Prose

Florian Konrad


older other prose newer

20 february 2017

Flordenathia (cz.IV)

Mieszkamy w półstopionych górach, wolni i bezcieleśni. Nieśmiertelność na post- Ziemi, gdzie Niebo, Czyściec, Piekło- to wielkie dyskoteki. Bawimy się do upadłego, uciekamy przed widmem trzeźwości. Kac, groźne poranki nas nie dotyczą, zostały w poprzedniej wersji, na planecie demo. Tu istnieje tylko wszechpijaństwo. Brak ograniczeń, konsekwencji. Zanik wspomnień.
 Nasza filozofia najlepiej wyraża się w w nieskończonej libacji, w zwrotkach ,,Imagine". 
Ja w białym garniturze siedzący przy fortepianie, firanki rozwiewane przez fale ognia. Piosenka o dominie z pejczem, która wyobraża sobie, że nie ma religii, własności, a wszyscy żyją jako jedność. U jej stóp. 
Możesz myśleć, że jestem marzycielem, fantastą. Lecz nas jest wiecej i pewnego dnia moja mała, plastikowa latarka rozświetli wszystko, co skrywa wyobraźnia. Spektrum Czarnego, pełen obraz bóstwa bóstw.
I wyjdę z wnętrza psychiki przed tłum, zacznę objaśniać, czym jest trzymana w dłoniach PRAWDA. Prymitywom będą odrastać głowy, otwierać się trzecie i czwarte oczy. Spadające łuski, myśli wpychane na siłę w jeszcze nieskrzepłe czaszki.
 
Staję się prorokiem odurzenia objaśniającym zawiłości kosmicznego, materialnego, wręcz namacalnego haju za pomocą przypowieści; historyjek drukowanych na etykietach najtańszej wódy.
Dzielę Czarne pomiędzy wyznawców, ci- przelewają je do butelek. Cudowne rozmnożenie! Starczy dla wszystkich!
Jeden z kandydatów na apostoła, Judasz Chapman, prosi mnie o autograf na paragonie z Biedronki. Grzebię w kieszeni w poszukiwaniu pióra, a wtedy on strzela mi w głowę z wiatrówki. Niedowiarek! Zwątpił pomimo cudów! 
Czuję, jak pusta, gipsowa łepetyna rozpada się na kawałki.
 
...Love... Love... Love...
W adapterze zacięła się płyta. Wszystkie świece i kadzidełka się dopaliły. Smród nie do opisania.
 
