Belamonte/Senograsta, 18 january 2018
Żyć wiecznie więc można by, ale trzeba
ciągle zapominać,
a zapominając tracimy wpływ,
ale pamiętając oddalamy się od szczęścia.
Coś jest czego chcemy,
to chcenia głębokie naszej istoty
i zawsze się one przepominają - póki żyjemy
pragniemy miłości i szczęścia, a zmiany, prawa
to raz dają, raz biorą.
Belamonte/Senograsta, 16 december 2017
Pocztówka
W domu wuja wiele dzieci gra na cytrze.
Po południu będą puszczać bańki mydlane.
Kosodrzewina rośnie za tłem okien.
Dźwięki pojawiają się w centrum serc, które tańczą w ogniu wiecznym.
Poeta mówi do dzieci: „W rewolucji chodzi o to, że ktoś pożarł kogoś, potem jego ktoś inny
i taki łańcuszek to rewolucja. Jej końcem jest droga wiecznej wojny."
Dzieci wybiegają z dźwiękami przez szyby.
Zapatrzona w ogień podłożyła skrzydła pod głowę
- kiedyś była lekarką ubogich, teraz jest aniołem stróżem przewodnikiem.
Psem przewodnikiem dla dziecka - wynajęta w procesie wyboru nowego mieszkania
- bezimienna dusza w młodszej duszy
- o imieniu łączącym w sobie skradzione początki wszystkich imion.
Martwe odsłony
start
zatrzymany w oku obłęd zbliża się do ciała
uśpione rozkosze rozrywają mózg
nieświadoma obojętność
przeciągnięta w nieskończoność nieobecność w myślach
jakichkolwiek..
niewypowiedziane wyrzuty już pozapominałem
moje nerwy nie są słabe
to ja odnalazłem spokój
spokój, spokój - śmierć
brak motywów
cierpię, że nie cierpię
myślę, że nie myślę
antynomie są puste, nic nie czai się w pustce
jakaś moc - (złudzenie nieśmiertelności)
zupełnie zdrowy człowiek..
(tchnienie z ciemności podniosło w górę jedwabiste zasłony)
stop
start
ponury dzień zaszumi w głowie młodością
zniża się gromada ptaków
na głowę przechodnia
grom
deszcz iskier wrzeszczy w poszyciu lasu
ciało dziwki wzywa
rozpoczynam walkę o wybór w tej próżni
płaszczyzny nakrycia
pazury odcisnęły się na jedwabiu
kolce drapieżnych śladów
drapie w ścianę
od środka
wsączyła się w odgłos kłótni czysta rozkosz
a byłem już człowiekiem z kamienia
na którego skórze zawarły się szczęki buldoga
na twarzy tańczyły płomienie
niestety ból przypomina mi o słabości
czegoś brak w otępieniu
jeden skurcz mięśni, jedno poruszenie
i delikatne dotknięcie puchu
w odpowiednie miejsce
w oczekiwanej chwili
i już podziwiałem moc płynącej w mych ranach
zakazanej rozkoszy
Ale w tym też mnie nie ma
stop
Obrazy zrodzone w ciszy poza zasłoną,
gdzie mieszka stan realny rzeczy tego świata -
faktów zewnętrznej i wewnętrznej lustrzanej pogody
atomów ziemi, wody, ognia i powietrza
winy, myśli i uczuć -
Ta ciemność i cisza i skurcze dające się pewnie namalować
zamieniają się potem w nasze obrazy i słowa
Rozplątanie
przeminęło się przez zmokłe od łez wystąpienie
nie ma nic bo się dzieje
rozłapałem się
dzieje się wśród ech, oczu, w iskrach, słowa
wyspowiadałem się w..
i zatańczę nad przepaścią przytulony do niej
popłyniemy na fali do przystani śmierci
już go przyjęła chłodem stamtąd
wlała w serce eteryczną przestrzeń
odebrała czucie w ognistym pocałunku
przysunęła do serca swego piękna noc
i po promieniach księżycowych rozproszyła mnie w puch
w ostatniej chwili zabrała na budulec nowej jaźni
i straciłem się, choć nie przestałem istnieć
Może kiedyś się obudzę z tego snu
Stara zbroja
..patrzyłem w jego oczy
w starej zbrojowni, zbiorowisku kształtów i słów
wyostrzone ostrza, naramienniki w których odbija się blask
wyraz wieczności, została najtrwalsza maska
wyraz pracy wieków w ciałach stworzeń wytrącającej z mroku zbroje i szkielety
Zbroja to abstrakt, to magia liczb, praca wielu. Ten jeden
pracujący w wielu, ten kształt ostateczny, konieczny, czysty,
bezlitosny, doskonały - to szkielet życia, najeźdźca wrzynający się we wrogów
szkielet na którym się ono opiera
Słowa żywe, płonące w powietrzu pochodnie, ewangelie dobra i zła
wyciśnięte na życiu
..widziałem go jak kroczył powietrznymi korytarzami
Wyznacza się go z lotu jaskółek, z wędrówek zwierząt
Z torów atomów, myśli w głowach, uczuć, emocji. To jego ubrania
Ślady. Pozy. Para się rozwiewająca
w korytarzach umysłów i jaskiń
Żyjący w mitach wzór życia, czynnik decydujący o formach,
w których przodkowie i kamienie zalegają cmentarze
Ten porządek nowy to to, co napływa spoza zasłony..
