26 july 2014
Nubijska Księżniczka (1)
Barnabie
– Nubijska Księżniczko, wieżo z kości słoniowej, kolumno Atlasu, powiewie Sahelu, lwico Sahary - wstaw się za nami! – Pociąg powoli wtaczał się na Dworzec Wschodni, a Barnaba w rytm kolebiącego się na torach wagonu szukał ratunku u ślicznej, czarnoskórej dziewczyny siedzącej nieopodal.
– Krynico prawdy, ukojenie spragnionych, FA – TA – MOR – GA – NO!!! – Kanar stał nad nami oczekując biletu. Nie zwykliśmy sobie zawracać głowy takimi drobiazgami. Barnaba kontynuował litanię, a rumiana gęba konduktora nabierała stopniowo koloru śliwkowego.
– Ja pierdole, kurwa, co za dzień, co za pojeby. Spierdalać! – Komunikat kanara, kiedy już stanęliśmy na dworcu, był dla nas jasnym potwierdzeniem, że retoryka Barnaby po raz kolejny zwyciężyła.
Tracy, bo tak miała na imię ta piękność o gazelich nogach, nie mówiła zbyt dobrze po polsku. Z tego powodu wiele detali z cudownej perory zdołało Barnaby jej umknąć. Niemniej jednak kompozycja dramatyczna, która zawiązała się w wagonie obdrapanego pociągu sprawiła, że Nubijska Księżniczka poszła z nami. Zbliżała się północ. Ruszyliśmy na piechotę do Śródmieścia.
---
Jako prawdziwi dżentelmeni, puściliśmy Tracy przodem. Jej hebanowe nogi znajdowały cudowne zwieńczenie pod kusą spódniczką. Na stopach miała różowe szpilki przyozdobione ażurowymi motylkami. Raczej nie mieliśmy wątpliwości, że idzie do pracy.
Na ulicy Skaryszewskiej drogę zastąpił nam element proletariacki w sportowych strojach. Panowie wystąpili z pobliskiej bramy. Paski spodni, niczym u zebr na sawannie, zlały się w jedną masę. Koło tuzina, kilku z tulipanami. Niedobrze.
– Panowie generałowie, co wy tu kurwa robicie z tą cizią o tej porze?
– Nie generałowie, tylko pułkownicy – odparłem.
– Szluga macie? – Nie mieliśmy.
– Kogo znacie? – Wymieniłem nazwisko Poety.
– Gdzie go poznaliście? - Podałem nazwę knajpy na Lubelskiej, a potem drugiej, koło wiaduktu kolejowego. Tej między sex shopem a kebabem.
Towarzystwo zaczęło mięknąć. Barnaba – dotychczas milczący – odchrząknął i na całe gardło zaintonował:
Harmonia na trzy-czwarte z cicha rżnie,
Ferajna tańczy, wszystko z drogi!
Z szacunkiem, bo się może skończyć źle,
Gdy na Gnojnej bawimy się.
Po czym wykreślił niezdarny piruet i uchylił furażerki.
– To on to napisał – wskazał swoim grubym paluchem na mnie. – To o takich jak wy, królach dzielnicy.
– No, chyba biedy nie będzie. Chłopacy prawie stąd – rzucił ktoś z tłumu.
Barnaba, niczym sienkiewiczowski Zagłoba, po raz kolejny w krótkim czasie zaskoczył wszystkich swoim konceptem. Jego blef był tak absurdalny, że mógł okazać się skuteczny. To mogło się udać. Niestety, sytuacja tylko przez chwilę zmierzała ku szczęśliwemu rozwiązaniu. Grupie wyraźnie brakowało lidera. Staliśmy tak łypiąc na siebie dłuższą chwilę, kiedy jeden z dresiarzy, widocznie do roli herszta pretendujący, zaczął ostrzej.
– Dobra, koniec pierdolenia. Komórki, kasa i biżuteria. A cizia zostaje z nami.
– Aaa, biżuteria! – powiedzieliśmy jednocześnie z Barnabą i skrzyżowaliśmy wzrok. Mój druh wypiął dumnie brzuch i zaczął powoli rozpinać długą wojskową kurtkę. Po chwili, przy grubym pasie błysnęła rękojeść bagnetu z Mannlichera. Rocznik 1895. Ponieważ pan Bóg nie obdarzył Barnaby wzrostem, ostrze w kaburze sięgało mu prawie do kolana.
– To moja biżuteria. Coś więcej mają panowie do dodania?
– Eee, nie. Szacuneczek – powiedziało stado praskich zebr i rozstąpiło się przed nami.
Nie jestem przekonany, czy Barnaba potrafiłby wykorzystać swoją biżuterię do czegokolwiek innego niż otwarcie flaszki, czy zastruganie kijków na ognisko, niemniej cel został osiągnięty. Ruszyliśmy dalej. Nubijska Księżniczka na czele, a za nią my – jej orszak.
---
Dalsza część trasy – nie licząc próby wywalenia przenośnego niebieskiego kibla przez Barnabę – przebiegała bez zakłóceń.
– A panienka to przepraszam, zajęta aktualnie? – Barnaba zdradzał wyraźne predylekcje ku płci pięknej, dlatego pytania o charakterze matrymonialnym zadawał nader często. Tracy faktycznie traktował jak księżniczkę, ponieważ – przynajmniej na razie – oszczędzał jej szczegółów ewentualnego pożycia, które zwykł był z lubością opisywać podczas rozmów z innymi paniami.
