Prose

Florian Konrad


older other prose newer

12 may 2013

Donata

Wszystko zaczęło się od kurwienia.
Donata to po prostu lubiła, szmacić się, sobaczyć
Dzień w dzień, gdy tylko Janek szedł do roboty siadała na rower i jechała- przeważnie do Wacka, albo Leszka.
A potem razem z obcym chłopem, do lasu.
Janek jakoś to znosił, nie pomagały ani prośby, ani groźby, ani bicie.
Często chodziła posiniaczona, a wszyscy mówili ,,Dobrze tak, suce".
Rodziła co roku. Czyje? Tego sam czort nie wiedział, ale na pewno nie jankowe.
Miała dwadzieścia pięć lat i szóstkę dzieci, tylko oficjalnie ślubnych.
Wreszcie rodzice Janka i jego brat, Krystyn, u których to mieszkał nieszczęśnik z rodziną postanowili ich przepędzić.
Tak się złożyło, że pod lasem stała próżna chata po donaciej babce, która pomarła zeszłej zimy.
Takie były śniegi, zawieje, że mało kto z domu gębę na dwór wystawiał.
Nikt nie chodził na wieczorki, wszystkie siedzieli przy piecach .
Nie wiadomo, ile czasu nieboszczka leżała w izbie- miesiąc, dwa?
Jak zelżały mrozy Maciejuk, co mieszkał najbliżej wstąpił rozeznać się, czy Wawrzyniakowa żyje, bo coś jej nie widno było w obejściu ostatnio.
Pchnął drzwi i uderzył go odór.
Pobiegł po ludzi.
Zleciało się paru chłopów.
Na łóżku, w brunatnej kałuży, pośród wysechłych robaków leżał szkielet w przegniłej koszuli nocnej.
Wzięli ludzkie ścierwo, z siennikiem włożyli do trumny i tak pochowali.
Smród pozostał.

Więc rodzice i brat postawili Jankowi ultimatuma- albo zamieszka w chacie pod lasem,
albo niech idzie w siną dal, bo oni jego żony- kurwy i jej pomiotu trzymać dalej nie chcą.
Co miał zrobić, przeprowadził się nieborak.
Pomimo porąbania babkowego łóżka, wyprania wszystkiego co się dało, bezustannie otwartych okien i drzwi (jak ciepło) w chacie po prostu śmierdziało.
Latem wszystkie żyli w stodole, Donata gotowała w parnicy.
Cuchnący dom był złem koniecznym, unikano go, kiedy tylko się dało.

Raz Janek nie poszedł do roboty.
Przyfilował, gdzie jedzie żonka.
Złapał ją z Makarem, jak ten akurat chędożył.
Mignęła goła dupa między krzakami.
Cichaczem zakradł się z siekierą.
Moment później, rycząc jak zarzynane zwierzę i takoż krwawiąc, Makar pierzchł w las.
Jego lewy półdupek leżał na ziemi.

- Mam dosyć, kurwo sakramencka, ciebie, bastruków i tej śmierdzącej chałupy- krzyczał Janek.
Zanim płacząca Donata zdążyła go powstrzymać oblał budynek naftą i podpalił.
W mig zajęły się spróchniałe bale, strzecha.
Fetor z tego szedł okrutny, cuchnęło padliną.
Potem zgorzała stodoła i obórka.

Janka posadzili. Za okaleczenie Makara, za spalenie hektara lasu państwowego, co nań ogień przelazł.
Pomimo to nikt nie współczuł Donacie.
Do domu rodzinnego nie mogła wrócić, do teściów tym bardziej. Nikt nie chciał latawicy.

Przygarnął ją Mietek Smoła, stary kawaler.
Wszyscy się dziwowali, bo babów on już od młodości unikał, musi pedał czy co.

Pewnej nocy Donata przyszła do jego łóżka.
Objęła, poczęła się przytulać.
Odtrącił.
-Chyba kutasa nie masz, ty musi nie chłop- roześmiała się.
- Mam, ale ... nietypowego. Chcesz się ruchać? Dobrze, choć tego nigdy nie robiłem przez tę dziwaczność przyrodzenia.
Ale warunek- zamknij oczy.

Mietek zdjął kalesony.
-O jezu...- wrzasnęła Donata czując, jak wchodzi w nią coś kosmatego i nieforemnego.
-Co ty masz?- przeraziła się, zaczęła wyrywać, ale Smoła trzymał mocno. I pchał.
Serce waliło jej jak oszalałe. Gdy uścisk Mietka zelżał wyszarpnęła się i w księżycowym blasku, co do izby padał, zobaczyła monstruma.
Przyrodzenie mężczyzny było wielkie, pokryte szerszcią, spod której wystawały potworne guzy.
Dyndał pod nim równie olbrzymi worek jajkami.
Wtedy eksplodowało. Na twarz, na brzuch Donaty wystrzeliła zielonkawa, lepka ciecz.
Suka z wiskiem wypadła na dwór i zaczęła się wycierać trawą, wpychać pokrzywę do pizdy, coby złe wypalić.
Jakby się szaleju najadła, biegała ladacznica po wsi i krzyczała, że ją trędowaty zgwałcił.

Kurwienie się kurwieniem, ale trąd to poważna sprawa.
Sam naczelnik z gminy na drugi dzień przyjechał i zakomenderował, by dzieciaki tymczasowo oddać Krystynowej babie.
Potem poszedł oglądać Mietkowego kutasa.
Ludzi- a pół wsi się zleciało- nie wpuścił na próg. Zasłonił okna.
Pod groźbą nasłania lekarzy z milicją i przymusowego zabrania do lecznicy w mieście nakazał zdjęcie spodni.
Smoła wyjaśniał, że to ma takiego od zawsze, ponoć to kara za to, iż jego matka się sparzyła z capem.
Wstydził się tego i przez to kobity nie szukał.
Ale jak sama mu do wyra wlazła- postanowił skorzystać, choć pod tym względem nieco kaleka.
Naczelnik, stwierdziwszy, że to nie trąd wrócił nazad.

Donata zamieszkała na siódmej wsi, aż gdzieś pod Kromienicą.
Ponoć z jakimś pijakiem.
Tylko Smoły szkoda, obwiesił się biedaczysko, jak fama o jego siuraku i jajkach się rozlazła.
Ludzie nie dali żyć, zaczczuli.






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1