Fantom (Vader)
nad morzem ludzkich kości i morzem ludzkich łez
teraz już tylko rumowiskami błędnych skał
wzeszedł duch rycerza, któremu nic co ludzkie nie jest bliskie
jest obecnością woli w czasie i przestrzeni
muzyką rzeźby w wieczności
widzialne przekształca się w nim w niewidzialne
On czuwa w naszych snach, niewyczerpany, milczący
obecny bardziej niż piramidy
głos wołającego na pustyni
pustka oddechu, pustka myśli
część niczego, które jest częścią każdego ziarenka piasku, duszą
Anioł śmierci w trelach słowiczych pieśni ukryty wyraźnie, więc
niewysłowiony
złudzenie nieśmiertelności, obcy
uparty, milczący, wyzbyty dążeń, piękny
Oddalony od rzezi tego poranka
z dala od krwi
pusty, głodny
znudzony
obmyty w ranach dzieciństwa, krwią pijana ludzka bestia
Potwór, Potwór który stał się
odbiór przesyłki z wieczności
Urok zła
piękno poza dobrem i złem jak orgazm wyzwolonych
Patrzyłem się na jego grę, gnicie i walkę
W swoich pięknych i okrutnych gestach
jest czysty i niezachwiany, ekspresji pełny
przekraczający granicę dobrego smaku
Ożywiony jego duchem jest żywy i martwy
Złożony z czystej zemsty, działania i woli przetrwania
Ukryty lecz czasem ożywiający myśl
zostawiający ślad w metalu,
który nakłada na swą drugą skórę ten, który idzie na wojnę
Chciałbym się nim poczuć
Zewsząd słyszę krzyki
w których się pławię
Czy to mi jest potrzebne do szczęścia? -
raczej do przebudzenia się ze snu nieśmiertelności
To droga tego, który stąpa aleją strachu
pośród wrzasków
na próżno
bo jest niemowlęciem i rumieniącą się dziewicą
a nie oddechem pustyni w eterze i konturem ciemności w pustce
i ich synem i ojcem
świadomym siebie warunkiem ich istnienia
„Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek“
Jakiś Judasz gdzieś wiesza się
Jasność myślenia wystarczyłaby w tej chwili za szczęście
gdyby nie to, że pora umierać
Oto przychodzi najeźdźca z ciemności,
który jedyne co przynosi to śmierć
Z zezwłoku wypełzły setki węży i robaków
plon dla nicości
straszliwy obraz ugrzązł pod powiekami
Kościół winy
tchnienie z ciemności podniosło w górę jedwabiste zasłony
złapany w pułapkę dobra i zła otępiałem
wyrywanie się ku złu by żyć
„..deptałem ciała kochanych i znienawidzonych
ludzką krwią pijany plugawiłem każdą rzecz
bezlitosną brałem kąpiel w morzu ludzkich łez, jęków i krwi
smagany biczem ich płaczu, jak dziwka klepana w tyłek.."
Poczucie mocy zrodzone w ciszy
Urzeczywistnia to tylko plamy na bieli. Bieli która jest jedynie
przywoływaniem brudu, jest już brudem. Brudem, który
chce się odrzucić zanurzając się w nim
Lecz spokój jest najgorszy
Spośród czynności będących środkiem do osiągania celów
mycie to najwstrętniejsza z rzeczy
Ktoś rozbił lustro w moim domu
wybuch je rozsadził, a spokój złożył
prowadzę się na sznurku, mówię sobie na klatce ,,dzień dobry''
Jestem sąsiadem okładającym żonę
Poczucie pustki w sercu przełamać okrucieństwem
Chodzi może tylko o zemsty niemożność.
Ale w tym mnie nie ma
Obrazy atakują oczy wewnątrz głowy
Taka nicość życia z jednej strony i taki fantom z nicości z drugiej
Ani w tym ani w tym a tylko w drobnych radościach pomiędzy nimi
Jestem
Fantom (Frankenstein)
Czegoś brak w otępieniu, może wina
Analiza tej chwili spokoju to za mało
Obraz zakalec to za mało
Te wizje nie są koniecznością
Lecz pójście dalej będzie za parę minut koniecznością
trwanie w morzu lodów, w beczce smoły,
w klatce ze zdechłym trupem nie wystarczą jeśli
w coś się nie obleczą moje myśli i krew
Jest przecież czas, który rzeźbi szczyty
Jest ogień w kropli wody
duszo wróć do mnie
obiecuję zacząć nowe życie
Czy to jest pod kontrolą? Czy jest spontaniczne?
