Prose

Rafał Bardzki


older other prose newer

12 may 2011

Śniadanie





Marynarz ostatkiem sił utrzymywał się na powierzchni. Nic nie pozostało z jego kutra, który w nocy zatonął pod naporem wiatru i fal wielkich niczym ściana domu. Nie wiadomo jakim zrządzeniem losu ocalał tylko on i tan kawałek drewna, który teraz kurczowo obejmował rękoma. Dryfując już jakiś czas w zimnej wodzie, stawał się coraz bardziej senny. Szukając pomocy, wzniósł oczy ku niebu, lecz, gdy po chwili spojrzał na horyzont, nie ujrzał żadnej nadziei. 
Zmęczony na moment przysnął. 

Obudził go krzyk mewy. Gdy spojrzał w górę, zobaczył krążącego nad nim ptaka. Mewa zatoczyła kilka kółek, po czym wylądowała tuż obok. Przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę, patrzyła na niego, wyraźnie czegoś oczekując. 
„No nie” - pomyślał marynarz - „Ja tu konam, a ta chce coś do jedzenia ”. Złym spojrzeniem zmierzył ptaka, lecz w tym momencie przypomniał sobie, że w kieszeni kombinezonu ma, przygotowane przez żonę, śniadanie. Gdy rano zaspany pędził do roboty, często zdarzało mu się o nim zapominać. Widząc to, żona czasami żartowała: „Bierz, bo jeszcze mi umrzesz z głodu”.„Dobre sobie, umrzeć z głodu. Coś mi się wydaje, że dziś będzie nieco inaczej”. Mimo wszystko uśmiechnął się, wspominając jej słowa. Do głowy przyszła mu nawet refleksja, że dzielenie się chlebem w obliczu śmierci, jest takie ... symboliczne. „A co mi tam, niech się ptaszysko nażre” – dokończył myśl. 

Jedną ręką przytrzymując się deski, wyciągnął z kieszeni kombinezonu zawiniątko. Następnie powoli zgrabiałą z zimna dłonią, przy pomocy ust, wyciągnął je z foliowego woreczka. Marynarz obejrzał paczkę z uwagą, po czym rozwinął. Spomiędzy połówek bułki wystawał apetyczny kawałek szynki. Głodny, wysunął ją zębami, a resztę rzucił w kierunku ptaka. 

Przez chwilę mewa przyglądała się jedzeniu, a następnie ostrożnie zaczęła do niego podpływać. Chwyciwszy dziobem z trudem uniosła się w powietrze. Mokra bułka była zbyt ciężka dla zmęczonego długotrwałym lotem ptaka. Mewa przez moment próbowała utrzymać wysokość, jednak po chwili wylądowała na wodzie, tym razem jakoś wyjątkowo dziwnie. Marynarz przyjrzał jej się z zainteresowaniem. 
- Co u licha, wygląda jakby się z tym żarciem przechadzała niczym paniusia po promenadzie – skomentował, i nagle jego serce zaczęło bić szybciej. 
Mocno trzymając bezcenną deskę, poganiany nadzieją, szybko popłynął w jej kierunku. Gdy już znalazł się w pobliżu miejsca, gdzie przed chwilą stała, serce zabiło mu jeszcze mocniej. Rozpoznał znajome kształty, prawie całkiem przykryte przez wodę. Kiedy pociągnął za sznurek, rozległ się syk powietrza i przedmiot zaczął puchnąć, tworząc gwałtownie małą, pomarańczową łódź ratunkową.








wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1