20 march 2015
Tajemne więzy
Znowu jest, przytulony do ulicznego klonu patrzy w moje okna. W popielatej kurtce z kożuchowym kołnierzem. Widzę jego twarz: zastygłą w zamyśleniu, jakąś nieobecną. Przystojny, ale to bez znaczenia. Nie pozwolę, żeby przez miłą aparycję dopadł mnie sztokholmski syndrom. Jego obecność sprawia, że czuję się zagrożona. Muszę natychmiast zareagować. Zrobić coś, żeby to się skończyło. Dziś znowu na wycieraczce znalazłam białą różę, w ubiegłym tygodniu serce wyciętę z bibuły, a jeszcze wcześniej balonik w kształcie znaku zapytania, przywiązany do klamki.
Gwałtowym ruchem pchnęłam szklane drzwi i z krzykiem wybiegłam na balkon.
- Wynoś się, zboku! - zawrzeszczałam.
Nie musiałam intonować nic więcej. Zerwał się, po chwili przestrzeń przeszył przerażający pisk hamulców. W tym samym momencie powietrze wypełniła jakaś dziwna materia. Rodzaj srebrzystej mgły, która pachniała świeżo skoszoną trawą, a przecież był mroźny grudzień. Zdezorientowana, zaczęłam przecierać oczy. Niczego nie widziałam i nie słyszałam, jednak już po chwili przed moimi oczami z mgły zaczęła się wyłaniać niezwykła projekcja.
- Wnuk od dziecka cierpiał na autyzm. Nie mówił i z nikim nigdy nie nawiązał bliższego kontaktu. Zaczął malować przed trzema laty. Najpierw plakatówkami, bo tylko takie miał. Po rozmowie z terapeutą dostosowaliśmy jego pokój do potrzeb warsztatowych. Zakupiliśmy sztalugi, wyposażyliśmy go w bardziej profesjonalny sprzęt i tak się zaczęło. To niemożliwe, żeby pani już wdziała jego prace. Pani szkice ołówkiem pozostają dla nas zagadką, bo są bliską kopią prac wnuka, a jednak brakuje nam logicznego wytłumaczenia dla tego stanu rzeczy.
- Zobaczyłam to wszystko w chwili wypadku. Nie widziałam, co dzieje się na jezdni, ale w jakiś przedziwny sposób rejestrowałam te obrazy. Wbiegłam do mieszkania i zaczęłam szkicować.
- Pawła adoptowała nasza córka. Miał jedenaście miesięcy i wyraźne objawy głębokiej choroby sierocej, która przeobraziła się w autyzm. Córka i jej mąż zginęli w górach, kiedy Pawełek miał siedem lat. Przejęliśmy obowiązki dziadków. Kiedy zaczął malować, zadawaliśmy sobie pytanie, kim byli jego biologiczni rodzice? Skąd tak dramatyczna tematyka jego prac? Ale nie zdążyliśmy z wyjaśnieniami. Detektyw zdołał jedynie ustalić, że miał siostrę, bliźniaczkę. Ich rodzice byli najprawdopodobniej nielegalnymi uchodźcami ze wschodniego bloku. Zaraz po porodzie porzucili dzieci w Polsce i ślad po nich zaginął. Może pojechali dalej na zachód? Tego się już nie dowiemy. Zresztą i te informacje pochodzą z niepotwierdzonego źródła. Detektyw dotarł do prostytutki, która miała ich rzekomo znać i która zgłosiła porzucenie maluchów w jednej z bram, na warszawskim Ursynowie. Ta Polka uratowała im życie. Aż trudno uwierzyć, że Paweł starał się świadomie nawiązać z panią kontakt. To w przypadku tak ciężkiego autyzmu brzmi nieprawdopodobnie, ale cuda się przecież zdarzają.
- Również jestem dzieckiem adoptowanym, ale nic nie wiem o swoim pochodzeniu. Nic nie wiem o autyzmie, ale jestem przekonana, że działania Pawła były podjęte w ściśle określnonym celu.
Zlecone badania DNA potwierdziły, że byliśmy z Pawłem spokrewnieni. Dziś muszę żyć ze świadomością, że moim krzykiem zabiłam brata. Teraz on krzyczy zza grobu, woła do mnie swoimi obrazami. Stara wieś, chylące się chaty i kolorowe dywany soczystej niwy. Para kilkuletnich dzieci, bawiąca się wśród zgliszczy cerkwi. Akty pobitej kobiety, którą bierze w posiadanie umundurowany gwałciciel. Wynędzniały wieśniak, zbierający chrust. Ten mężczyzna w kilku innych pracach jawi się wiejskim szamanem, leczącym biednych ludzi. Krew... grupka pod ścianą śmierci, a w tle jakiś polowy sąd.
Skąd płynęła wiedza Pawła? Co utrwalił? Czego przyjdzie mi dociekać? Czy zapach skoszonej trawy, który czuję przed snem, oraz zaraz po wybudzeniu będzie mi towarzyszył już zawsze? Czyżby to był niepisany testament mojego brata? Testatment całej mojej biologicznej rodziny? Jego i jej ostatnia wola, abym odkryła i unaoczniła światu historię dramatu jednostek? Własnymi ciągami zdołałam sporo ustalić, resztę wycisnę z tej umęczonej, białoruskiej ziemi... Siedzę na lotnisku z biletem w dłoni, obok mnie operator kamery. Moje pierwsze, redakcyjne zlecenie. Zlecenie na własne korzenie. Zrobię ten dokument, nawet jeśli to bilet w jedną stronę.