Może ani to, ani to, czyli rytuał
To siła rozpędu martwych myśli
po drodze gdzieś się zagubiła pełnia, równowaga i płynność życia
nieszczery Frankenstein
który nie umiał przyjąć ani dać miłości
aż stworzył w swoim mniemaniu doskonałego człowieka
o ogromnych potrzebach i niezgrabnego w swych
prośbach i prawdziwego do bólu
niepomszczone dziecko, które pamięta
samotność i odrzucenie i nienawiść
Brak wyobraźni, ostatnia pokutująca myśl z pragnień przeszłości
Samotność liści słońca i wiatru, które pragnę pozdrowić
dla mądrej sroki, dla mnie i ciebie i dla was
Oczy, które pragnę dotknąć słowem
Umysł to przecież mówiące oko
gdzieś pośrodku tego co małe i co wielkie
co na zewnątrz i co wewnątrz
Muszą się znaleźć obrazy i słowa,
które obudzą morza uczuć i dadzą szczęście i wolę
Miłość i nienawiść, głód i sytość nie dają pokus, nie uwodzą się
Jest trwaniem poza granicami, w spokoju lodowców
Pozbyty chęci pokonywania w sobie siebie
Kontroli zaniechał, zbyt zmęczony tam dotarł i wygasł,
by mieć swą szansę bycia i zdobył przypadkiem tą szansę
Chciałby skakać nad przepaściami, żeby wytrząsnąć życie lub ducha
ze swojego stwórcy..
można jego myślom zatruć treść i zagmatwać czynność
Jeśli jest samym duchem to można złapać go za gardło
i wytrząsnąć z niego jego trwały pobyt na planie barw,
a jeśli nie to można go obedrzeć ze skóry..
Zdjęcie we śnie
to było górą miastem
chorągiewki na murach, wynurzyło się z mgły jak łódź
kopiec tarasowy, nie widziałem mrówek ani ludzi
aparat nie przyjmował hasła, a mgła pokrywała łódź
gotową do zniknięcia lub odlotu
i zarazem to mgła czyniła ten widok prawdziwym
i chcąc go pokazać, tego ptaka, tego ducha kuzynce, musiałem się spieszyć
zanim mgła go zasłoni i okaże się, że ta mapa, proporczyk, tort
zniknie w nadprzestrzeni, albo że po prostu urok utopi się w codzienności
i chwila zachwytu zostanie zapomniana
a więc zmarnowana przez grzech, nieuchwycony ślad dzieciństwa
zbawiony kiedyś
rzeka i przejście na jej drugą stronę po słupkach i linkach
w pobliżu domu Natalii, czasów z Ojcem i ze mną na materacu
zdążyć przed zniknięciem widoku
..która to narodziła się przed 20 laty i dorosła dla wyzwolenia młodości
w chorym Ojcu rosła rosła jak pewny siebie krzew
i teraz ten sen się ziścił choć zamieszkany przez kogoś innego
będzie raczej
kto w fajniejszy dla niej sposób wskakuje na płynący materac
Zwierzę zawsze jest gotowe by pobiec za swoją panią
Armia życia
welonek Ludwik mój tata Aga
papużka Marian co przegrał z kontuzją od lepa na muchy
moja wina
ciała samotne obmywane rzeką, czasem
pełne winy i strachu
wyciągnięte z rzeki rozkoszy
budzą się do życia zjaw
żywy jest kompleksem pełnym ciepła i blasku
uchwytny i ciepły
światy lustrzane, taśmy odtwarzane to gorsze nawet niż nicość
nicość dla pewnej substancji to jej rozpad
a więc furtka śmierci
dla zmęczonych życiem
bo jak długo można być uwięzionym w labiryncie luster
wieczne teraz to nie moja chwila w której się posuwam
wraz z armią życia kul wizji ku spełnieniom
pomiędzy kwantami a nadprzestrzenią
te ostatnie mogą całować się w usta i ogon
„ciało i duch, pustynne kocha rumowiska
świeżą porosłe trawą“
dzień z życia Ludwika, papużki Mariana
taty, mnie, wszystkich
szczęśliwy dzień
i furtka przyzwoitej reinkarnacji
odprawmy Dziady, zaprośmy zmarłych na ucztę
i wyprawmy w podróż
by za rok już nie przyszli
niech odbicia na tafli z poza zasłony
wpromieniują się w krew
Wizje
Moc poczułem, ale obraz jest nędzny. Nie tego chce moc. Ale ja chcę jej.
Lecz nie uczyni mnie mocnym to zobrazowanie.
Nieświadome woli pobudki krystalizują się, a raczej
krystalizują się w nich nie tylko szlamy i brudy zwierzęce,
ale i boskie natchnienia, natchnienia mroku i światła.
Może to wybór mej duszy.
Wejrzenie, że to co się jako siła przedstawia jest obrazem słabości.
Pokonanie jej za pomocą wizji przewodnika
jest możliwe - tak - jest, ale wizja musi być prawdziwsza, czystsza,
bardziej boska, pociągająca, zrywająca z przeszłością,
z ziemią, nadciągająca, zdjęta z gwiazd, nadciągła z gwiazd,
z ich tańca i cienia i mroku i praw harmonii,
które ożywają w nas. Boskie zło i dobro.
Boskie piękno pociąga. Ale ono zjawia się na czystej glebie.
Sprzeciwia się pojęciu ewolucji.
To zmienia postać rzeczy
A po rozwikłaniu zagadki, po pożegnaniu rytuałów, pozostaje znów spokój i poczucie, że w niczym nie jest się silniejszym.