Przekroczyliśmy most. Domyślałem się, gdzie zakończy się nasza wyprawa w obecnym składzie. Miałem rację.
– Dobra chłopacy, wy jesteście fajne, a szczególnie ty – wskazała tipsem na Barnabę – ale ja już musi iść. Bye. – Nubijska Księżniczka objęła dłońmi pucołowatą twarz niższego od niej o głowę Barnaby i czule pocałowała go w czoło.
– Nubijska Księżniczko, Krynico Mądrości, zostań ze mną. Daj mi swój numer – rzekł mój druh i ruszył za afrykańską pięknością.
Po sekundzie Tracy zniknęła za wielkimi srebrnymi drzwiami. Zdążyliśmy usłyszeć jeszcze jak rzuca kilka słów łamanym rosyjskim. Jak spod ziemi wyrosło przed nami dwóch ubranych na czarno troglodytów.
– Ja tu poczekam! Ja tu zostaję! Kocham Cię Nubijska Księżniczko! Pamiętaj – Ruskie to są diabły! – wrzeszczał Barnaba. Dwóch wykidajłów w czarnych garniturach patrzyło na nas z pobłażliwością. Widocznie taki obrazek to dla nich nie pierwszyzna.
Głos Barnaby, z początku silny i dźwięczny, cichł coraz bardziej. Stary poczciwiec po chwili zebrał się w sobie i po raz kolejny tej nocy usiłował rozwiązać problem za pomocą swoich zdolności oratorskich. Tym razem jednak, wiersz Andrzeja Waligórskiego o rolniku homoseksualiście nie przypadł zbytnio do gustu ochroniarzom klubu nocnego.
Tak oto dobrze zapowiadający wieczór dobiegał końca. Barnaba stracił cały rezon, a ja nie miałem ochoty łazić do rana sam. Ruszyliśmy na Dworzec Centralny złapać nocny autobus. Poczciwy Barnaba, z miną zbitego psa, szedł za mną kilkanaście metrów z tyłu. Oczy miał dziwnie wilgotne i – co już doprawdy niebywałe – nie skorzystał z okazji golnięcia sobie z metalowej piersiówki, którą podstawiłem mu prosto pod nos.
----
Barnaba miał w sobie po trochu z Johny’ego Casha, nawiedzonego proroka i poczciwego moczymordy. Ten sybaryta, mitoman i gołodupiec, w połowie warszawskich knajp znał właścicieli. I w każdej z tychże knajp – jak utrzymywał – wyobracał średnio po półtorej barmanki. Nigdy nie widziałem, żeby zapłacił za piwo. Nigdy nie widziałem, żeby siedział o suchym pysku. Uwielbiałem go.
Sekundowanie Barnabie w pijackich wyprawach zawsze wiązało się z interesującymi wydarzeniami. Żaden z nas nie był specjalnie wyględny, ale Barnaba posiadał jeszcze jedną cechę – był cały rozchełstany. Tyczyło się to ubioru, brody, fryzury – wszystkiego. Zdarzało się więc, że jakaś napotkana po drodze, wypacykowana grupa młodzieży, wymieniała między sobą uwagi na temat emploi mojego kompana. Podobnie było któregoś razu na Placu Piłsudskiego. Barnaba doskoczył do jednego chudzielca, chwycił jego wąski jaki śledź krawat i przyciągnął twarz do swojej. Mierzył biedaka wzrokiem jak bokser przed walką. A po chwili zadał nokautujący cios Tuwimem.
I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.
Jak powiedział, tak też zrobił. Odwrócił się tyłem do towarzystwa, ściągnął portki i z dumą pokazał miejsce, gdzie jego owłosione plecy straciły swą szlachetną nazwę. Wielki biały zad Barnaby oraz Księżyc świeciły podobnym blaskiem. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza paliły się znicze. Wartownicy ani drgnęli.
Innym razem, kiedy przygodnie poznani dyskutanci przy stoliku zaczęli strasznie przynudzać, Barnaba wstał i ryknął na cały głos.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Po czym wylał piwo na łeb jednemu jegomościowi z tego filisterskiego towarzystwa. Musieliśmy szybko opuszczać lokal. Moje zniżki na piwo straciły ważność.
---
Moje kontakty z Barnabą miały swój specyficzny rytm. Przez parę dni snuliśmy się razem po mieście pijackim szlakiem, nizając na niewidzialną nitkę kolejne knajpy. Następnie wycofywałem się, na kilka tygodni wracając do codzienności. Przy nadarzającej się okazji, spotykaliśmy się ponownie i rytuał się powtarzał. Kiedy więc ja – niechętnie to przyznaję – jedynie okazyjnie wkraczałem na ten złoty, bohaterski szlak, Barnaba z benedyktyńską wytrwałością, nieustannie tkał wytworny gobelin szlachetnego pijaństwa.
Minęło kilka tygodni. Pewnego dnia, kiedy dopijałem już kawę w jednej ze stołecznych kawiarni, moją uwagę zwróciła rozmowa tocząca się przy stoliku obok. Grupa młodych mężczyzn rozprawiała, jak spędzić dalszą część wieczoru. Kiedy z ust jednego z młodzieńców padło hasło „chodźmy na dziewczynki do Barnaby” – swoją drogą ochoczo podchwycone przez resztę kompanii – postanowiłem sprawdzić co u tego starego knura słychać.
CDN.