PaNZeT, 18 december 2013
Śmierć już nie będzie się panoszyć;
Nagich i martwych wiatr zjednoczy
W łunie księżyca - wiejąc od zachodu.
Gdy pleśń ich kości spróchniałe roztoczy,
Gwiazdy ozdobią im łokcie i stopy;
A oszaleli ozdrowieją.
Z martwych powstaną ci, co potonęli.
Kochanek ginąc, uratuje miłość;
I śmierć nie będzie się panoszyć.
Nie będzie śmierć już się panoszyć;
A ci, co dawno w mórz głębinie
Sczernieli - z wiatrem nie przeminą.
Miażdżeni i łamani kołem,
Będą niezłomni wśród zerwanych ścięgien;
Wiara w ich dłoniach wpół złamana będzie
Złem jednorogim na wskroś przeniknięci
Będą tak w rozszczepieniu trwali,
A śmierć nie będzie się panoszyć.
Śmierć już nie będzie się panoszyć,
A lament mewy nie dotknie ich ucha,
Ni pomruk fali złamanej u brzegu.
Z kwietnych dywanów, kwiat już nie uniesie
Twarzy, by deszcz ją błogosławił.
Szaleni - chociaż martwi jak kamienie,
Wystawią głowy wśród stokrotek z ziemi,
By spuchnąć w słońcu i razem z nim pęknąć.
A śmierć nie będzie się panoszyć.
=======================================
And Death Shall Have No Dominion
And death shall have no dominion.
Dead man naked they shall be one
With the man in the wind and the west moon;
When their bones are picked clean and the clean bones gone,
They shall have stars at elbow and foot;
Though they go mad they shall be sane,
Though they sink through the sea they shall rise again;
Though lovers be lost love shall not;
And death shall have no dominion.
And death shall have no dominion.
Under the windings of the sea
They lying long shall not die windily;
Twisting on racks when sinews give way,
Strapped to a wheel, yet they shall not break;
Faith in their hands shall snap in two,
And the unicorn evils run them through;
Split all ends up they shan't crack;
And death shall have no dominion.
And death shall have no dominion.
No more may gulls cry at their ears
Or waves break loud on the seashores;
Where blew a flower may a flower no more
Lift its head to the blows of the rain;
Though they be mad and dead as nails,
Heads of the characters hammer through daisies;
Break in the sun till the sun breaks down,
And death shall have no dominion.
Dylan Thomas
PaNZeT, 16 december 2013
I
a jeżeli umarł tak jak wszyscy inni
darmo było szukać jego śladów w grocie
ciało wykradzione i oddane ziemi
dzisiaj tylko kpina pomiedzy grzesznymi
burdy i harmider głupców na Golgocie
walczących przy "Gloria in excelsis Deo"
oczadziałych wstrętnym kadzideł zapachem
odi profanum vulgus ... odi et arceo
II
nigdy nie widziano cudu zmartwychwstania
tylko paru ludzi owładniętych strachem
przesądnych prostaczków pełnych zadufania
w zmysły otępiałe z głodu i pragnienia
przybiegli zdyszani po bezsennej nocy
by zobaczyć pustkę której nie pojęli
nie było nikogo - tylko krzyk kobiety
"resurexit sicut dixit" - oto czego chcieli
III
na próżno paruzję obwieścili wieszcze
puste obietnice ... pobożne wersety
i nawet jeżeli przyjdzie tu raz jeszcze
nie odmieni świata
człowiek
- pasierb cieśli musiałby znowu umrzeć ?
bo przecież - jak wtedy - dziś też burzyć zechce
pokraczne pomniki któreśmy mu wznieśli
skoro on nam barankiem - my jemu szakalem
"crucifigere eum" !!!
... i umywszy ręce
na nowo fałszywie zabrzmią gorzkie żale ?
PaNZeT, 15 december 2013
Na podstawie „Do Not Go Gently Into That Good Night” Dylana Thomasa
Nie odchodź jeszcze w tę noc dobrą, w tę ciszę.
Czyż starcom nie czas błyszczeć, gdy umiera dzień?
Walcz, walcz z ciemnością, bądź mi towarzyszem.
Mądrym nie straszny mrok - jeśli tylko słyszą
dźwięk swoich słów, lub echo ich brzmień.
Nie odchodź mędrcze w tę noc dobrą, w tę ciszę.
Ci, których dobroć w pamięć się zapisze
odpłyną ku zatokom, gdzie nie gości cień.
Ty - mój dobry ojcze - bądź im towarzyszem.
Panie! Tańczącym w twym świetle jak derwisze
- ich uczynków błahość w laur tryumfalny zmień.