Jedynie idea walki i hartowania się wydaje się sensowna, by pokonać można było lenistwo i słabość.
Na końcu znów jest się słabym.
A najlepsze co można zrobić to zapomnieć i dać się pokonać miłości, być pokonanym przez łzy i ujrzeć i poczuć, że pod całą nienawiścią i buntem i zalęknieniem jest miłość do ludzi, zdradzona, poniżona miłość i żal, że się nie umie kochać, jedyna rzeczywista potrzeba. Potrzeba mówienia z ludźmi, patrzenia im w oczy, uśmiechania się. To, co czuł biedny pan Caravan po śmierci matki, gdy wracał znad rzeki. Że żyć się chce i że żyć to znaczy kochać. To zmienia postać rzeczy.
Belamonte/Senograsta, 20 november 2017
Ruch (bezcielesność)
Dziwna czujność Ślady
Odtwarzanie się wzajemne
Zdobywanie informacji
... przez wiatry, deszcze, zwierciadła, wgłębienia
i powierzchnie wypukłe
atak klonów i mózgów owładnięcie
szukanie równowagi, celu, drogi
wytracenia drżeń poziomów
uspokojenia w świecie
jego elementu drogi mocy
celu wewnętrznie zdeterminowanego
do zrealizowania nieprzewidywalnego
na zewnątrz
jestem w świecie
jestem poza światem
kolorowe motyle zostawiają mnie
na pastwę wiekuistej
błękitności nieba...
mary ptaków rozpierzchają się
jak ławice niebieskich ryb
nieuchwytne w locie
uchwytne w znieruchomieniu
Kiedy wiedzą o sobie więcej -
w locie czy na ziemi?
Kto z nas wie więcej o świecie?
Czy wiedząc o sobie wiem o świecie?
Wiem od zewnątrz czy od wewnątrz?
dla siebie w locie istnieją też
czuwają gdzie będzie co jeść
czują na sobie spojrzenia jastrzębia
bez tego zjadła by ich gołębich głodów głębia
bez samic nie ponawiały by groźnych gestów
są duszą co tu mieszka ze mną
nie rozumiemy się za dobrze
ale lepiej niż człowiek nielot i człowiek latający
w locie zdają się jednak być ograniczonej poczytalności
czuję ich
zdradzę ci tajemnicę
nas też ktoś myśli i czuje
nie można czuć tylko siebie i o sobie wiedzieć
jakaś część świadomości staje się wspólnym udziałem
ja wiem o nim więcej niż on o sobie
a on wie o mnie więcej
obserwujemy się gdy zwalniamy
przenikamy
gdy ktoś szaleje uważamy za niego
gdy śpimy nasi przyjaciele jedzą nas
boska świadomość transcendująca
gdyby była całkiem obca nie wnikła by w nas
mam w sobie oko proroka
tak samo wyświetla się
tłum wychodzący z metra, z nieba
spadający kurz
powtórka
powidoki, wyraźny wir wróbli
ze szczytu widok grzbietów, pląsy prądów
rzecznych
w błękicie
w śmieciach fale energii stają się świadome
płacz kobiety jest buntem który podejmują
wszyscy rycerze tego świata
dziki ruch, wieczna matryca rozpuszczająca
uzdatniaczka matka
samobójcze wyroki losu z własnej ręki
by zakwitł śmiech dziecka w rozmowie liści
duch drzewa lampy
napada odchodzi, a gnicie
muliście pieści, gasną myśli, sugestie
cierpiące pozy patyków, gałązek, papierków, szkieł
materia zbuntowana zasypia
elementale, aury
triumfuje subtelność, zanik
niewidoczność
sen
Dalej
Przejście do duszy, do bezcielesności
Z ruchu, z kontemplacji - bardzo daleko stąd
Kontakt ze swoimi tworzy rozrost ja
Lecz czasem jakości psychiczne stają się czyste
a potem znikają w Bezkresnym
Czasem lot przez moment jest bezkresną ucieczką w nicość
wejście-wyjście
zbiorowe przejście, powiązanie
mędrców i gołębi, kochanków i dzieci
Gdyby nie rzut oka w bok na innych - zwolnienie
od razu coś by się stało - trzeba życia nam
duszy też trzeba nam, pośrodku jest uchwytna
budzi się w ruchu
Lęk
Nagle niebo wali się na głowę
W świecie gdzie ją chłoszczą a mnie głaszczą
Sensy obce gwałcą Walka to suka
Kubek w kwiatki pociesza
Stacja benzynowa z racji zażyłości z nią też
Powietrza jeszcze nie skalał demon czasu
Ani demon upału Jest błękitne
Widzę jak oddychają drzewa
Rosnę dzięki gładkości skóry pluszowych misiów
Dzięki jaskółkom
Dzięki wędrówce słońca na tafli wody
To mnie pociesza
Lecz lęk budzą jestestwa pełne życia
Kształty przedmiotów to ich dusze
Dogadują się bezwiednie
Lecz ryby i ptaki i ludzie prują przestrzeń
I psują siebie nawzajem
Pocieszyciel
Okna patrzyły martwo
Martwe przedmioty zatrzymały okręt
dążący ku mnie
Jeszcze nie odmienił się Los
Czy to były dzieci ogień czy motocykliści?
