Prose

haridelle


older other prose newer

20 november 2012

To nie był udany napad

Gdzieś na dole grupka Cyganów grała na akordeonie swoją słodko-gorzką symfonię, która jak intruz wdzierała się do środka przez uchylone okno balkonowe, dając podkład muzyczny pod obrazy głodnych somalijskich uchodźców prezentowane przez Euronews w swoim copółgodzinym serwisie. Raisa leżała na podłodze w samej bieliźnie przyglądając się sobie uważnie w leżącym poziomo starym lustrze z mosiężną zardzewiałą ramą. Niewiele różniła się od wychudzonych Somalijczyków, których oglądała w telewizji. Na jej alabastrowo białym ciele śmiało mogliby uczyć się anatomii studenci medycyny.
- Kiedy sprzedamy już ten cały towar pojadę do Afryki głodować – powiedziała do Rysia dzielącego górę białego proszku na równe części i zapaliła skręta leżącą nieopodal srebrną zapalniczką Zippo – Do tej najbardziej afrykańskiej części Afryki, gdzie nie ma nawet McDonald’sa, bo McDonald’s jest teraz praktycznie wszędzie, prawda? Tak samo jak Coca-Cola. Słyszałam, że koncern Coca-Coli ma tyle kasy, że mógłby kupić całą Polskę razem z jej obywatelami. Razem z tobą i mną.
Zaciągnęła się, wydmuchała grzyb dymu prawie tak wielki jak przy wybuchu jądrowym i upajając się słodkim zapachem marihuany mówiła dalej:
- Zamiast Poland nazywalibyśmy się CocaColand. Cały kraj byłby jedną monumentalną fabryką, w której niewolniczo pracowaliby wszyscy obywatele za miesięczny przydział coli, którą piliby, gotowali w niej obiady i kąpali się. Zamiast fety wciągalibyśmy colę w proszku. Tak wygląda nasza przyszłość. Cały świat w rękach kilku korporacji. Na południu graniczylibyśmy z Republiką McDonald’sa, a na zachodzie z Federacją General Motors. Dlatego wypierdalam z cywilizacji i jadę do Afryki. Tam nie ma tego szajsu, bo nie ma właściwie nic. Nie będę musiała tyle ćpać, żeby być szczupłą. Po prostu nie będę jeść ani pić. Tak! Wypierdalam z cywilizacji! Wiesz, miśku?
- Zjarałaś się.
Raisa zgasiła skręta na odbiciu lustrzanym swojego lewego sutka – przypalam sobie serce – założyła jedną pończochę, którą znalazła zwiniętą pod łóżkiem i lekko zataczając się wstała po drugą bezwładnie wiszącą na telewizorze.
