5 may 2011
Wiosenna fantazja...
Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami
z mroku nocy, w porze porannych dziwów -
zbiegam ku tobie w sukience mgielnej a zwiewnej,
z roztańczonym na wietrze rdzawym włosem
wyciągając dłonie zielone, łąkowe, jesienne,
z darem babiego lata i liści wielobarwnych…
Chichot Leśnego Licha echem za mną goni,
a słoneczne promyki poranka nadzieją się jawią -
zwiastunem rodzącego się piękna w budzącym się dniu.
W dni wiosenne, rozbudziwszy zmysły po długim, zimowym, letargicznym śnie, moja wyobraźnia w pogoń za Leśnym Lichem się udała… Wszak i cała przyroda zdaje się być stale zajęta. Drzewa już młodą zielenią obsypane, krokusy pysznią się na wpół rozmokłych trawnikach, pszczoły hulają tu i tam, ptaki fruną,
świergotliwym śpiewem radość wiosenną roznosząc, ślimaki gubią swoje skorupki, a i muszki brzęczą ospałymi jeszcze skrzydełkami… A i dla mnie wschodzi nowe słońce; wszystko jest pełne życia, wszystko zdaje się wyrażać namiętność i wszystko skłania mnie do zachwytu… Tak więc, potykając się o kamuszki na leśnym dukcie, wspinam się na szczyt, na kraj świata, tego wyłącznie mojego - magiczną Radunię, Księżycową Górę… Tam Licho ma czekać niecierpliwie, po długiej zimowej rozłące, w której tylko sen, ten świat spoza nas, nicią połączenia był…
Po drodze, drzewa szumią prastarą pieśnią słowiańskiego echa, a
brzozowe skrzaty, rozczesując swoje skudlone snem zimowym czupryny, łapią mnie za pięty, gdy nieuważnie stąpnę w trawiaste kępy przed ich domostwami.
Po drodze, tulę się do pobrużdżonej kory wiekowych brzóz, do gładkiej skóry bukowych młodzieńców, dotykam chropowatej, żywicznej powierzchni świerków, wdychając zapach lasu nabrzmiały odradzającą się energią.
Uważnie rozglądam się za posłańcami Licha… wszak bez ich
wskazówek nie znajdę kapryśnego Pana Lasu, co chować się po skalnych zakamarkach lubi. O, bukiecik przebiśniegów pozostawił dla mnie, by oczy pieścić a czarować… Gałązką brzozową włosy pogłaskał, a jedwabistość zieloniuchnych listeczków policzek musnęła w nieśmiałym pocałunku… Motyl Cytrynek przysiadł na chwilkę jak podarowana cenna broszka… O, i ławeczkę ze zmurszałego pnia pozostawił na mej drodze, okrytą miękkim mchem dla wygody… Słonecznym promykiem piegi namalował na twarzy wystawionej do ciepła jego spojrzenia…
Jestem na szczycie, jeszcze walczę o oddech, powracający
falami, i już niecierpliwe rozglądam się za… Jest! Na skrzydłach wiatru przybył, otoczył wirem i w objęcia porwał gwałtowne,
ciepłe, stęsknione…
Wiatrem otulona i słoneczną aurą
jestem cała oplecionaczuciem
namiętne pożądanie jak wąż
rozwija swe pierścienie
w moim wnętrzu
niepokój wzrasta
wraz z niesamowitą
przyjemnością jaką daje
rozpamiętywanie ciepła
oplatającego nagie ciało
na leśnej polanie
jestem wirem
giętką brzozą
wiatrem jestem wypieszczona
czekam na kolejny powiew
czekam
marzę
©Skalny Kwiat