Do mnie jednak kamienie zaczęły się uśmiechać
Uwrażliwione błonki skór
Na styku dłoni iskra
Zdobywają o mnie informacje
Jestem ważny dla chmur i puszek piwa
dla noży i kobiet
Odbijają przychylnie szukając sposobów
by zapaść w sen
Sen rzeczy które wzajemnie się zagubiły
zapominając o wyodrębnieniu
Życie to sen który śni nas
Choroba
Te oczy i usta pociągnąć za sobą
spocząć - nad palem, nad kamieniem, nad bólem przeszłości -
nad wszystkim co bolało
ze wszystkim co bolało
być wchłoniętym
a równocześnie wchłonąć na własnych zasadach
dzięki odbiciu
Szczęście nowych chorób
odsunęło ścianę i zastąpiło, pomoc destrukcji
boska strategia
... gnicie droga choroby
droga życia bez nazw
sen czas szczyty i doły
droga zdrowia...
Odejście bliskich i ten jej milczący fałsz
drętwienie i drżenie Nowa ściana?
Co będzie kuracją?
ograniczone życie przełamuje tamę
raz na jakiś czas, przyleganie do świata własnych granic
dynamizmu duszy - trwale było by zdrowiem -
i można by zostać kotem, psem, jastrzębiem, Bogiem, ale..
zaczarowane miejsca i myśli - projekcje - ściągają z drogi życia
wewnątrz musi być jakiś chory atom, chory Bóg, chore wspomnienie
czciciel przejęty zgrozą rytuałów
kar, sugestii, nie przez siebie odkrytych znaczeń
przylegania do matryc, przywiązania do złud
choć stare choroby się wyczerpują, zostaje nawyk patrzenia wstecz
łagodny bieg wsteczny czasu, za mały kontakt z zewnętrznością
tylko gnicie się rozwijające poszerza klatkę
życie bez węzła nie dla Ciebie, znudziło się
atakowanie starych jest niebezpieczne i wtedy...
pojawiła się nowa choroba, nowa miłość, nowy ból
znów żyjesz, odczarowywujesz, liczysz nawet na -
wyjście, ustalanie wartości, znaczeń, sycenie zmysłów,
odkrywanie dróg do gwiazd, przez chwilę bez nazw,
by potem móc skojarzać od nowa
Tak to już jest, że z szalonych dróg do gwiazd
lądujemy znów na ziemi, w ciele, przywiązani, przygnieceni
Ale napięcie ku przyszłości utrzyma zdrowy stan
Naprawdę nie chciałbym ruszać tego mego ja
chociaż chciałbym się zmienić
Cywilizacje, wojny, terapie grupowe -
skupiają nas, system więzi - Poza tym,
jest raj komunii
Choroba to zatrzymany ruch, albo ruch wsteczny, dryfowanie z mocą
Walka to wyzwolenie energii
Niszczyciel Śiwa, Tworzenie, które zabija
Droga bez nazw
Czasem dusza wchodzi w podtunel, w odgałęzienia
w szalone wiry Nie określisz fazy
Choroba jest rozpadem więzi
Więzi pozorne - to też choroba
Autentyczna więź jest też wolnością
W ciele wreszcie się objawiła fizycznie psychiczna skaza
Moja choroba, wiedza, więź
Płacz
Może księżyc i odpowiednia dieta
spokój narzucony sobie
siła i przychylność rzeczy martwych
ich dusze -
mnie uzdrowią
ożyją
A może ja się już skończyłem?
To co mi zostaje - milczenie,
czynienie dobra bez przekonania,
bicie rekordów Guinessa?
A może będzie dobrze
Nóż - no i cóż
Jestem dobrej myśli
Jeszcze nie Zadowolony z Życia
Zapatrzenie (oddalenie)
"Hej, miłego wieczoru
Na Jowisza to chyba jestem za cieńki
Już dawno przyciągnąłbym księżyc
Ja się nadaję na wpatrzone w księżyc oko
i głaszczące go promienie
Na wilka i lunatyka
księżycowego błazna
wpatrzonego w lunetę"
Na opłacanie, na branzlowanie
niedokończenie
na małżeństwo
bo na pełny cykl, obieg wokół Słońca mnie nie stać
tylko zastępowalne chwile i przedmioty, udawanie
rozmarzenia, przypomnienia, zapatrzenia w podobieństwa
bo znalazłem się na zewnątrz strumienia
Wejście było by życiem, którego objawialne rekwizyty przewidywalne ogólnie
zjawiały by się nieprzewidywalnie w szczegółach, nagle: dziecko, kłótnia, pies, dom
rzeczpospolita boska
Ale mnie wyrzuca, wyrzuciło, wyrzucili, wyrzuciłem się - nie wiem
Może nadzieja na romans z nikąd -
został przecięty węzęł gordyjski mojej czterdziestki
gotowość w niegotowości osiągnąłem -
Może jakoś inaczej - ja jestem raczej sympatyczny, są prace codzienne
są zżycia z czasem, z ludźmi, z przyrodą...
