26 september 2012
Zupełnie inna para kaloszy.
Matka lubiła powtarzać, że kupi nam mieszkanie, bo wynajmowanie jest przecież takie bezosobowe i obrzydliwe - zupełnie jakbyś spał ze wszystkimi poprzednimi lokatorami na raz! Ile to wszystko było warte, sam za siebie mówi fakt, że teraz nie mam już ani matki, ani Adama, za to adres mogłem zmienić w tydzień. Podniesione czemu-on-dlaczego-nie-ty-to-wszystko-twoja-wina brwi natychmiast przestały oblepiać wszystkie ściany, widocznie kleiły się tylko do tłustych śladach po jego palcach. Chociaż nie, anielski dotyk mojego brata mógłby zostawić najwyżej złoty brokat.
Nieruchomości się dobrze nie sprzedają.
Po dwóch latach nadal nie ma tu nic mojego, poza papierem w wytłaczane psy, który ląduje co dzień w kiblu, dlatego zbudzony potężnym poczuciem misji 21. lipca o 10.14 - o zgrozo! najgorętszego dnia dekady - półprzytomny wybiegam w poszukiwaniu najbardziej stylowych lamp, zegarów i talerzy, jakie stworzyły małe chińskie rączki, żeby po wielu godzinach w niezliczonych alejkach opływający potem natknąć się na Ninę tuż pod klatką. Ulice opustoszałe, ludzie dogorywają, szczerząc się do przenośnych wiatraków, a ona musi być akurat tutaj. Wchodzimy już w pięcioro: ja z młynkami do soli i pieprzu, i ona - ze swoim rakiem prawego płuca.
Są neonowe, niebieski i zielony z pokrętłami w kształcie staromodnych kraników – 19,99 sztuka.
Mówi, że jedzie do domu, ojciec ma znajomości w klinice, tylko pozałatwia tu jakieś sprawy przed chemią, rozumiesz. Niech mnie szlag, czuję się jakbym trafił na spot z dziećmi urodzonymi bez nóg – bidulki, takie niewinne, a życie je tak potwornie skrzywdziło, przełącz lepiej na Eurosport, siatkówka będzie. Jestem dobrym człowiekiem, nie upijam się, nie oblałem żadnego egzaminu, nie uprawiam przygodnego seksu i pamiętam o wszystkich urodzinach, ale kiedy Nina macha mi tym rakiem przed nosem jak widelcem, najbardziej chciałbym zabrać się za czyszczenie łazienki, albo o, ten kran w kuchni trochę przecieka.
- Chodźmy się upić – mówi i już wtedy powinienem wiedzieć, że przecież żadne szczęśliwe zakończenia nie biorą się z takich słów.
Nie mogę znaleźć dwóch jednakowych skarpet, zupełnie jakby sparowane miały zrujnować całą podniosłość chwili. Czy jest jakaś teoria, mówiąca, jak dobrać kolor skarpet do rodzaju nowotworu? Różowy to rak piersi, płuca może żółtawy.
Boże, tak strasznie chce mi się palić.
Przez kolejny kwadrans zużywam chyba cały znany ludzkości zasób banałów, idąc o wiele za szybko i skręcając na oślep, jakbym miał zgubić Ninę za którymś zakrętem. Ktoś wbija mi palec w żebra, a piskliwy głos uderza mnie prosto w twarz, skrzecząc coraz głośniej i głośniej w dziwnym języku. Wskoczyłbym za te drzwi, nawet gdyby miał na mnie tam czekać Kuba Rozpruwacz, ale zamiast tego niespodziewanie na całą błogą sekundę zostaję sam na sam z półmrokiem i klimatyzowanym powietrzem. Dokładnie sekundę trwa zorientowanie się, że nigdy wcześniej tu nie byłem – tyle samo, co dwadzieścia cztery lata materializujące się tuż obok.
Nie wiem, czy spodziewać się pojawiającego z nikąd rzędu neonów i gołych pośladków, czy raczej kręgu krzeseł - zostały mi dwa miesiące życia, mam bulimię, mąż mnie bije, zrób, powiedz coś, żeby było lepiej. Nie widzę nic poza czerwonymi lampkami na barze. Nigdy tu wcześniej nie byłem. Wszystkie stołki są wolne i dopiero, kiedy oczy przyzwyczajają się do ciemności, zauważam poruszające się przy rozstawionych przy ścianach stołach kształty.
