15 december 2021
Śmierć, która przerwała samotność
I
Wog Marshall cierpiał całą noc. Przysypiał, to znowu wstrząsały nim chorobliwe dreszcze, gwałtowne przebudzenia… Miał koszmary… Nawiedzała go jego ukochana żona, Anne. Jechali samochodem poza miasto, do nowego domu. Opowiadała mu najpierw jakąś zabawną historię ze szkolnych lat, potem mówiła coś o dziecięcym wózku, śpioszkach... Przeskakiwała dziwnie tematy. Była w siódmym miesiącu ciąży. Nie mogli się już doczekać tych narodzin, tym bardziej, że Anne poroniła wcześniej dwa razy. Ale teraz, widział w jej oczach szczęście. Ustalali szczegóły koloru ścian, czy wyposażenia pokoju ich nienarodzonej jeszcze córeczki, Caroline… Snuli przyszłościowe plany… ― Nawet nie zauważyli rozpędzonej, zmieniającej pas cysterny… Nastąpiło czołowe zderzenie… ― Wog zdążył tylko zarejestrować oślepiający błysk… ― Krótki, przerażający krzyk…
II
Przytomność odzyskał dopiero miesiąc później. Lekarze powiedzieli mu, że ledwo uszedł z życiem, natomiast jego żona nie miała szans, zginęła od razu. ― Widział wciąż, niby w zapętleniu, nadjeżdżającego z naprzeciwka kolosa, szarpiącym potem wnętrzności przytłaczającym zgrzytem gniecionej, dartej blachy, duszącymi oparami benzyny i… ― słyszał przerywany pisk. Ów pisk narastał coraz bardziej… Przeszywał mózg, nadwerężone nerwy…
Otworzył nagle oczy, wydając przeciągłe: „Nieee!”… ― Głowa opadła mu znowu na poduszkę… Narastający, przerywany pisk dochodził z nocnej szafki, tuż obok łóżka. Nacisnął bez pośpiechu guzik budzika. Piszczenie ustało. Krople zimnego potu zrosiły mu obficie czoło …Ten sam sen dręczył go od prawie ośmiu lat… Zamrugał powiekami, lustrując mętnym jeszcze, jakby zapiaszczonym wzrokiem pokój… W otwartym, balkonowym oknie powiewała bezgłośnie firanka… Promień słońca przecinał deski podłogi długą wstęgą ostrego blasku… Minęła ósma rano… Rozsadzał mu czaszkę pulsujący ból… Wstał… Rozgryzł dwie tabletki aspiryny, popijając przegotowaną wodą ze szklanki. Odczekał kilka minut… Ból nie ustępował… Wziął kolejne dwie…
Wyszedł na balkon, nabierając głęboko powietrze do płuc. Ostatni ― niezwykle upalny dzień lipca ― pachniał upojnym, słodkim aromatem przekwitających powoli kwiatów. Strzeliste topole szeleściły swoimi liśćmi, jakby oklaskiwały jego przybycie… Ścisnął dłońmi nagrzaną, żelazną poręcz balustrady... Pomiędzy drzewami falował ocean nieskoszonego jeszcze zboża… Szło stamtąd absolutne uspokojenie… Ptaki wyśpiewywały melancholię zmierzchającego lata, odpływającego nieubłaganie pod pełnymi żaglami białych obłoków…
Poczuł się trochę lepiej i nawet chciał coś zjeść, kiedy usłyszał pukanie. Zawiązując pośpiesznie pasek od szlafroka, otworzył drzwi… To staruszka, pani Margaret, właścicielka domu, przyszła pobrać opłatę za następny miesiąc. Nieco roztargniony, znalazł wreszcie portfel. Podał jej odliczoną kwotę. Zapytała go czy zje u niej śniadanie. Potwierdził. Podziękowała za pieniądze. Wyszła… Dopił jednym haustem wodę. Następnie ogolił się i włożył przewiewne, lniane ubranie…
Schodząc, poinformował starszą panią, iż jednak zmienił zdanie. Po czym, wyszedł do miasta…
III
Na plenerowej scenie trwały próby mikrofonów. Kulminacją całodziennego festynu miał być wieczorny występ jakiejś muzycznej gwiazdy. Wog`a mało to wszystko obchodziło… Nawała wspomnień mąciła mu umysł… Znowu czuł narastający ból… Szedł parkową alejką, nad którą rozkładały swój cienisty baldachim rozłożyste drzewa. Usiadł wśród migoczących prześwitów i jął obserwować cały ten daleki zgiełk… Nad niezliczonymi kramami, gdzie sprzedawano pamiątki, watę cukrową ― połyskiwały lśniące girlandy, wstążki…
Przez te wszystkie lata nie poznał innej kobiety. Zbyt mocno kochał Anne, aby móc ułożyć sobie bez niej nowe życie… Zmieniał miejsca zamieszkania. Brał różne posady: malarza pokojowego, ulicznego sprzedawcy hamburgerów… ― cokolwiek…
Wtem ― spostrzegł kontem oka uśmiechniętą, młodą kobietę z około 8-letnią dziewczynką. Szły spokojnie, chrzęszcząc żwirem alejki. Mimo bezwietrznej, przedburzowej ciszy, ich jasne, długie włosy falowały, jakby wypływały powoli spod przejrzystej, kryształowej toni jeziora… Kobieta zaszeptała coś dziewczynce do ucha... Pociekły mu łzy. Wyobraził sobie, że jest teraz obok Anne, a Caroline ― miałaby… ― Nagle, coś przykuło jego uwagę: „Nie! ― To niemożliwe!” ― Wstrząsnęło nim ― „Anne?!” ― Istotnie, ta kobieta wyglądała jak ona. Miała nawet tę samą zieloną sukienkę! ― Stanęły tuż przed nim… ― Ten sam uśmiech! Te same oczy! Zacisnął mocno powieki, myśląc, że kiedy je otworzy ― zjawy znikną… ― Otworzył. ― Wciąż tu były… ― Walczył jeszcze chwilę... ― Wreszcie wykrztusił zachrypniętym półgłosem:
― Anne? ― Chciał wstać, jednak zabrakło mu sił. ― Ale, jakim cudem? Przecież ty nie żyjesz od ośmiu lat! ― Mówił ciężko, nie mogą złapać oddechu.
― To ja, kochanie. Przyszłyśmy po ciebie. Będziemy już razem ― całą wieczność… Poznaj swoją córkę, Caroline.
― Boże, córeczko moja… Jesteście snem, prawda?
― Nie, Wog. Jesteśmy tutaj naprawdę, ale tylko ty nas widzisz… Weź nas za ręce…
IV
Pani Margaret szykowała obiad, słuchając lokalnej rozgłośni radiowej: „Przedstawiamy państwu najświeższe wiadomości” ― rozległ się głos spikera. ― „Niestety, zaczynamy nasz serwis informacyjny od przykrego zdarzenia. Otóż około dwóch godzin temu został znaleziony w parku miejskim martwy mężczyzna. Dokument tożsamości wskazuje, że to 42-letni, Wog Marshall. Wezwany na miejsce lekarz stwierdził ― jako prawdopodobną przyczynę zgonu ― rozległy zawał serca. Jednakże dokładniejsze wyniki wskaże dopiero wykonana za kilka dni sekcja zwłok. A teraz dalsze informacje…”.
(Włodzimierz Zastawniak, luty 2016)