Może kiedyś się okaże, że ja w tym jestem, że w ruchu gwiazd, wody, ognia, roślin
i w rozkoszy bliskości autentycznej z kobietą też uczestniczę,
że Ona to ta jedyna, przy której dokonała się komunia, z którą dokonała się -
w ogóle, że się dokonała - a niech tam, jakakolwiek
Tak trudno porozumieć się z kimś poprzez Erosa
Po nocy upojnej nastaje ranek trzeźwej świadomości
zdziwienia decyzjami Boga, odwrót
Jestem z kimś bliskim, wiernym, szczerym...
Ciekawe jak szybko będę się od dziś rozpadał
Belamonte/Senograsta, 6 november 2017
dachem jest błękitne niebo
wnętrze jest wszędzie, we mnie i na zewnątrz jest granica
tam gdzie się zapadam, gdzie przechodzę z otworów w otwory, gdzie
płynę nad dachami i pełnię straż
przechodzę uciekam gonię budzę się i spadam i stoję
mam ściany, jestem ścianami, zamieszkuję w przelocie
trawą pod skórą jestem
tym bagnem jestem
tą ostatnią myślą przed skokiem i otwartą nagle przepaścią
i lotem
i wzorem rozpryśniętym na chodniku
i światem który się pożarł i nie pożarł bo się uspokoił
zawiesił
zatrzymał
otworzył na przestrzał
ściany więzienia nie są więzieniem dla więzienia
trzeba być mchem
trzeba być tłem
trzeba być wisielcem, noga na nogę, figura tańca do góry nogami
w wodzie zaczyna się od głowy
i stąpa po niebie
spada w próżnię i znika
w szczelinie
falują wiatry w zamczysku, wąż pełznie z okien do okien
zamek się rozrasta, jest wszędzie
gwiazdy zaglądają w oczy, oczy zaglądają w gwiazdy
biegnę po głowach dachach wzgórzach
w nich
nimi
w kropli odbija się jądro Ziemi, twarz Odyna
będąca niebem powstającej Walhalli
leżę twarzą do ziemi przysypany
jedyne nieracjonalne życzenie pośmiertne
cały ten gmach oddycha, wnika w świat a ja w niego
głębia pod czy nad - przestrzeni, głębia mchu, zapachu i koloru
rody Ojców tylko tak mogły pokonać świat
Pobóg niczym Abraxas, węże ramion, korona krzyża
i dzida wbita w podkowę - penis
Gwałtownicy wiedzieli, że aby nie zniszczył nas gniew
musimy być samym gniewem, bóstwami gniewu
Przecież ten świat jest teraz moją matką i ojcem
jest nami po śmierci i nami przed urodzeniem
Dlatego gryf Ojców nie wypowiada mi wojny, nikomu i niczemu
Tylko jest wszystkim
Strażnikiem Wrót
Belamonte/Senograsta, 25 october 2017
gdy idzie obok czarno czerwona
pieszczą ją moje oczy
potem zabieram ze sobą obraz
nie zawładnąłem niczyją duszą, esencją
to tylko karty do gry
oddala się wolna, ja odjeżdżam
cała rzeczywistość, szachownica znika
bawię się ślepymi duszy poruszeniami
znaczkami świata boleści i decyzji światostwórczych
lustro którym władam
odbija i rozumie tak, że ci po drugiej stronie
zostają tam, niedotknięci
uciekam z nimi dla siebie do siebie
i kłamię - chyba
ma czarno czerwoną skórę w kratę
jak karty dziadka - kiery karo piki trefle
oni nic nie znaczą, ale ręce już bawiły się nimi
dojrzewanie znaczeń
wszystko opatulone w bluszczach, winogradach
halabardy, piękne stroje, miecze
chyba nawet węże jaszczurki zaskrońce
robactwo i jelenie rogi tonące w liściach
tam były tam było wszystko lecz nie miałem lupy
przebaczenie tam było i człowieczeństwo też
żywa sieć jej zmarszczek w kącikach oczu
duch gatunku
zakola za uszami jak na portretach dam
teraz te karty mogą ożyć, ich magia
polegała na wabieniu swoich własnych odbić w materii
na której odciskają się pieczęcie, cechy
reprodukcje pięknych dam i królów
w materii roślinnej, bogatej we wzory, w podłożu
aż twarz jakaś zostaje zawłaszczona i porzucona
zawłaszcza i porzuca
nie wszystko od razu wiadomo
dlatego najpierw są wróżby i przeczucia
czarno czerwona szachownica
porzucona, porzuceni, karty do gry
dla czyjejś gry
Na razie leżą pokryte kurzem, gdzieś w wywiezionym
meblu, w starej szufladzie, może zdekompletowane
Nie wiadomo jakiej talii były częścią, czekają
Aż się w nie jeszcze raz wpiję spojrzeniem
I utonę w bluszczu
Belamonte/Senograsta, 24 october 2017
"Więc sądzę - że pierwej duchy
(świadome energie, nie opadłe liście myśli, odbicia, zjawy)
Na powietrzu gdzieś rozgramiał
I bił o anielskie słuchy (o morza przelewające się przez serca ludzi),
I był w niebie (w łączności) nim na świat (jednostkowość) powrócił,
Porwał sztandar i na wrogi się rzucił"
(Słowacki Sen srebrny Salomei)
Światło księżyca wyrywa mnie stąd
z tego tańca wśród źródeł i naczyń
rozmowa z Bogiem
Jej ręka na moim ramieniu
przywołuje mnie z powrotem i rzeką modlitw znów płynę
samotny, przywoływany od was moi kochani
do serca przekonanego
rozum rozwiązuje w tobie zadania
dajesz mu się przekonać
serce..