- Myślisz, że jestem gruba? – zapytała Rysia ściągając rude loki w koński ogon na czubku głowy.
- Jesteś chudsza od tych czarnuchów, do których chcesz jechać – odpowiedział pakując równe działki narkotyku do plastikowych torebek i ważąc każdą z nich na wadze jubilerskiej.
- Kłamiesz. Zawsze kłamiesz, żeby poprawić mi humor. Muszę schudnąć jeszcze kilka kilogramów…
- Żebyś znikła?
- Oj, misiu o bardzo małym rozumku! Ludzie nie znikają z powodu braku kilku kilogramów. Znikają po śmierci, bo nikt już o nich nie pamięta, albo nie chce pamiętać. Ale jak zostanę sławną modelką to nigdy, przenigdy nie zniknę, wiesz? Nawet jak umrę.
- Nie chcę, żebyś umierała. Kocham cię, kocie – spojrzał na nią i uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
- To się ze mną nie kłóć, bo umrę ze zgryzoty, i daj mi jeszcze jedną kreskę.
Raisa wyciągnęła z kosmetyczki szminkę Lancome i czarną puderniczkę Chanel. Dwoma sprawnymi ruchami nadała swoim ustom krwistoczerwoną barwę i odwzajemniła uśmiech Rysia, niczym gwiazda Hollywood, nasuwając mu czapkę typu full cap na oczy.
- Dostałaś już dzisiaj swoją porcję – powiedział lekko zdenerwowanym głosem i odsunął daszek do tyłu, świdrując ją przy tym swoimi lazurowymi oczami. – Nie po to ukradłem ten staff, żebyś wszystko wciągnęła jak jakiś pieprzony Zelmer! Dużo ryzykuję sprzedając to gówno na ulicy, a dzisiaj muszę opchnąć całą resztę. Za tą kasę mamy zamieszkać w Paryżu i spełniać nasze marzenia, pamiętasz? Ty zostaniesz modelką, a ja będę malował obrazy.
Wstał, objął ją ramionami i szepnął do ucha:
- Kocie… Nie stać nas na to, żebyś pudrowała sobie nosek zawsze wtedy, kiedy masz na to tylko ochotę.
- Jesteś pierdolonym egoistą, Ryszard! – krzyknęła odpychając go od siebie. – Jak nie tutaj, to dostanę działkę gdzieś indziej! Sam tego chciałeś!
Założyła małą czarną i różowe szpilki.
- Choćbym miała komuś za to obciągnąć!
Złapała torebkę i wyszła trzaskając drzwiami dorzuciwszy jeszcze ciche „pieprz się” na odchodne. Gdzieś na dole grupka Cyganów grała swoją słodko-gorzką symfonię.
 