VII.
Drewniana, kryta gontem, wielka świątynia robi odpychające wrażenie. Małe, kameralne, wiejskie kościółki są przytulne, ten moloch- nie. 
Kilkaset lat temu to było pewnie w oczach mieszkańców niczym bazylika. Posąg skrajnej dewocji. Do dziś jest to największy pod względem kubatury i najwyższy obiekt w gminie (biednie na mojej Ścianie Wschodniej, żadnych zakładów produkcyjnych, nic. Kiedyś był PGR, ale rozszabrowali i ogromne, zawalone obory zrównano z ziemią). 
Nie przyszedłem na nocne mówienie paciorów przy zwłokach, z resztą- nawet nie mam różańca. Przyjechałem (oczywiście- składaczyną, która w międzyczasie została pomalowana w psychodeliczne tęcze, niczym porsche Janis Joplin czy rolls royce Lennona) - wbrew sobie, z konieczności- od razu na mszę. Choć od lat nic mnie już nie łączy z rzymskokatolicką ściemą. W zasadzie zakładam własna wiarę.
Ludzie, jest Pani Ania! Choć staram się wyzbyć wszelkiego pożądania, jako uczucia niskiego i przyziemnego... w tym wypadku nie mogę, zapominam o transcendentalnych bzdurach i wlepiam w nią wzrok.
Jest siostrą Białego, największego moczymordy we wsi, przy którym ja to harcerzyk, alko- przedszkolak. Przyjeżdża tu jedynie na wakacje, z miasta. Bogata, szczuplutka, ponadpięćdziesięcioletnia seksi laska. W ogóle nie widać po niej tego koszmarnego wieku, nie odbieram jej jako kogoś niemal dwukrotnie starszego od siebie. To przez jej zgrabną figurę i burzę rudych, farbowanych włosów. Zero ponadnormatywnych kilogramów, siwizny, oznak ,,zbabcienia", jakie już dawno dotknęło kobiety w jej wieku. Ma, oczywiście, zmarszczki, ale dosłownie kilka, mimicznych. Nie jest suszoną śliwką, czy jakimkolwiek innym przejrzałym, przeterminowanym owocem, którego dwudziestolatek brzydziłby się wziąć do ust nawet za dopłatą. W jej roczniku nie występują już ,,dziewczyny", są ,,panie", a najczęściej- ,,baby". To słowo najdobitniej określa ich ferment, cielesną stęchliznę. ,,Baby" mogą mieć jedynie resztki dawnej urody. A ona jest białym krukiem, zakonserwowana, zadbana, piękna. Żadna tam ruina, strzępy minionej świetności. Matko, jaka ona urocza... Wygląda jak późna ,,trzydziestka". 
Nigdy nie byłem, nawet w najmniejszym stopniu geriatofilem, uważam, że ludzie powinni się dobierać w zbliżonym wieku. Brzydzą mnie małżeństwa osiemdziesięciolatka z podlotkiem, czy chodzącej o lasce staruszki z młodym byczkiem, o jakich zdarza się czytać w prasie bulwarowej. Równowaga wskazana we wszystkim. Pani Ania stanowi jednak wyjątek od tej reguły. 
Gapię się ukradkiem na jej mający prawie sześć dekad tyłek i wyobrażam sobie, jak wygląda pod tym czarnym kostiumikiem. Pewnie równie świetnie. Całe ciało jak u młodej kobietki, zero cellulitu, rozstępów, wiszących fałd tłuszczu.
,,Byłabyś zajebistą dominą"- myślę wchodząc do kościoła. 
Wyobraźnia to kolczaste, dzikie zwierzątko. W jednej chwili przed oczami staje mi obraz Ani w koronkowej bieliźnie, z założonymi pieszczochami. Anka w obróżce, mocnym makijażu, Jaśnie Pani Anna w kozaczkach, które pokornie całuję. 
 Z pobliskiego miasta nadleciał statek- piramida i zabrał mnie w szalony sen. Tylko my dwoje, łączący się w jeden, psychodeliczny rysunek, fluorescencyjny dym kadzidełka o zapachu wina. Zostawiamy cielesność na ziemi. Nie istnieją metryki, daty urodzenia. Przetrwała tylko energia, tęczowy cień, witraż z rozbitych butelek. 
 