serce przywołuje i jest przywoływane
przelewane z ust do ust, rozdzierane
lira Wernyhory w rękach Boga Ojca
pójdę zatoczyć koło
w biodrach życia roztańczonych
w tych niemyśleniach zamieszkam
na księżycu
"bo wszystko czego dziś chcę
pamiętaj o tym
polecieć chcę tam i z powrotem
do nieba do nieba"
(Izabela Trojanowska)
szalona nieobecna
niewrażliwa obojętna przerażona
tutaj wrażliwa i dobra na księżycu
"nie zostawiaj mnie samego
nie kłam
nie odtrącaj mnie
no co ty, nie akceptujesz mnie"
żarty pełne łez
miłość pełna okrucieństwa
roztopienie w ludziach pełne samotności
ona miała bluzkę żółtą, brązowe oczy
i kurteczkę skórzaną starą, czarno czerwoną
palić trochę nauczyła mnie
i słuchała com jej puszczał, a pies ugryzł mnie, la la
Belamonte/Senograsta, 22 october 2017
nocą widać to czego nie widać za dnia
światło gwiazd łączy się z tym ze słońca
bo słońce ma swojego emisariusza, księżyc
on,ona pod nieobecność źródła prowadzi rozmowy
za dnia kula ognia On, Ona wszystko zagłusza
tyran, noc jest więc rozrzedzoną porą spotkań
za dnia Nikt nie widzi światła gwiazd
to tunele, rzeźby i koryta nie tyle nieobecnych
co ukrytych rzek
czy gdyby zgasło Słońce, a dla joginów gaśnie
gwiazdy wystarczyłyby do życia
owocowania. kwitnienia; pewnie było by za zimno
zjadające się, kochające i upadające wieże
ale myśli lubią zimno, mogą przecież biegać
po przewodach komputerów zanurzonych w ciekłym azocie
więc były by szepty i ziarna, nic więcej
czekanie na dzień, na powrót tyrana
zagłuszenie świateł, rozmów, wspomnień
i na owoce, na śmierć, na miąższ
szukanie nowego świetlistego centrum
wirowanie wokół czarnej dziury też jest możliwe
czy są w Hadesie owocowania, spotkania i rozmowy
czy tylko fale ciemności, skamieniałe wieże
myśli bez związków, wieczna noc, wiatr i Alieny
kiedy śpi Matka Ziemia jest to tylko większa pełnia, czyli chaos
kwitną zbrodnie a oddechy zmarłych giną we mgle a ziarna śpią
agrafki otwierają pory, czarownice dosiadają węży
rzeczy przenikają się i stają przezroczyste
budzą się nowe zmysły, myśli krążą swobodnie
tracą nosicieli i do krwi wkrada się oddech dalekich światów
wykruszające się obeliski i myśli stamtąd, portale
tylko lamparty, lwy, hieny i pająki spać nie mogą
oczy ich błyszczą światłami gwiazd
chwilowo spuszczone ze smyczy
przez Matkę Ziemię na noc pod nieobecność tyrana
przez Ojca Ziemię na noc pod nieobecność tyranki
ich ruchy są płynne, zabijają we śnie
Belamonte/Senograsta, 21 october 2017
..dwa obojętne zderzyły się strumienie światła
wytrysło z oka spojrzenie na świat
czujące marzenie duszy tancerki
co w karczmie na moście, w mroku kostnicy
zbiera się do wyjścia przez gardziel miliona studzien
miliona tunelów osnów blasków pełzań cieni
kosmicznej rzygowiny wszystkich nienazwanych i nienarodzonych
do spotkania z drugą iskrą nieznanego kogoś
..i gdy patrzą na siebie kłamiąc o sobie słowami
zawieszone pomiędzy światami
wtłaczają w siebie rozproszony śpiew wulkanów
do siebie dochodząc płodząc życie dochodzą do każdej drobiny
do mchu leśnego, do kwitnienia, błądzenia alg, skomlenia narkomanów
i wzywają te rzeczy do swej otchłani ciemnej krtani
i już nazwali siebie i nazwali światło
i ujęli te rzeczy na swój obraz i podobieństwo
i zarazem oddali cześć ich obcości...
Szczególnie promień był zawsze im wierny a oni jemu
ale zanim zdążył coś powiedzieć już był dla nich orłem kretem wilkiem
Zawieszam się w Tobie i pozwalam na pieszczotę nieświadomości
oczy zamknięte, po co oglądać Boga,
promyk pełga głaszcze jest mi obcy i bliski
a jak oczy otworzę już.. ale czy aby kiedykolwiek rzeczy robią to ze sobą
tak całkiem w nieświadomości Czy fluidem nie otaczają,
wypływem nie zmieniają siebie?
