30 august 2010
Luis Cypher: Krzyż niezgody
Luis stanął w pobliżu Pałacu Prezydenckiego. Zlustrował tłum zebrany pod drewnianym krzyżem i wykrzywił wargi w uśmiechu. Musiał przyznać, że sam by tego lepiej nie wymyślił, a jakby nie patrzeć, to w końcu jego nazywali Księciem tego Świata.
Nawet tutaj słychać było wyzywające się od diabłów i szarlatanów grupy Obrońców i Przeciwników. Obrońcy przynieśli transparenty, świece, kanapki i śpiwory; Przeciwnicy – lubelską Perłę i zimnego Lecha. Oczywiście, oskarżenie dwóch klerykalnych o działalność z ramienia Luisa było lekką przesadą. Luis sam dowiedział się o incydencie spod Pałacu przed godziną, od Beliala, który (jak podejrzewał Luis) maczał w tym palce. Mylił się, nawet Belial nie był na tyle twórczy, żeby wymyślić taką zadymę. Tylko człowiek był do tego zdolny.
Biedni klerykalni, (tak biedni, bo kto chciałby się znaleźć wśród wrogiego mu motłochu?), stali zmieszani wśród tłumu, a nikt nie chciał pozwolić, żeby podeszli bliżej krzyża. Rozczarowani, ale i z pełną ulgą wracali do pobliskiego kościoła.
- Oho, wyszedł Pan Jest-Mi-Bardzo-Przykro – mruknął do siebie Luis widząc jak niewielka postać w prasowanym garniturze wybiega od strony Pałacu kierując się na dziennikarzy. Faktożercy, czekali tu już od rana, przeczuwali, że dzień-w-którym-będą-chcieli-przenieść-ten-krzyż-do-pobliskeigo-kościoła nie zakończy się szczęśliwie.
Rozmawiali długo. Faktożercy żywią się każdym wypowiedzianym słowem, a słów padło wiele, większość z nich była wariacją na temat „jest mi bardzo przykro”, po czym nienasyceni wywiadem wtopili się w tłum żeby nękać pozostałych.
Obrońcy wysunęli żądania. Domagali się pomnika, dla siebie albo dla krzyża, tego Luis nie był do końca pewien. Trudno było cokolwiek wywnioskować z tych krzyków. W każdym razie Obrońcy zapowiedzieli, że nie ruszą się z miejsca dopóki ktoś z Pałacu z nimi nie porozmawia. Mówili do kamer, jednak apele kierowane do władz za pośrednictwem dziennikarzy nie przynosiły rezultatu.
Przeciwnicy przyoblekli się w tęczowe szaty i zaczęli głosić równość. Obrońcom zależało na prawdzie.
Nagle Luis poczuł obok siebie obecność innego nieśmiertelnego, a po chwili stanął obok niego Moloch. Mąciciel ryczał ze śmiechu obserwując jak straż odrywała kobietę od krzyża.
- Ktoś Spalił Kota – mruknął znacząco Moloch i udławił się śmiechem.
- Od czasu pamiętnego ukrzyżowania sądziłem, że krzyż jest kluczem do bram raju – powiedział Luis, kiedy Moloch zdołał opanować kaszel.
- Oo, szefie, przecież wiesz, że nie ma nic lepszego jak źle pojęte chrześcijaństwo. Czerpaliśmy z tego przez wieki, chociażby krucjaty, albo inkwizycja. Oo, inkwizycja, to były czasy – zarechotał Moloch. – Ale wiesz, szefie, teraz jest to o wiele zabawniejsze.
Pojawili się harcerze. Wyglądali jak skrzaty w szarych strojach na tle wielobarwnej publiki. Pan Jest-Mi-Bardzo-Przykro ponownie wybiegł z Pałacu deklarując, że krzyż należy do harcerzy i że sami postanowili, że zabiorą go teraz z Placu. Odpowiedziały mu groźne pohukiwania. Schował się więc za borowika i wycofał razem z nim do środka. Skrzaty natomiast przestępowały z nogi na nogę nie wiedząc co zrobić.