Stawiam na drewnianym blacie nieszczęsne solniczki, o których zupełnie zapomniałem i kłócimy się, który kolor do czego lepiej pasuje. Jej włosy pachną bananowym szamponem, czego nie cierpię, ale teraz mimowolnie zaciągam się jak oszalały, na zapas. Tylko tych rudych włosów okropne światło nie zmienia w krwawą plamę. Niedługo razem z nimi całą moją skórę wyrzucą do kosza.
Ktoś coś mówi.
Barman patrzy na mnie jak na idiotę, przecierając kufel własnym ciemnosiwym t-shirtem i widzę, że w lewej dłoni brakuje kawałka jednego palca i ten kikut też się gapi - przecież kikuty się nie gapią! – nie mogę oderwać wzroku, myśląc co to za barman bez palca. Zamiast rozpoznać ruch mięśni, przed oczami staje mi rycina powstawanie głosu z książki dla dzieci, którą tłumaczyłem. Słowa odbijają się, jak piłka w squashu, prosto w moje czoło, przywracając rozsądek, ale już za późno. Zapadając się pod ziemię zupełnie zapominam nawet o parkiecie.
Rozbijam się o wyszczerzone zęby, których właściciel nalewa mi kufel piwa na koszt firmy i opowiada o moskiewskiej dziwce, która odgryzła mu ten palec.
- Myślałby kto, że ją to zniechęci – mówił – a ona tylko wygrzebała sobie jego resztkę z gardła i wsadziła prosto w dupę. Ponoć była lepszy ode mnie.
Nie wierzę w ani jedno słowo.
- Masz gdzieś może jeszcze ten palec? – każdy normalny człowiek nie wierzyłby własnym uszom, ale normalni ludzie nie mieszkają z Niną – bo wiesz, pomijając fakt, że gdybyś go wtedy szybko zamroził, pewnie byłby znowu na swoim miejscu, mogłeś go zakonserwować. Na pamiątkę.
Znam tylko jedną osobę, która zachowuje martwe narządy na pamiątkę.
Nina opowiada barmanowi o nerce w słoiku.
- No i pomyśl tylko o takiej nerce dryfującej sobie spokojnie w słoiku na wysokości wzroku, którą wcześniej widziałeś, jak tkwiła jeszcze spokojnie na swoim miejscu, a potem przez kilka godzin na twoich oczach ktoś zabijał ją naczynie po naczyniu. Idealne tło do seksu.
Kiedy myślisz już, że w życiu nie zobaczysz nic równie obrzydliwego jak ludzkie pikle, mózg staje na wysokości zadania i bombarduje wewnętrzne oko ścianą całą w nerkach, na której tle brutalnie pieprzą się łyse, wychudzone ciała. Minimalny tik na jego twarzy (choć barman ma jeszcze prawo do włosów) to już o wiele za dużo.
Kiedy esencja wszystkich nowotworów świata ląduje w brudnej muszli klozetowej, jestem pewien, że odtąd zawsze będę widział tylko nagie czaszki. Wracam już do innego świata.
- To jest Gary. Gary pójdzie dzisiaj z nami, pokażę mu słoik, bo w odróżnieniu od niektórych zgodził się nim zająć po tym, jak – pauza – jak wyjadę.
Cokolwiek. No dalej, powiedz coś panie kto-cię-w-ogóle-tak-kurwa-nazwał Gary. Najwyraźniej wycieranie tej samej szklanki od godziny jest wyjątkowo fascynującym zajęciem, zbyt wciągającym, żeby nie zasłużyć na dobrze poprowadzony prawy sierpowy. Zamarynowane nerki właśnie oficjalnie dołączają obok kolekcjonerskich znaczków, do kanonu Podręcznika Pedofila: Tom Pierwszy.
Jak wyjadę.
Jak umrę.
Ja umrę ty umrzesz on ona ono umrze my umrzemy wy umrzecie oni one umrą.