Ojcze - nie odchodź jeszcze w tę noc dobrą, w tę ciszę.
Szaleńców, którzy nawet słońce rozkołyszą
obdarz spokojem, niech nie znają męki drżeń,
a memu ojcu bądź najlepszym towarzyszem.
Pobłogosław mi teraz - niech twój głos usłyszę
- pozwól mi poczuć siłę tych ostatnich mgnień.
Musisz już odejść - w tę dobrą noc, w tę ciszę.
Idź już - to tylko śmierć - bądź jej towarzyszem.
PaNZeT, 15 december 2013
Żyli natenczas w Chęchach rębajłowie liczni
- bo i czas był spokojny, przeto heraldyczni,
czyli herbowy plankton rycerski z zaścianka
gnuśniał na kuroniówkach oraz pohulankach.
Jeden rycerz wszelako - wśród pomiotu tego
wyróżniał się z powodu przymiotu pewnego.
Otóż, choć - tak jak wszyscy - znał on, co siwucha,
to nawet pięć promili nie gasiło ducha,
co go prowadził chwiejnie i zwykle zygzakiem
krętą drogą ku chwale - bohaterskim szlakiem,
na którym bezwiednie - czyniąc co popadnie
w annałach Chęchów został i będzie tam snadnie
aż po datę, gdy pamięć i niejedna głowa
zniknie w czeluściach zwanych - zespół Korsakowa.
Floryan von Kneph - tak zwali rębajłę - herosa,
o którym pieśń ta będzie - wiersz na kształt eposa.
Owóż - zagośćił niegdyś w podchęchańskich borach
smok Dżaberłokiem zwany - istny wzór potwora.
Łbów miał siedem - jak majtek dziwka, lub królewna
- każda na inny dzień - lecz nie do końca pewna
rzecz ta - sprzeczne dane - wszak wieść gminna niesie
- mogło ich być pięć, dziewięć, albo nawet dziesięć.
Nie o tym wszak historia i rzecz nie w ilości,
bo epos o Floryanie. Nie znał on litości
w eksterminacji różnych smoków i potworów
- był w tym względzie najbardziej wzorowym ze wzorów.
Skoczyć mu nawet konno mógł sam święty Jerzy,
bo przy Florku był dupą - kto czyta, niech wierzy.
Na wieść o smoku von Kneph na lichej kobyle
z Chęchów w bory wyruszył - trzeźwy dość - dwie mile
uszła mu ta chabeta utrudzona srodze
- dość powiedzieć, że wkrótce zdechła mu po drodze.
Potem musiał nasz heros popierdzielać "z buta",
a droga bez promili ciężka jak pokuta.
Jednak - co tam - dał słowo, że w takiej potrzebie
radę da i bez wódy - o wodzie i chlebie.
Szedł trzy dni i trzy noce, aż nagle o świcie
groźne pierdy usłyszał i potworne wycie.
To Dżaberl wstał z barłogu i gdy się przeciągał
boleśnie w łeb się piznął, więc głośno urągał.
Gdy jeden łeb rozcierał nieźle obolały,
to się inne zbudziły i za złe mu miały.
Tyle Floryan pojął z głów smoka rozmowy,
że był on - w większej części - dość mocno trunkowy.
Choć głosów nie dał rady policzyć do końca,
skumał że jedna głowa była niepijąca.
Przyszła mu też pod czaszkę pana Gaussa krzywa,
z której wynika, że u smoków też tak bywa,
iże - skoro większość łbów siwuchę łotosi,
to ten, co się wyłamał - pewnikiem donosi.
Zadumał się Floryan nad tym prostym faktem
- wiedząc, że dyshonorem i grubym nietaktem
byłoby wykorzystać tak zdobytą wiedzę,
jednak - strudzony drogą pomyślał - posiedzę
i poczekam tutaj - kiedy się Dżaberl zdoi,
pogadam z abstynentem - choć to nie przystoi.
Jak pomyślał, tak zrobił - czekał do wieczora,
gdy się smok zmelanżował - podszedł do potwora
i zaczyna w ten deseń: "Czołem panie smoku
- ja tu dość długo jestem - stałem trochę z boku
i słyszałem co nieco. Rozumiem z rozmowy,
że pan trochę odstaje z racji trzeźwej głowy
od reszty towarzystwa. Przechodząc do sedna
- na co panu głów tyle, gdy wystarczy jedna?
Łeb udatny, rozumny, że bardziej się nie da
- biznes jest do zrobienia - niech pan tamte sprzeda."
Tu czytelnik powinien zrobić sobie przerwę.