Tłum rósł i nabierał sił. Tak przynajmniej myślał Luis, bo w rzeczywistości, dwadzieścia procent tych ludzi nie wiedziała po co się tu zebrała; kolejne dwadzieścia procent, przyszło popatrzeć, kolejny procent stanowili Przeciwnicy i w końcu Obrońcy.
Po dłuższej obserwacji Luis doszedł do wniosku, iż Obrońcy byli grupą starych konserwatystów, którzy wciąż wyznawali zasady katolicyzmu średniowiecznego; z kolei Przeciwnicy byli grupą bezpartyjnych liberałów, którzy Boga chcieli zamknąć w kościele i głosili dziewiętnastowieczne agnostyczne hasła chociaż sami nie zdawali sobie z tego spraw.
- Mówią, - zagadnął Moloch krztusząc się śmiechem – Mówią, że to pierwsza porażka prezydenta, tego no… elekta.
- A ty co myślisz?
- No, ja myślę, że mają rację. Ale wiesz co, szefie, myślę, że ten kraj jest już nasz.
- Dlaczego?
- No bo widzisz szefie, liberałowie to tacy laicy, a laicy są bliżej ateizmu. A ateizm jest bliżej niewiary we wszystko co święte… łącznie z nami.
- My już nie podchodzimy pod kategorię świętości, wydawało mi się, że po tych wszystkich tysiącleciach w końcu to do ciebie dotarło.
- Oj szafie, przecież wiesz o czym mówię.
Luis kiwnął głową. Mąciciel miał rację. Jednym z pierwszych zwycięstw było przekonanie świata, iż nie istnieje diabeł – czyli on sam – kolejnym zwycięstwem było udowodnienie, że nie ma Boga; ten plan, co prawda, nie wypalił, jednak był bliski ideałowi. Teraz pozostawało już tylko wprowadzić chaos między równo ułożoną, na pozór doskonale zorganizowaną strukturę kościoła. Luis doskonale wiedział, że jeśli uda mu się namieszać na tym polu, będzie to krok do sukcesu.
Chociaż nie miał pewności czy ten plan poskutkuje, bo widząc jak strażnicy ogradzają barierkami Plac przed Pałacem, miał wrażenie, że władza na czele z elektem boi się Obrońców. Czego zdecydowanie nie mógł powiedzieć o Pani Flamenco, prezydent miasta, według której cała akcja podsycana była przez opozycję. Moloch zatoczył się ze śmiechu.
- Gdybyśmy mieli współpracować z opozycją doszłoby do skandalu – zawył – nawet te dranie z pierwszego nieba, Czuwający, przestaliby nas uważać za godnych przeciwników. I co? Byłby koniec świata. Prawdziwa Apokalipsa. Wybuchy, zarazy, kataklizmy, spadające meteory. Świat wróciłby do ładu.
- A my do Otchłani – wtrącił Luis.
Turystyka krzyżowa wzrastała. Lokale wokół Krakowskiego Przedmieścia czynne były całą dobę. W ciągu dnia miedzy barierkami przechadzał się mężczyzna rozprowadzający trąbki, z drugiej strony stała kobieta sprzedająca szczypki i baloniki dla dzieci. Ta strona Placu zamieniła się w galerię zdjęć i kwiatów, a co chwila dochodziły nowe. Wieczorami ktoś musiał tu posprzątać.
Nocą do koczujących wychodził klerykalny i razem odmawiali różańce.
Moloch wskazał grupkę z transparentem „jest kżyrz, jest impreza”. Ci nie wiedzieli po co tu przyszli, ale ludzi było dużo, więc zabrali ze sobą radio. Przed wieczorem im się znudzi. Nawet faktożercy znikęli, został tylko jeden z kamerą. Przyniósł ze sobą fotel. Usiadł i znudzony obserwował ludzi. Nic się nie działo, żadnej zadymy. Negocjacje toczyły się na górze.
Moloch przyłączył się do grupki piszącej na tablicy wyzwiska pod hasłem Obrońców. Świetnie się bawił.
Luis westchnął, nagle poczuł się bardzo nieszczęśliwy. To znaczy, bardziej niż zwykle. Ludzie, pomyślał, ludzie nie potrzebują już szatana żeby mącił im w głowach, sami robią to znacznie lepiej…