was at your age..." "You were never at my age."*
*(Zasłyszane)