Dom boży w środku wygląda jeszcze smutniej i bardziej depresyjnie, niż na zewnątrz. Przykro się robi widząc ołtarz (barokowy?), na który wydano pięć wsi, pół skarbu państwa. Setka złotników miała pracy na rok, rzeźbiarze- pamiętam ze szkoły- pracowali przez kilka pokoleń. Zaczynał jeden, a kończył jego wnuk... Żeby chociaż coś ładnego wyszło. Tak monstrualny, walący po oczach przepych po prostu razi. Jestem niczym żebrak zabłąkany w skarbcu wujka Sknerusa z bajek Disneya. Putta są smutne. Nie dziwię się, tyle czasu siedzieć pośród złota, srebra, zawijasów, ornamentów, wąchać kadzidło, świece, słuchać tych samych modlitw... Dobrze, że żadna z rzeźb ewangelistów, aniołów i świętych na przestrzeni wieków nie puściła pawia z nudów. Mi niewiele brakuje, przepicie i obrażone poczucie estetyki to mieszanka piorunująca.
O- a tu wisi kat von Braniszewskiego. Ogromny, nic dziwnego, że łotr zginął na miejscu. Nikt nie wyszedłby cało, gdyby gruchnął na niego taki kolos, nawet paker, kulturysta trafiłby na oiom. 
  Pogrzeb jak pogrzeb, trumna w kolorze ,,jasny orzech" spoczywa na katafalku. Przywodzi mi na myśl ogródkową bozię. Pomnik wszystkiego, co martwe, oddawanie pokłonów śmierci, nekro- religijny szajs. Prowincjonalne sacrum, błyszczące z wierzchu, z wielką, ziejącą dziurą w środku. Teatr jednego, sztywnego aktora. 
Mój krytyczny stosunek do tego typu hucp zaczął się już w gimnazjum. Nieboszczyka najlepiej skremować, rozsypać, nic więcej. Wychodzi tanio i ekologicznie, z prochu powstałeś, więc się rozwiej. 
 Anusia stoi z prawej strony, z kobietami. Ja- po lewej, przy samym wejściu. Durne, starożytne podziały. Żądam parytetów, zniesienia segregacji, emancypacji kościelnej, naw unisex! Cudownie byłoby stać tuż za Jej Wysokością i gapić się cały czas na jej pupę, płomiennie rude włosy i śnić na jawie, że mnie poniża, wręcz katuje. Ale przecież nie wepchnę się pomiędzy zakutane w chustki staruchy! To dopiero byłby cyrk za darmo.
 
U Mickiewicza, o ile dobrze pamiętam, jeden gość miał ksywę ,,Mopanku", bo cały czas to powtarzał, zamiast przecinka. Księżulo, z tego co wiem, na podobnej zasadzie zyskał przezwisko ,,Bez Bólu".
Właśnie zaczyna kazanie. Sutannowy wzywa do umiłowania nieprzyjaciół, życia w harmonii BEZ BÓLU, do przebaczenia, zadośćuczynienia i modlitwy za największych zbrodniarzy świata. Za islamskich ekstremistów, seryjnych morderców, Judasza, Hitlera, Stalina, aby wyjednać łaski u Boga za potępione dusze i by mogły one, po oczyszczeniu się w czyśćcu BEZ BÓLU wejść do raju.
Mój raj stoi kilka metrów dalej i jest zasłaniany przez otyłą staruchę w kraciastej garsonce.
Czym jest miłość? To wielobarwny rzep, korkociąg, dzikie wino porastające logikę. Ma niewiele wspólnego z różowymi, obleśnymi serduszkami, to raczej kurs kolizyjny, dekompresja.
Miłość nie zaczyna się i nie kończy na trzeźwo, każdy, kto myśli inaczej jest durniem, kochał się jedynie przez szybę z manekinem wystawowym, z wypatroszonym eksponatem von Hagensa. Trzeźwe uczucia to molestowanie figur woskowych w gabinecie Madame Tussauds.
Odkąd zacząłem widzieć trzecim okiem, budzić ukryte zmysły, wiem, że wszystko jest ułudą. Nieodkrywcze? Może. Ale właśnie zrozumiałem, gdzie tak naprawdę jesteśmy. W Czarnym. Ciała tylko powłoki. Dusze żyją w bezkształtnej Czerni, nie ona w nas, jak początkowo przypuszczałem. Jesteśmy pestkami cudownego owocu, który zrodził Wszechświat i bogów, dziećmi energii.
Panteizm? Coś w ten deseń. Filozofia jako ulęgałka, jabłko, myśl jako skórka wiśni. 
Piękna Ania jest ogrodniczką pielęgnującą światy. To ona dba, by chore, robaczywe, które niekiedy tworzę na ciężkim kacu, nie trafiły do koszyka. Śliczna Anna zrywająca mikrokosmosy, na sok, dżem, na przecier. 






Report this item

 


Terms of use | Privacy policy

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1