Prawda jest porą na sen oczu
na obrazu rozmycie, atomu rozbicie
i rozbijanie się po omacku
na pozwalanie na to głaskanie
i na wielkie nazywanie, zmieniające nazywanie
ostrzem woli i wiary
bo może wszystko dosłownie ma w nas odbicia
Widzę coś i mam ślepą odpowiedź na ustach
Belamonte/Senograsta, 20 october 2017
beztroska słoneczna
na czyjś koszt, światło rozpościera i przenika
w kolorze piwa i słomy, uparzgnięci na lato
na wyświatlanych filmach lasy, kajaki, czyjaś parasolka
słomkowy kapelusz, huśtawki
odgłosy kur w zagrodach, żółte ślepia jaszczurek
świergot ptaków
na plecionce wzór, to ja i moje wyprawy do jarów
do rozpryskujących obrazy i dźwięki i myśli domów
w naturę lękowe zanurzanie w nicość
promień dzierga w szczegółach, w dal rzeźbi
pogania stwory do szukania swego cienia, rozrywa się na strzępy ciał
ja się przemieszczam, one się przemieszczają
wola życia się przemieszcza
w potoku zanurzona ręka Ojca ratuje dziecko
kapelusz popłynął
świat zwinął się w kapeluszu
świat jest ze słomy zbudowany
śmierć ustępuje chwilowo, nie zagarnia widoków myśli przyszłości
ciała są żółte, napój klarowny pozwala widzieć
wszystkie modulacje światła, widać, czuć, słychać
ciężar powiek, zbiegi plecionki rzek, na oczach, na włosach, na kapeluszu
ból przywiązania, rysa pierwszej miłości, lekkość płynie w dal
pod światło wygląda jak stary koc dziadka
prześwity szałasu, pora na cień, na podwieczorek
puszczanie latawców, wilgotnienie, spotykanie się rąk, spojrzeń
stolik pokryty mrówkami, rozlany sok
pejcz bykowiec ostroga kłótnia grzmot deszcz
przyszłość lub przeszłość, plecionka niezrozumiała
czysta, wytchnienie w skwarze
ona i ja nachyleni ku sobie
w siebie wnikający, niezatrwożenie niczym
należymy do siebie, do wątku, do kapelusza
nosimy go na głowie, pod światło w szklance go widać
wielkie wymaganie żeby płakać i się śmiać
i spełniać wiatrakom sny
i bez straty odchodzić, przechodzić
w bezczuciu smutku? w braku ulotności?
nie, w tym zagrzebani jak myszy i robaki
jak w liściach jeże
a potem już wśród robaków mnie jedzących zasypiam
rzeka porywa słomiany kapelusz
co jest do przeżycia w łożu, czemu odwrotność nasycać trzeba
w słowie jest dużo żuków i wspomnień
żegnania się i jej twarz i moja zanikająca
a włosy jej są właśnie słomkowo rude
na ostatnim moście krzyczy ktoś z kim się rozstaję
i w ten splot wchodzą włosy słońce
sieć zmarszczek, brąz oczu, plamki na dnie oka
rzeka niesie słomkowy kapelusz
Belamonte/Senograsta, 19 october 2017
Piękny diament oszlifowany przez życie, przez świat
niesprawiedliwość na dnie, przeznaczenia
źli i dobrzy, siła co rządzi, łagodność co ustępuje
łagodność słabych dzieci, jej potrzeba miłości
Tacy ludzie idą przez życie swoją dziwną drogą
urodzeni w czepku nieszczęśliwcy
poznają prawdę i są pełni dobrych łez
Ona jest pełna dobrych łez, przebacza złej matce
zabłąkana w rozkoszy iskra jej duszy
problem z uczuciem i zdolnością do czucia pragnień
rządy serca, zawsze szczerość, szukanie miłości
walka od podstaw o swoje prawa
walka i wzięcie na siebie wszystkiego, za dużo
dzieci, mąż, dom, brak prądu, gazu - kryzys
próba samobójcza, wspomnienia, ważyła 30 kilo, decyzja
Świat rzeźbi i rzeźbi tego dobrego człowieka
a on się nie wytraca, każdego dnia wstaje
z nowym uśmiechem, wciąż gotuje, pierze,
wciąż olewa ją rozdział dóbr - bo jest NIKIM
jest pełna łez, pełna przytuleń, uścisków
wizji zbrodni, gwałtów które szatani natura świat czy Bóg
wkładają na jej barki, na jej oczy, na serce
I zawsze przebija się przez to, zawsze wygrywa
wyjeżdża gdzieś indziej, szuka innej pracy
Gdyby tacy ludzie rządzili tym światem..
Może posiedli tą duszę świetlistą bo trudy to sprawiły?
Ale musieli już mieć w sobie drogę dla światła
Mieli ją od początku Jednak gdyby nie ta droga przez mękę
Nie ta studnia tajemnic, rany, to by nie byli aż tak dobrzy
Cierpienie coś dopełniło, ale należą im się wakacje
Od początku się należały Z rodziną na Karaibach
Świat nie jest sprawiedliwy
Świat jest mądry Świat jest straszny
Świat to rzeźbiarz
Coś przetrwa
Nie wie co to zdrada
Wygrywa cały czas
Czasem mi pomóc próbuje
Życie Świat Ona