Poetry

Arsis


older other poems newer

24 may 2024

Złuda

A więc dobrze, chodźmy. Idziemy. Idźmy tędy. Jak wtedy. Pamiętasz? Powiedz…
Ale czy pamiętasz jeszcze? Zatem idźmy, idąc raz jeszcze.
Chodźmy prosto, podążając drogą wniebowstąpienia.
Tego właśnie wniebowstąpienia, kiedy się idzie prosto w słońce.

Idźmy prosto tą drogą pustego miasta.
Tą ulicą pachnącą nagrzanym asfaltem. Tym chodnikiem. Tym trotuarem…

Kochanie, dotknij ściany.
Tej chropowatości
pełnej drobnych ziarenek kwarcu.

Tych pęknięć na elewacji starej kamienicy…
Poczuj… Poczuj jeszcze, mimo zagubienia w labiryncie czasu.

To tutaj. To było tutaj.
Albo, gdzieś dalej.
Gdzieś tam, koło tego rozłożystego dębu, kasztanu.

Słońce wschodzi. Zachodzi. Wiruje wokół ostrej szpicy ratusza,
jarząc się na blaszanych rynnach. Na szybach zamkniętych okien…

Gdzieś tutaj. Tak, to było gdzieś tutaj.
Albo, gdzieś tam — dalej.
Tylko w trochę innej korekturze zdarzeń.
W trochę innej godzinie tamtego dusznego lata.

Tak jakoś szliśmy, jak się idzie we śnie. Jak można iść jedynie we śnie.
Tak jak się idzie teraz, kiedy idziemy wciąż w tym wiecznym niedochodzeniu.

Chodź.

Wyjdźmy tymi drzwiami na końcu.
Tą bramą z kutego żelaza.
Albo poczekajmy chwilę
w osłonecznionym pustką pokoju.

Spójrz jak wspina się smuga światła.
Jak idzie wolno po ścianie.
Dotyka drugiej… Jak pełznie po drewnianej podłodze…

Olśniewa stojące
na środku
drewniane krzesło…

Przepływające cząsteczki kurzu.

Na ścianach jaśniejące kształty
po czymś, co tu kiedyś było.
A teraz omiata tchnieniem bladej ciszy.

Od okna idzie blask jaskrawy. Od szyby poruszanej niczyja ręką.

Od szyby,
w której
mży niewyraźny profil

Kto tam stoi? Nikt.
To tylko nagły błysk pamięci.

Przekrzywione, trzeszczące szafy z zamkniętą na klucz przeszłością, albo na twoje imię.

W środku pogięte fotografie,
kilka poplamionych kartek... Niewiele tego.

Jakieś resztki Okruchy nie wiadomo czego.
Poskręcane. Splątane kołtunem. Zeschnięte złogi zapomnienia

Wydaje mi się,
że stoisz
skulona w kącie
z twarzą ukrytą w woalce.

Podchodzę.

Biorę za rękę.
Taką zimną,
wręcz lodowatą.

I nie wiem czy to są palce.
Czy to są w ogóle czyjeś palce.

Unoszę woalkę, by spojrzeć raz jeszcze tobie w oczy.

Za woalką
pajęczyny
falują na ścianie…

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-24)

***

https://www.youtube.com/watch?v=0tzbUKidq8U






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1