12 october 2011
13 october 2011, thursday ( Po prostu życia chwlia )
zwykły, niezwykły dzień...
Z pamiętnika pielęgniarki.
Ot zwykła proza życia...
W poszukiwani spokoju w każdej sekundzie życia otaczam się tylko ciszą myśli , ale serce żyje,jakby własnym rytmem,wciąż ją zagłusza i jest tak dominujące ,że nie sposób go nie słuchać.
Kiedy rano wstaję by rozpocząć kolejną wędrówkę przez minuty, godziny...to ta jedna , jedyna sekunda ,w której mój umysł mi mówi
Ach jeszcze chwilkę...
A powieki, bezwolnie, niczym zasłony opuszczają się, a nazbyt długie rzęsy łaskocząc mój lekko
zaokrąglony policzek...i w tej jednej magicznej sekundzie..słyszę głos najlepszego człowieka...mojego męża..
-Kochanie wstań, kawę ci zrobiłem...
Aromat dyskretnie płynie w moja stronę a ja bezwolnie za nim podążam nie tylko dlatego , że jestem miłośniczką kawy, ale dlatego ,że uwielbiam jej zapach.
I tak oto rozpoczyna się mój dzień....
Droga do pracy jest nazbyt krótka,przekraczając bramę szpitala mam jeszcze resztki snu pod
powiekami,ale w szatni strzepuję je wraz z odruchowym strzepnięciem płaszcza,
gdzie mimo wszystko zdążyły się zagnieździć krople deszczu..
idąc długim korytarzem powtarzam sobie, że dziś nikt nie umrze...
Nie zobaczę żadnych łez, ani nie usłyszę szlochu... matki, męża, córki...Czy kogoś innego- po prostu rodziny,która będzie pogrążona w tak wielkiej niewymownej rozpaczy,że moja zdolność pojmowania jest...nazbyt uboga...bo taki dramat trzeba przeżyć to wiem na pewno...
W dyżurce pielęgniarek-raport-słucham uważnie,poznaję pacjenta życie,ale te, z tej najciemniejszej strony, strony jego,choroby...krwotoki do jam mózgu krwiaki śródmózgowe, guzy kanału kręgowego.
I wiele innych ,które choć nie są wyrokami to jednak tak brzmią
dla tych co nie wiedza,stoją pod drzwiami oddziału i czekają,czekają...
Na wejście?
Na diagnozę?
Na rokowanie?
Na nadzieję!
12 godzin ocieram się o śmierć,więc jakże inaczej mam myśleć?
Muszę zagłuszać to, co nasuwa się mi do głowy.
-Jak to dobrze,że to nie ja-..Nieludzkie?..
Nie wiem ...Ale jedno wiem na pewno...
Przewartościowałam całe swoje życie już ponad 27 lat temu..czyli od chwili kiedy zostałam pielęgniarką
na oddziale neuroreanimacji...
Mija 12 godzin napięcia, ogólnie stresu, niepewności...wewnętrznego silnego niepokoju...wracam do
domu.
Mąż się uśmiecha.
Synowie jeden przez drugiego opowiadają mi o swoim dniu...Uśmiecham się również,
przytulam każdego z Nich osobno...Całuję..
A idąc do kuchni, patrzę na obraz, taki niezbyt duży, w przedpokoju...
Matki Boskiej z dzieciątkiem Jezus...i szepczę cicho wprost z mego serca...
-Dziękuję Ci Boże....