Poetry

Jacek Sojan


older other poems newer

10 january 2012

Kraków

moje miasto
między Ojcowem a Kobierzynem
kładzie się stygmatem na ustach

zważywszy na okoliczności urodzenia
chciało się być gadającym pomnikiem
ale boginie w zwiewnych sukienkach
zdjęły ze mnie płaszcz z brązu
mówiąc chłopcze nie udźwigniesz
możesz nosić nasze sny i parasolki

rozejrzałem się rzeczywiście
jako i ja mieszkańcy
mają coś z jaskiniowca
coś z czuba
lunatykujemy w czasie i przestrzeni

jakżeby inaczej
codziennie alarmuje trąbka
Tatar ante portas

czy dlatego noszą tu portki na szelkach
ze strachu a może
z braku oparcia dla stopy życiowej
łatwiej udać pająka za muzealnym obrazem
znieruchomieć w kościelnych witrażach
w pozie grzesznika broń boże świętego

zdradzą mnie oczy niebieskie od kpin
niepohamowane od śmiechu usta
nie da się ukryć
wariat

moje rodzinne miasto żywe kamienie bruku
coraz lżejsze stają się słowem
bo Kraków czym jest
nazwą
ojcowskim pocałunkiem skrawka ziemi
uległością i walką z duchem
w niekończącym się rozmawianiu






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1