Po dobroci to radzę, choć wątku nie zerwę,
ale dla dobra wszystkich, no i dla otuchy
każdy powinien teraz choć setkę siwuchy
chlapnąć - niektórzy nawet dwie, lub ze trzy sety,
bo epos niezbyt dobrze kończy się - niestety.
Jak kto nie ma siwuchy - by nie czuć niesmaku
- może strzelić na szybko małpkę jarzębiaku.
Smok okazał się bowiem lojalną bestyją:
"No i chuj - rzekł - żem trzeźwy, kiedy tamci piją?!
A ty - zmrolu nieświeży - do kogo ta mowa?
Skąd wiesz - kmiocie, że nie chla wciąż ta sama głowa?
A poza tym - gdybym się nie nawalił co dnia,
to czym - kuźwa - mam zionąć, czyli dawać ognia?
No i jeszcze - gdybym się trzeźwy z nimi bujał,
to przy takich układach - dawno bym ochujał!
Jak mam jeden dzień przerwy - dajmy na to w piątek,
to w sobotę jest dla mnie tygodnia początek!
Tu smok przerwał - po cielsku przebiegły mu drgawki,
potem beknął, zzieleniał, wreszcie dostał czkawki.
Wstrzymał oddech na moment, rozpakował szlugi,
po czym ślepia wywrócił i grzmotnął jak długi.
Floryan miecz swój wydobył - jakby na to czekał
- skoczył szybko na smoka i łby mu posiekał.
Czas już kończyć opowieść - nie będzie morału,
choć na usta się ciśnie coś na kształt banału,
że gdy smok - nieabstynent zrobi se dzień przerwy,
to go nic nie załatwi - tak jak własne nerwy.
PaNZeT, 11 december 2013
Strzyło na grzbędźli grzelebiennej,
dujło i chujło cicholipiem,
aż zmierzłodupiem w wycipiennej
mrzeży zaślumpał dyl ciulipień.
Strzeż się o córko Dżaberłoka
i nie nadęchaj mu na one,
takoż nie ciulaj tam zmierzloka
w wodogrzmąciwia wyświrlonej
grzbędźli. Bo tam u mrzeży kurwołaka
wypękl, co wrócił z wypiździszcza
zrodził zmrolnego wypęklaka,
i w cicholipiu ma pieliszcza.
A ten rad by cię ugrądasić
dujnąć jak ćmonne zmierzłodupie.
Wypękla męćbą jest ciurlasić
- bacz, by nie zgrądzić w jego ściupie.
Wzdęchasz. Wżdy stąpiesz po grzelebie,
gdzie w cicholipiu grzbędźlą pindzi.
Mrzeżą Dżaberłok takoż ciebie
klumpie zaryćkać - nie kaj indzij.
Więc choć na grzbędźli strzą się chęchy,
odstąp grzelebu Dżaberłoka.
Strzą nie dla ciebie, a twe wzdęchy
to ściup i rozpizd jest dla smoka.
Wodogrzmąciwiem wzdęch poniesie
aż po wypęklne wypiździszcza,
by zaklępiwszy się w oblesie
wrócić i zmrolem chędożyszcza
opierdolasić i zmurchasieć,
kibić omęćnąć w zmierzłodupie.
Lepiejż ci pindro ochujasieć
niż być Dżaberla ciurlą w ściupie.
PaNZeT, 11 december 2013
Było wieleśnie; w ślumnych grzydłach
Dyło i mrało zamroczyście;
Wszcze mirsy szniały u mormrzydła,
Szczurywark grbił wzdrężyście.
Zwierdnij mój synu Dżaberłoka!
Legionozębych szczęk, łap wdrętnych!
Omiń pieliszcza Dżabdża-ptaka,
Co ciurli z Banderkrętem.
A ten swój miecz-trzewiodrąż gluma,
Nim stal w japiszcze jego wrzęźli;
W Tumtumów mętli wzbęchł i duma
Na mormrzydlanej grzędźli.
Lecz gdy tak dumką zamurkwiony
Grędzi, Dżaberłok żarooki
Klempi po mętli w rypl. Zmrolony
Mormrzydł ćli jego kroki;
Raz - dwa, ba - bach. On szlach! Glach! Mach!
Swym trzewiodrążem w kark Dżaberla,
Schlajdany łeb wgrędza na grzbiet
I szmurk - do domu spierla.
O!!! Tyś to schlajdał Dżabersmoka?
Gęćby`ś mój chłopcze godny! Grbieli!!!
Hej! Pyska daj! Pójdź! Rad ućmokam!
Wszyscy radośmięsznieli.
Było wieleśnie; w ślumnych grzydłach
Dyło i mrało zamroczyście;
Wszcze mirsy szniały u mormrzydła,
Szczurywark grbił wzdrężyście.