Zachodzące słońce, niczym rozlana krew, zabarwiło niebo na szkarłatny odcień. Raisa, zmęczywszy się biegiem, przystanęła i krzyknęła z całych sił, wyrzucając ze swojego wnętrza całą zalegającą furię. Gdyby żyła w czasach Edvarda Muncha z powodzeniem mogłaby stać się inspiracją do namalowania obrazu „Krzyk”. Stojące kilka metrów dalej pod budką z kebabem dziewczyny spojrzały się na nią z politowaniem, rzuciwszy w jej stronę komentarz o treści: „Pojebany kościotrup”, wróciły do konsumpcji swoich porcji. Pojebany kościotrup pokazał im środkowy palec, wyprostował się i krokiem modelki ruszył w stronę klubu „Requiem”, gdzie miał nadzieję dostać to, czego potrzebował, dobrze się zabawić i zapomnieć o tym dupku Ryśku, trzech wielorybach pochłaniających zachłannie mięso w naleśniku i tych kilku kilogramów, których musi się pozbyć.
Klub „Requiem” należał do miejscowych dilerów, a jego nazwa nie przypadkiem kojarzyła się z głośnym filmem Darrena Aronofsky’ego, gdyż każdy szukający nielegalnych specyfików mógł tam znaleźć wszystko, czego w danej chwili potrzebował. Raisa podeszła do przeszklonego baru, we wnętrzu którego kolorowe neony układały się w coś na wzór tybetańskiej mandali, i zamówiła niebieskie kamikaze.
- Szesnaście złotych – oznajmiła barmanka podając na tacy cztery kieliszki.
Raisa sięgnęła do portfela i z przerażeniem odkryła, że ma tylko dyszkę. Ty głupia idiotko! Zganiła się w myślach. Trzeba było wziąć trochę kasy z wczorajszych dilów zanim wyszłaś. Już miała zrezygnować, kiedy usłyszała za plecami znajomy męski głos:
- Na mój koszt Dorotko.
Mężczyzna przywarł klatką piersiową do jej pleców, przybliżył usta do jej ucha i lekko go nimi muskając dodał:
- Dawno cię tu nie było, ślicznotko. Mój mały stęsknił się za twoimi wargami. Potrzebujesz czegoś konkretnego?
- Tego co zawsze, Harry. – odpowiedziała i wychyliła dwa kieliszki pod rząd zostawiając czerwony ślad szminki na każdym z nich.
- Hmm… Widzę, że nie masz kasy. Wiesz jak będziesz musiała zapłacić, prawda?
Skinęła głową i dokończyła swoje kamikaze. Harry odwrócił ją twarzą do siebie, złapał za rękę i poprowadził do loży oddzielonej od reszty klubu neonowo żółtym parawanem. Raisa poczuła, że kręci jej się w głowie. Przypomniała sobie, że nic dzisiaj nie jadła, co wprawiło ją w lepszy nastrój, ale tylko na krótki moment, bo za chwilę przypomniała sobie także, że gdyby nie egoizm Ryszarda nie musiałaby teraz obciągać Harremu za działkę, których ma przecież w domu pod dostatkiem. Siedli na skórzanej sofie. Harry zaczął rozdzielać amfę na kilka kresek. Raisa poczuła podniecenie i alkohol uderzający do głowy.
- Myślałem, że twój kochaś zabronił ci tu przychodzić – powiedział podając jej zwinięty banknot i pokazując biały proszek na stole zapraszającym gestem. Wciągnęła jedną kreskę, roześmiała się i odpowiedziała:
- Może mnie w dupę pocałować! Gdyby nie jego zachłanność nie byłoby mnie tutaj. Wyobraź sobie, że ten palant zajebał skądś chyba kilogram fety, a mi skąpił jednej pieprzonej kreski. Podobno nas nie stać. Dobry żart, co nie?
Wraz z kolejną wciągniętą porcją język coraz bardziej jej się rozwiązywał.
- Zabawne, za taką ilość lodów jaką mu robię ty byś chyba zbankrutował – wybuchnęła śmiechem i zaczęła rozpinać mu rozporek. – Mam to zrobić tutaj, czy wolisz w ubikacji?
Złapał ją za przeguby dłoni, delikatnie odsunął od siebie i uśmiechnął się szyderczo – Nie musisz tego robić, mała. Zasłużyłaś na swoją działkę. – Wstał, pocałował ją w czoło zostawiając mokry ślad i zniknął za neonowym parawanem.
Raisa wzruszyła ramionami niewiele rozumiejąc, wciągnęła ostatnią kreskę i błogo oparła się o sofę czekając chwilę aż narkotyk zacznie działać. Wstała. Siadła. Wstała. Obeszła stolik. Siadła. Wstała. Pokręciła się w kółko. Siadła. Wstała. Zaplątała się w neonowy parawan. Wyplątała się. Poszła na parkiet dać upust niepohamowanemu przypływowi energii, gdzie twarze ludzi stapiały się w jedną wielką kolorową masę, a dźwięki dubstepu przenikały każde połączenie nerwowe w ludzkim ciele, siejąc spustoszenie w komórkach mózgu.
 
