Prose

Wanda Szczypiorska


older other prose newer

11 march 2013

Przybysze

Pojawili się nagle. Widziałam ich przez okno jak szli od strony szosy drogą wokół gęsiego stawu. Trzech chłopców. Dwóch małych  i jeden dość wysoki.  Na pewno domyślili się, że ich śledzę, bo kiedy przechodzili pod moim oknem, któryś gwizdnął. Minęli staw, byłe czworaki, w których mieszkali pracownicy stoczni, szkołę i drogą wśród poletek nieskoszonego jeszcze żyta ruszyli w stronę lasu. Las nie mógł być ich celem. Pewno zboczyli na pagórek. Mają ze sobą papierosy. Zapalą, ale później. Teraz jeszcze nie.
       
        Pobiegłam do Brygidy powiedzieć, że już są,. Truda  gdzieś w  rowie pasie kozę  i niby przez przypadek, niby to od niechcenia przypędzi ją na pagórek. Truda jest dumna. Ceni się. Nie to co ja. Ja jestem gotowa biec za nimi. To przecież chłopcy z miasta. Może nie tyle z samej Gdyni, co z przedmieścia. Ja chodzę tam do szkoły. Skończyłam w lipcu jedenaście lat i po wakacjach będę w siódmej klasie. W Pogórzu są tylko cztery klasy. Dwie moje  przyjaciółki, Truda i Brygida maja to już za sobą..
 
       Nie wiemy kim są chłopcy. Mają dwanaście, może trzynaście lat. Najwyższy i najstarszy ma na imię Radek. Ten Radek na pewno przyszedł do mnie. Bo chociaż wszystkie trzy jesteśmy takie sobie, ja mam kręcone włosy. Gisia pucułowatą i rumianą twarz, a Truda bardziej niż dziewczynę przypomina chłopca. Tych z miasta poznałyśmy poprzedniego dnia, kiedy  siedziałyśmy na pagórku, a koza pasła się w pobliżu. Podeszli do nas niezbyt pewni siebie i coś zaczęli gadać. Potem usiedli bardzo blisko. Czego chcieli? Nie tego chyba, czego chcą od nas nasi chłopcy. Z chłopcami ze wsi gramy w klipę. Nic po za tym.
 
     Siedziałyśmy onieśmielone, a tamci gadali miedzy sobą o czymś czego nie rozumiałam, lecz Truda, chyba tak. Ci mniejsi chichotali, a ten wysoki, ubrany w marynarkę usiadł przy mnie. Blisko. Potem ten Radek, (mówili do niego Radek), przysunął się jeszcze bliżej. Pół leżąc obok mnie zapalił papierosa. Miał taki dziwny wyraz twarzy. Bezczelny i onieśmielony. Właściwie leżał z tyłu za mną i jakoś tak się stało, że w pewnej chwili poczułam jego dotyk. W lewej ręce trzymał tlącego się papierosa, ale prawą niezręcznie manipulował tuż przy moim udzie. Nie śmiałam się poruszyć. Gisia podniosła się, jak gdyby chciała odejść. Truda siedziała pomiędzy tamtymi dwoma. Szturchali ją z dwóch stron, a ona tego z prawej odpychała łokciem. My dwoje byliśmy osobno. Bo ze mną działo się coś dziwnego. Drżałam.
 
     Potem oni poszli w stronę boiska do siatkówki, a może w stronę szosy zwanej serpentyną, a my, prowadząc kozę, prosto do wsi. Radek powiedział, że znów przyjdą. Zgodnie, choć każda na swój sposób, dałyśmy im do zrozumienia, że nas to nie obchodzi. Mnie jednak skrycie obchodziło. One wiedziały już co nieco, lecz ja do dzisiejszego dnia nie miałam pojęcia jak to jest, kiedy się dotknie chłopca. Wciąż było mi gorąco, trochę wstyd, a jednocześnie miałam uczucie satysfakcji. Z nas trzech, ja byłam tą  wybraną. Tylko ja. Ten Radek należał do mnie.
                    
          
           Krzyczę do Gisi  - Przyszli!
          
          Biegniemy do mojego domu. Trzeba się przebrać . Przez cały dzień chodziłam boso, w pośpiechu myję nogi. Gisia  policzki ma czerwone. Pomalowała je burakiem. Spojrzałam w lustro. Loczki mam niczym aureola. Nieźle. Czegoś się jednak boję. Że odejdą?  Więc chodźmy już.
                     
         Biegniemy. Tylko kawałek i zwalniamy. Dalej idziemy wolno. Coraz wolniej. Czuję się dość niepewnie. Niepokój jakiś. Podniecenie? Czemu?   
                     
        Mijamy ogród szkolny i nagle Gisia nie chce dalej iść. Nie chce i już. Nie pójdzie.  Bo Trudzie kazali niańczyć dziecko, a kozę uwiązali. Teraz dopiero o tym mówi? E tam, Zapomniała. Ale bez Trudy nie ma po co. Ci chłopcy są jacyś dziwni. Bo nie wiadomo czego chcą. Przecież ja też się boję. A mimo to pokusa jest zbyt silna. Coś się takiego ze mną dzieje, że muszę  znowu zobaczyć tego Radka.
                    
          Gisia, kuca pod  krzakiem głogu przy szkolnym ogrodzeniu. Będzie czekać. A ja nie zrezygnuję, idę sama. Są tam, na górce, wiem, bo słyszę głosy. Leżą za krzakiem, palą papierosy. Czuję. Są czymś zajęci, mnie nie widzą. Jeszcze krok. Radek podnosi głowę. Nie jest zadowolony, coś usiłuje schować za plecami, a tamci dwaj maja niepewne miny.
                    
         Radek siada i mówi do mnie – Po co przyszła?
           
        Po co? Nie wiem. Lecz stoję. Tamci się śmieją. Ze mnie? Radek nie. Znów ma ten dziwny wyraz twarzy. Zarazem chytry i nieśmiały.






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1