Ski, 6 november 2015
dziecko uczy się budować
zdania
podrzędnie złożone
powoli żegna się
z panią od siedmiu gór, rzek i trzech króli
mamamam pięć – mówi - jeszcze
popełnia błędy, wymyśla, skleja słowa
mam szczęście - dodaje - I mam - wszystko
równoważnikiem nadaje sens dwóm tysiącleciom
siada na ławeczce w ogródku
pod uleną, która ma
pewną cechę: nie wtrąca się
przyjmuje, rozkłada się
przycięta – przyspiesza
by rzucić
więcej cienia
ścięta - nie odrasta
Ski, 13 may 2013
niesamowystarczalny, ale
nie jest bogiem, nie radzi
sobie sam ze sobą, więc - niech będzie.
Wychodzi z wiersza na zewnątrz, w pozory obecności
tłumów. Jakby przeznaczony do wykonania happeningu.
Charakterystycznie pachnie autotoksynami. Boi się, szuka własnego kąta
odniesienia. Czy tu jest bezpieczniej? Cokolwiek
by nie zrobił, jakby nie przemierzał ledwo uchwytnego
rozproszenia, od początku do końca, od końca do początku,
(czy inną oznaczoną relacją) i tak nie spotka siebie poza
interwałem (ani żadnej rzeczy, która jest). Odsłania się,
tworzy granice, za które wysyła własne, przerażone mgnienia,
gdzie nic albo nic. Oszczędność współczucia rozrasta się
jak nowotwór. A jednak na podobieństwo, przypięty w skrajobraz,
wyciąga ze studni zwiniętą rzekę. Czy zada inne pytania?
Ski, 22 february 2013
obchodzę was uroczyście miesiącznice roczne
rzekomo albo prawdziwie zagrzybione
łuszczyny wasze oderwane od prozy
judaszowe srebrniki
obchodzę was
doskonale wydzielone podwójnie pierzaste kosmosy
i ciebie starcze popielny jak przechylasz się
kutnerowato w stronę słońca
i tyle was w rozpierzchłości aksamitnej
uczepów rózgowatych i ślęzaw trójwrębnych
spragnionych okamgnienia
zmierzacie poza alfabet w stronę milczenia
albo jeszcze dalej wy mietelniki żakule zrzucacie kolor
stojąc bez pamięci wzdłuż bielonych krzyży
kiedy jesień kończy z luksusem wznosząc szmer
ponad dychotomię