Dźwięki trip-hopu leniwie rozchodziły się po pokoju, jak dym z papierosa, którego Rysio właśnie palił. Podrapał się po głowie i zaczął starannie pakować rozrzucone torebeczki białego proszku do pustej butelki po energy drinku z Biedronki. Intuicja podpowiadała mu, że dzisiejszej nocy nie pójdzie tak łatwo, jak poprzedniej. Stłumił jednak to uczucie wyobrażeniem Raisy w czarnym kapeluszu i dużych czarnych okularach przeciwsłonecznych, siedzącej nad lampką czerwonego wina w ogródku jednego z wielu paryskich bistro. Zakręciwszy butelkę z narkotykową zawartością sięgnął po plecak, spoczywający pod ścianą nieopodal lustra, w którym codziennie po kilka razy przegląda się jego dziewczyna. Jego wzrok zawiesił się przez chwilę na czarnym śladzie po ugaszonym skręcie. Śladzie, który tak niedawno znaczył jej serce, leżące na dywanie z Ikei pod jego stopami i bijące tylko dla niego. Spojrzał pod nogi i zdał sobie sprawę, że stoi na niedopałku z ledwo widocznym śladem czerwonej szminki, który tak niedawno całowała. Trochę żałował, że jej nie powstrzymał przed wyjściem, ale wiedział, iż musiałby wtedy ulec i spełnić jej żądanie, a to ją wyniszczało. Zależało mu na niej i nie chciał, żeby brała. Już prawie udało mu się ją tego oduczyć, gdy nagle nadarzyła się okazja banalnego napadu i przytargał tu mnóstwo fety, a jej po prostu odjebało. Nigdy nie widział jej takiej, jak dzisiaj. Powinien za nią pobiec, ale miał nadzieję, że się tylko z nim droczy i siedzi teraz gdzieś na ławce, aby wrócić, kiedy wypali już całą paczkę fajek.
Nagłe pukanie do drzwi wyrwało go z otępienia. Ty głupiutki rudzielcu, pomyślał i ruszył do wyjścia, radośnie przy tym się uśmiechając. Jednak widok, który zastał w progu szybko, jak vanish plamę ze swetra, usunął uśmiech z jego twarzy. Tych dwóch rosłych brunetów pod żadnym względem nie przypominało jego filigranowego kociaka. Nawet za milion dolarów nie dopatrzyłbyś się podobieństwa. Mężczyzna po lewej powalił go na dywan jednym sprawnym ciosem. Rysio poczuł ból rodzący się gdzieś w głębi lewej kości jarzmowej, a po chwili czyjś but na swoim prawym policzku, który brutalnie przyciskał go do podłogi. Niedopałek z ledwo widocznym śladem czerwonej szminki spoczywał tuż pod jego nosem, śmiejąc mu się prosto w twarz.
- Doszły do mnie słuchy, że masz coś, co należy do mnie – usłyszał nad sobą znajomy męski głos. – I nie mówię tylko o mojej byłej pannie. Chociaż, to chyba nie do końca byłej. Dzisiaj do mnie wróciła, bo ty nie umiałeś dać jej tego, czego chciała. Ahh… Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego jak stęskniłem się za jej usteczkami, dopóki mi nie przypomniała, obciągając mi tak, że aż iskry leciały.
- Ty skurwielu – wycedził Rysio przez zaciśnięte zęby i próbował się wyrwać, ale but zwiększył siłę nacisku, miażdżąc mu głowę.
Harry roześmiał się, wyciągnął pistolet i zaczął przeszukiwać każdy kąt, gdy nagle jego uwagę przykuła stojąca na stole butelka. Podniósł ją, potrząsnął, a gdy nie usłyszał żadnego dźwięku, odkręcił nakrętkę i wysypał na dłoń małą plastikową torebkę z białym proszkiem w środku.
- No, no, zaskoczyłeś mnie. Kto by pomyślał, że nasza mała amatorska pizda może być taka pomysłowa…
Spojrzał na Ryśka z wyższością i ruszył po plecak leżący za jego plecami. Zajrzał do środka i uśmiechnął się tryumfalnie znalazłszy utarg z wczorajszej nocy. Stanął nad przygwożdżonym do podłogi chłopakiem, przewrócił go na plecy, postawił jedną stopę na jego splocie słonecznym i opierając na niej cały swój dziewięćdziesięciokilowy ciężar ciała, pochylił się i spojrzał w zimne lazurowe oczy swojej ofiary.
- Wiesz jak mówią na mieście: okradanie Harrego grozi śmiercią lub trwałym kalectwem. A ciebie wyjątkowo nie lubię.
Rysio splunął mu w twarz. Harry wyprostował się, wycelował i bez wahania strzelił w sam środek czoła, co rodziło dziwne skojarzenie, iż dziura po kuli jest jakąś makabryczną wersją czerwonych kropek, które można zobaczyć u hinduskich kobiet. Resztki mózgu i rozlana krew zabarwiła dywan na szkarłatny odcień, powoli zbliżając się do porzuconego niedopałka, aby i jego pochłonąć w swojej zagładzie. Ostatnia myśl Ryszarda, która zdążyła jeszcze przeszybować przez jego mózg, zanim znalazł się w kawałkach na dywanie z Ikei, brzmiała:
To nie był udany napad.






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1